download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

DAVE DUNCAN

 

 

 

PRZEZNACZENIE MIECZATRYLOGIA “SIÓDMY MIECZ”  TOM II

(Przełożyła Anna Reszka)

Najpierw musisz w łańcuchy zakuć brata,

A od drugiego przejąć mądrość.

Gdy zdepczesz potężnego

Stworzysz armię, zatoczysz koło,

I dasz lekcję,

Na koniec zwrócisz miecz

Tam gdzie jego przeznaczenie.

 

Zagadka półboga, instrukcje dla lorda Shonsu

Prolog

Zjazd szermierzy

 

 

 

Zwołano zjazd i Bogini go pobłogosławiła. Teraz każda łódź przewożąca szermierzy mogła znaleźć się w Casr. Tam wojownicy schodzili na brzeg i wyruszali po chwałę. Statki kierowane Jej Ręką wracały na rodzinne wody, a załogi i pasażerowie rozgłaszali nadzwyczajną wieść.

W wioskach, miastach i pałacach Świata szermierze usłyszeli wezwanie. Usłyszeli je w wilgotnych dżunglach Aro i na wietrznych równinach Grin, wśród sadów Allii i pól ryżowych Az. Usłyszeli w pustynnym Ib Man i pod lodowymi szczytami Zor.

Garnizonowi usłyszeli je w koszarach albo na tłocznych ulicach, wolni na górskich szlakach lub zniszczonych wiejskich przystaniach. Naoliwili buty i pasy, naostrzyli miecze i ruszyli ku Rzece.

Podnieceni juniorzy odszukiwali mentorów i prosili ich o poprowadzenie do Casr albo zwolnienie z przysiąg. Seniorzy musieli podjąć decyzję: zostać przy rodzinach, synekurach i wygodach czy odpowiedzieć na wezwanie i błagania protegowanych. Niektórzy wybierali honor, inni pogardę.

Wędrowne oddziały wolnych nie miały takich problemów, bo przez cały czas znajdowały się na służbie Bogini. Najczęściej obywano się bez zbędnych słów. Po prostu zbierano się do drogi.

Lecz Bogini mogła powołać tylko część swoich szermierzy, żeby nie zostawić Świata bez opieki stróżów prawa i porządku. Wielu z tych, którzy wsiedli na statki, wkrótce ujrzało nowe brzegi, a w oddali Casr. Inni, nie mniej gorliwi i tyle samo warci, przeżyli rozczarowanie. Nie dostrzegli żadnych zmian krajobrazu. Nie mogli uwierzyć, że są gorsi od innych. Doszło do sporów, wzajemnego obwiniania się, awantur, wyzwań, przelewu krwi. Rannymi zajęli się uzdrowiciele, zabitych wrzucono do Rzeki. Pozostali przegrupowali się i spróbowali szczęścia na innych łodziach.

Nie tylko szermierze zareagowali na wezwanie. Za nimi podążyły żony, niewolnice, konkubiny i dzieci. Zjechali się heroldowie i minstrele, zbrojmistrze i uzdrowiciele oraz lichwiarze, szewcy, stajenni, kucharze i dziewki. Młodzież żądna przygody wsiadła na statki, żeby się przekonać, dokąd poniesie je wielka Rzeka. Bogini od wieków nie zwołała zjazdu szermierzy. W pamięci Ludzi nie zachowało się podobne wydarzenie. Po przybyciu do Casr wszyscy zadawali to samo pytanie: Po co zwołano zjazd? Kto jest wrogiem?

Odpowiedź brzmiała: Czarnoksiężnicy!

Księga pierwsza:

Jak szermierz płakał

 

 

 

1

 

Nie do pomyślenia było, żeby szermierz siódmej rangi ukrywał się przed kimkolwiek lub czymkolwiek, ale Wallie starał się, oględnie mówiąc, nie rzucać w oczy.

Ranek spędził na pokładzie. Oparty o poręcz, obserwował zgiełkliwy port w Tau. Zdjął zapinkę i rozpuścił czarne włosy. Pasy i miecz położył przy nodze. Burta zasłaniała niebieski kilt i buty. Przechodnie widzieli tylko potężnie zbudowanego młodego mężczyznę o długich włosach. Musieliby podejść bardzo blisko i mieć dobry wzrok, żeby dostrzec siedem mieczy wytatuowanych na jego czole.

Po dwóch tygodniach nieprzerwanej żeglugi z Ov zapasy się wyczerpały, a nagromadziło wiele spraw do załatwienia. Matki zgarnęły dzieci i ruszyły na poszukiwanie dentystów. Stara Lina podreptała na brzeg, żeby targować się z domokrążcami o mięso, owoce, warzywa, mąkę, przyprawy i sól. Nnanji zabrał brata do uzdrowiciela na zdjęcie gipsu z ręki. Jja wybrała się z Lae na zakupy. Młody Sinboro, który osiągnął wiek męski, pomaszerował z rodzicami do znaczyciela. Szykowała się nocna zabawa na Szafirze.

Normalnie Brota wykorzystywała pobyt w porcie i sprzedawała towar, a syn wyprawiał się po następny, ale teraz żeglarze byli zajęci trymowaniem i balastem, więc Piąta przypasała miecz, wzięła ze sobą Matę i poczłapała na nabrzeże. Tomiyano kazał położyć dwie brązowe sztaby u stóp trapu, postawił przy nich młodego Matarro i zajął się swoimi sprawami.

Nie na długo zostawiono go w spokoju. Gdy zjawili się pierwsi klienci, Matarro pobiegł po kapitana. Tomiyano był niemal równie przebiegłym handlarzem jak matka. Wallie z ciekawością przysłuchiwał się ożywionym targom. W końcu ustalono cenę i kupcy zeszli do ładowni, żeby sprawdzić towar. Wallie wrócił do obserwowania portowego życia.

Tau należało do jego ulubionych miast na pętli RegiVul, choć nazywanie go miastem wydawało się lekką przesadą. Jak w większości portów, ulica wciśnięta między pachołki cumownicze, trapy i stosy towarów wyładowanych ze statków a magazyny, była za wąska na panujący na niej ruch. Mimo jesiennego dnia słońce mocno przygrzewało, zalewając jasnym blaskiem rojne i wielobarwne nabrzeże. Wozy turkotały i skrzypiały, piesi tłoczyli się, niewolnicy dźwigali pakunki, domokrążcy pchali wózki i wykrzykiwali ceny. Nie obowiązywały żadne przepisy. Łoskot kół mieszał się z przekleństwami i obraźliwymi epitetami, ale rzadko dochodziło do wybuchów agresji. W powietrzu unosiła się woń kurzu, ludzi i koni.

Miejscowe wierzchowce miały wielbłądzie głowy i ciała bas-setów, ale zapachem nie różniły się od ziemskich. Z jednego ze statków spędzono stado kóz. Wallie stwierdził z rozbawieniem, że zwierzęta mają jelenie rogi i cuchną tak samo jak ziemskie.

Spodobały mu się piętrowe magazyny ciągnące się rzędem wzdłuż nabrzeża. Oszalowane ciemną dębiną, pomalowane na beżowo, o słomianych strzechach, wyglądały jak dekoracja do filmu o wesołej Anglii. Wśród tej scenografii Wallie nie dostrzegł jednak żadnych dam w krynolinach ani elegantów z koronkowymi krezami. Ubrania Ludzi, śniadych, brązowłosych, zgrabnych i wesołych, były proste: kilty albo przepaski biodrowe u mężczyzn, zwykłe pasy materiału u kobiet, a u starszych obojga płci długie szaty. Dzieci biegały nago. Dominował brązowy kolor Trzecich, wykwalifikowanych rzemieślników, przedstawicieli trzystu czterdziestu trzech zawodów Świata. Monotonię ożywiały żółte barwy Drugich i białe nowicjuszy oraz dużo rzadziej pomarańczowe, czerwone i zielone wyższych rang.

Chudy młodzieniec w białej przepasce biodrowej minął pędem Walliego, zbiegł po trapie i wmieszał się w tłum, o włos unikając śmierci pod kołami dwukółki. Zapewne wysłano go po pomoc, co oznaczało, że Tomiyano dobił targu. Kilka minut później kapitan wyszedł z gośćmi na pokład. Uśmiech błąkający się po jego twarzy świadczył o udanym interesie.

Tomiyano był młodym mężczyzną, rudowłosym, muskularnym i ogorzałym na ciemny brąz. Miał na sobie brązową przepaskę biodrową i pas z kapitańskim sztyletem. Na jego czole wid­niały trzy statki, ale gdyby zechciał, mógłby śmiało pokusić się o wyższą rangę. Blizna na twarzy stanowiła pamiątkę po spotkaniu z czarnoksiężnikiem. Wallie już teraz wiedział, że jest to ślad po oparzeniu kwasem.

W porównaniu z Siódmym Tomiyano wyglądał na chuderlaka. Szermierze rzadko bywali rośli, ale Shonsu stanowił wśród nich wyjątek. Żeglarz musiał zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.

- Ukrywasz się?

Wallie wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

- Jestem ostrożny.

Kapitan zmrużył oczy.

- Tak zachowywali się wojownicy w twoim świecie, Shonsu?

W ciągu ostatnich tygodni Wallie dopuścił załogę Szafira do tajemnicy. Wyjaśnił, że nie jest prawdziwym szermierzem siódmej rangi, gdyż jego duszę przeniesiono z innego świata, dano mu ciało Shonsu oraz jego kunszt szermierczy i powierzono misję, której tamten nie dokończył. Tomiyano był sceptykiem. Wprawdzie nabrał zaufania do lorda Shonsu - z wielkim trudem, bo żeglarze nie przepadali za szermierzami - ale nie potrafił uwierzyć w nieprawdopodobną historię. W dodatku takt nie leżał w jego charakterze.

Wallie westchnął na myśl o tajnych detektywach i nie oznakowanych samochodach policyjnych.

- Często.

Tomiyano prychnął z lekceważeniem.

- Ostatnio, kiedy zawinęliśmy do Tau, narzekałeś, że nie udało ci się znaleźć żadnego szermierza. Teraz jest ich tutaj pełno.

- Właśnie.

Dlatego obserwował port. Wypatrywał szermierzy. Z tłumu wyróżniały ich kucyki, kilty i miecze. Maszerowali dwójkami i trójkami, a niekiedy w czterech lub pięciu. Rozsądni cywile schodzili im z drogi. Najczęściej widziało się brązowe kilty, ale Wallie dostrzegł też paru Czwartych, dwóch Piątych i nawet, ku swojemu zaskoczeniu, jednego Szóstego. Przez ostatnią godzinę naliczył czterdziestu dwóch żołnierzy. W Tau rzeczywiście roiło się od uzbrojonych przybyszów.

Tomiyano przez chwilę patrzył na zatłoczoną ulicę, a potem spytał;

- Dlaczego?

Wallie oparł się łokciami o poręcz.

- Pomyśl, kapitanie. Przypuśćmy, że jesteś szermierzem, Trzecim albo Czwartym. Bogini sprowadziła cię do Tau. Zmierzasz do Casr. Masz ze sobą jednego albo dwóch protegowanych. Czego najpierw będzie chciał szermierz po przybyciu na miejsce?

Tomiyano splunął za burtę.

- Kobiet!

Wallie zaśmiał się.

- Oczywiście. Czego jeszcze?

Żeglarz pokiwał głową.

- Mentora?

- Tak! Zaczną łączyć się w grupy i szukać odpowiedniego seniora, żeby mu złożyć przysięgę.

- A ty nie chciałbyś zebrać armii?

Wallie rzucił żeglarzowi uśmiech.

- Masz miejsce na statku?

W okolicy na pewno znalazłoby się paru Siódmych, najpewniej w sile wieku, bo rzadko który szermierz zdobywał siódmą rangę przed ukończeniem trzydziestki. Shonsu należał do wyjątków. Wallie często przyglądał się swojej twarzy w lustrze i doszedł do wniosku, że Shonsu miał trzydzieści parę lat. Był młody, potężny, o oczach zimnych jak stal. Gdyby pokazał się na trapie, w jednej chwili opadliby go rekruci.

- Nie! - Na myśl o kilkudziesięciu szermierzach na pokładzie ukochanego Szafira Tomiyano zazgrzytał zębami. Potem uśmiechnął się niepewnie i bąknął: - To ładnie z twojej strony!

Kolejny cud, pomyślał Wallie.

- Spójrz!

Na czele kolumny złożonej z dziesięciu protegowanych maszerował Szósty. Piąty prowadził dwóch Trzecich. Promienie słońca odbiły się w klingach uniesionych w salutach. Cywile usuwali się na bok, zapewne przeklinając pod nosem.

Tomiyano chrząknął i poszedł do swoich zajęć, a Wallie zamyślił się nad odpowiedzią, której mu udzielił. Wyjaśnienie tylko w połowie było prawdziwe. Owszem, juniorzy szukali mentorów, ale seniorzy jeszcze aktywniej szukali protegowanych. Duża świta podnosiła status, niewątpliwie bardzo teraz pożądany w Casr.

Wallie nosił miecz Bogini, był Jej orędownikiem. Może on też powinien zwerbować własną armię i przybyć z nią na zjazd. Nie miałby z tym kłopotu. Zaczepiłby Szóstego i przejął go pod swo­ją komendę razem z dziesięcioma giermkami. Gdyby ten się sprzeciwił, Wallie rzuciłby mu wyzwanie, a potem związał go przysięgą i wysłał po następnych protegowanych.

Czyżby znalazł wytłumaczenie, dlaczego Bogini przywiodła tych szermierzy do Tau zamiast bezpośrednio do Casr?

Walliemu nie spodobała się ta myśl. Nie miał przekonania do całego tego zjazdu.

Wciąż nie mógł podjąć decyzji, czy się przyłączyć. Na razie pozwolił więc zielonemu paradować po porcie. Jeśli bogowie chcieli, żeby ten człowiek złożył przysięgę lordowi Shonsu, żaden z nich nie opuści miasta, zanim do tego dojdzie. Ich statki wróciłyby do Tau, zamiast płynąć do Casr.

Casr przyprawiało Walliego o niepokój. Nie miał pojęcia, co chce tam robić ani czego od niego oczekują. Prawdziwy Shonsu był kiedyś kasztelanem tamtejszego zamku szermierzy, więc na pewno by go rozpoznano. Mógł natknąć się na rodzinę, przyjaciół... albo wrogów. Nnanji uważał, że Shonsu ma zostać przywódcą zjazdu. Całkiem możliwe, bo Wallie znał czarnoksiężników i ich sekrety lepiej niż jakikolwiek inny szermierz. Jednocześnie wiedział dostatecznie dużo, by zdawać sobie sprawę, że zjazd jest wielkim błędem. Był raczej skłonny go odwołać niż poprowadzić.

Tomiyano wezwał dwóch kuzynów i dwóch szwagrów. Holiyi, Maloli, Linihyo, Oligarro i kapitan zdjęli pokrywy luków, robiąc dostęp do ładowni. Dzieci bawiły się na pokładzie rufowym pod czujnym okiem Fii, dwunastolatki o bezspornym autorytecie.

Do Szafira podjechał wóz. Wysypała się z niego grupa niewolników. Gruby handlarz piątej rangi zaczął piskliwym głosem wykrzykiwać zbędne rozkazy. Uruchomiono żuraw masztowy. Wallie obserwował wyładunek brązowych sztab kupionych w Gi. Zastanawiał się leniwie, która z nich uratowała mu życie w Ov, osłaniając przed kulami czarnoksiężników.

Chudzi, zastraszeni mężczyźni w skąpych czarnych przepaskach biodrowych ociekali potem. Plecy mieli pokryte bliznami. Kościste klatki piersiowe pracowały jak miechy. Nie śmieli zwolnić kroku, wszystko robili w biegu. Z wysiłku oczy wychodziły im na wierzch. Wallie nie mógł na to patrzyć. Potrafił znieść, że magazyny portowe roją się od szczurów, ludzie są zawszeni, a zaułki cuchną moczem i śmieciami, ale niewolnictwo najdobitniej uświadamiało mu, jak barbarzyński jest ten Świat. Szef niewolników siedzący na wozie kilka razy strzelił z bata, żeby przyspieszyć tempo pracy. Nie dostrzegał niebezpieczeństwa, które nad nim wisiało. Gdyby kogoś naprawdę uderzył, choć raz, znalazłby się na bruku i został bezlitośnie wychłostany. Nie dowiedział się jednak, co mu groziło.

Wyładowany wóz odjechał. Jego miejsce zajął następny. Z miasta zaczęli wracać członkowie załogi Szafira. Wszyscy za­trzymywali się przy potężnym mężczyźnie w niebieskim kilcie. Donosili, że w małym Tau panuje zamieszanie. W drodze na zjazd przybyło do miasta dwustu szermierzy oraz co najmniej kilka razy tyle giermków. Mieszkańcy się niepokoili.

Tomiyano zszedł na brzeg i zaczął ważyć złoto przyniesione przez handlarzy. Wallie nadal obserwował port. Tak jak przewidział, szermierze łączyli się w coraz liczniejsze oddziały. Coraz rzadziej widywało się dwójki. Piąty zebrał siedmiu protegowanych. Szósty pojawił się z piętnastoma giermkami.

Wrócił Katanji. Biały opatrunek na ręce prześwitywał przez kilt. Nowicjusz wyglądał na drobniejszego niż zwykle, twarz miał bledszą, a duże brązowe oczy mniej błyszczące. Może uzdrowiciele zbyt energicznie zdejmowali gips. Włosy osiągnęły długość bardziej stosowną dla szermierza, ale zwijały się w mały kok, zamiast tworzyć kucyk. Pierwszy nie nosił miecza. Tylko cud mógł mu przywrócić sprawność ręki... a cuda wokół Shonsu nie były czymś niezwykłym.

Katanji błysnął zębami w marnej imitacji charakterystycznego zuchwałego uśmiechu, a w oczach odmalowało mu się zdziwienie na widok niekompletnego stroju Shonsu.

- Gdzie jest twój brat? - zapytał Wallie.

Blady uśmiech zmienił się w złośliwy grymas.

- Zostawiłem go, panie.

Nie musiał mówić więcej. Nnanji bez pamięci durzył się w ponętnej Thanie, ale minęły cztery tygodnie, odkąd zszedł na brzeg, żeby się zabawić.

- Dziewczęta są bardzo zajęte, jak sądzę?

Chłopiec przewrócił oczami.

- Biedactwa są wykończone. - Nachmurzył się. - Podniosły ceny!

Niewinny mały Katanji uwiódł Diwę, Mei, a ostatnio Hanę, choć temperamentem nie dorównywał bratu. Nowicjusz nie potrafiłby stracić głowy dla kobiety.

Wallie ponownie skierował wzrok na port, a myślami wrócił do zjazdu w Casr.

Tomiyano wszedł na pokład, wymachując skórzaną sakiewką. Uśmiechnął się zadowolony do Walliego, potrząsając mieszkiem. Nachylił się do'przedniego luku i krzyknął coś do Oligarro i Holiyiego, którzy sprawdzali rozmieszczenie ładunku. Niewolnicy skończyli pracę i zeszli po trapie, powłócząc nogami.

Wtem...

A niech to!

Ulicę przecinali dwaj szermierze, najwyraźniej kierując się ku Szafirowi. Koniec wakacji! Wallie zapomniał o niewolnikach i żeglarzach. Z cichym przekleństwem schował się za burtą i sięgnął po miecz. Nadal klęczał, pospiesznie zapinając pasy, kiedy na trapie zadudniły kroki. Przybysze ruszyli przez pokład. Maszerowali prosto na niego.

Tomiyano okręcił się gwałtownie, jakby ktoś go kopnął. Paroma długimi krokami zbliżył się do gości, stanął przed nimi na rozstawionych nogach, ręce oparł na biodrach, wysunął podbródek. Cała jego postawa wyrażała gniew.

Wallie zerknął na buty szermierzy: z wyprawionej skóry, lśniące jak lustro. Wyżej spostrzegł kilty z doskonałej wełny, o nienagannym kroju i zaprasowanych kantach, czerwony Piątego i biały Pierwszego. Przesunął spojrzenie w górę. Pasy i futerały na broń były równie kosztowne jak buty, wytłaczane i ozdobione to-pazami, rękojeści mieczy ze srebrnego filigranu i też wysadzane topazami. Całości dopełniały srebrne zapinki.

No, no!

Wallie wstał, odgarnął włosy do tyłu i spiął je klamrą z szafirem, jednocześnie taksując gości wzrokiem. Nie wyglądali na wolnych szermierzy, ponieważ ci szczycili się ubóstwem. Mogli być garnizonowymi, ale jakie miasto stroiłoby w ten sposób policję? Czy uczciwy szermierz potrafiłby dorobić się takiego majątku?

Wallie oparł się o poręcz w oczekiwaniu na dobrą rozrywkę. Piąty wkroczył na cudzy teren, ale miał dość rozumu, żeby zasalutować kapitanowi, powstrzymując się od wyciągnięcia miecza na pokładzie statku.

- Jestem Polini, szermierz piątej rangi. Moim pragnieniem, największym i najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini dała ci szczęście i długie życie oraz nakłoniła cię do przyjęcia mojej skromnej i wiernej służby, która pozwoliłaby mi wypełnić twoje szlachetne cele.

Żadnych tytułów ani godności? Wysoki, szczupły mężczyzna po trzydziestce miał donośny głos i dystyngowane maniery. Na Walliem zrobił korzystne wrażenie. Kapitan zmrużył oczy i odczekał minutę, zanim wycedził rytualną odpowiedź.

- Jestem Tomiyano, żeglarz trzeciej rangi, właściciel Szafira. Mam zaszczyt przyjąć twoją łaskawą służbę.

Pierwszy był jeszcze chłopcem, drobnym, wątłym i dużo niższym od mentora. Osób najniższych rang zwykle się nie przedstawiało. Nowicjusz stał cicho u boku Poliniego. Maloli i Linihyo zbliżyli się dyskretnie do wiader z piaskiem, w których były ukryte noże. Tomiyano nie spuszczał wzroku z Piątego.

- Pozwolisz nam wejść na pokład, kapitanie?

Trzeci ściągnął usta.

- Zdaje mi się, że już to zrobiliście.

Wallie wiedział z doświadczenia, jak bardzo Tomiyano lubi prowokować szermierzy.

- Kapitanie, chciałbym, żebyś przewiózł mnie i protegowanego swoim statkiem - oznajmił Piąty.

Tomiyano wsadził kciuki za pas, blisko sztyletu.

- To statek rodzinny, mistrzu. Nie zabieramy pasażerów. Bogini z tobą.

- Dwa srebrniki, żeglarzu! Jeśli taka będzie Jej wola, wrócicie jeszcze tego samego dnia.

Z dziobówki wyszli Oligarro i Holiyi. Oni również skierowali się do wiader z piaskiem. Dzieci porzuciły zabawę na pokładzie rufowym i ustawiły się przy poręczy. Z nabrzeża niósł się turkot wozów.

- Jesteście Jonaszami? - zapytał Tomiyano. - Skąd Bogini was ściągnęła?

Polini zachował spokój, ale kark mu poczerwieniał.

- Z Plo. Pewnie o nim nie słyszeliście.

Kapitan nie patrzył na Walliego, ale odpowiedź była przeznaczona również dla niego.

- Oczywiście, że słyszałem. Najpiękniejsze kobiety, jakie kiedykolwiek widziałem, pochodziły z Plo. To daleko na południe, prawda?

- Plo jest znane z urodziwych kobiet - zgodził się Polini.

- Ale nie z manier mężczyzn.

Niewielu szermierzy zniosłoby taką uwagę z ust cywila, bardzo niewielu. Młodzik głośno wciągnął powietrze, a Polini odruchowo sięgnął do miecza. Udało mu się jednak zapanować nad sobą.

- Maniery żeglarzy również pozostawiają wiele do życzenia.

- Więc odejdź urażony.

-Mówiłem, że potrzebujemy transportu. Będę hojny. Pięć srebrników i zapomnę o twojej bezczelności.

Kapitan potrząsnął głową.

- Garnizon w Tau przygotowuje dla szermierzy statek, który ma odpłynąć jutro. Wczoraj jeden dotarł do Casr w ciągu godziny dzięki Jej Ręce.

- Wiem.

Tomiyano uniósł brwi.

- Nie chcecie jechać do Casr?

W jego tonie wyraźnie brzmiał zarzut tchórzostwa. Wallie czekał na wybuch gniewu, ale mistrz zachował spokój.

- Nie. - Głos Poliniego opadł o oktawę. - Na razie nie zamierzamy jechać do Casr.

- A ja nie wybieram się do Plo, mimo tamtejszych kobiet.

Szermierze zacisnęli pięści. Wallie napiął mięśnie, gotowy do interwencji. Zabawa robiła się coraz bardziej niebezpieczna.

- Twoje zuchwalstwo staje się nudne. Szermierze służą Bogini i należy się im twoja pomoc. Nie prowokuj mnie więcej!

- Wynoście się z mojego statku, zanim wezwę przyjaciół!

Nie do wiary, ale Polini nie wyciągnął miecza, choć Pierwszy patrzył na niego osłupiały i wściekły.

- Jakich przyjaciół, kapitanie? - zapytał Polini z pogardą, zerkając na żeglarzy.

- Na początek, tamtego. - Tomiyano wskazał głową na Walliego.

Pierwszy się odwrócił. Piąty nawet nie drgnął, spodziewając się pułapki.

- Mentorze! - pisnął nowicjusz.

Dopiero wtedy Polini się obejrzał. Rozdziawił usta. Niebieski kilt, siedem mieczy na czole, szermierz jeszcze większy od niego. To dopiero musiała być niespodzianka.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wallie cieszył się z wrażenia, jakie wywarł, ale jednocześnie czuł wstyd. Polini na pewno zauważył jego zniszczone buty i kilt z lichego materiału, kontrastujące ze znakomitą bronią i pasami. Piąty odzyskał panowanie nad sobą i zasalutował.

Siódmy odpowiedział. Miał przywilej odezwać się pierwszy. Poza tym kapitan oczekiwał od niego, że przepędzi bezczelnego intruza. W Walliem ciekawość mieszała się z podziwem. Polini miał uczciwą twarz. Pierwszy tylko zamrugał i w tym momencie Wallie dostrzegł jego powieki. Aha!

- Gratulacje, mistrzu - powiedział z uśmiechem. - Niewielu szermierzy utrzymałoby nerwy na wodzy, mając do czynienia z żeglarzem Tomiyano.

- Jesteś bardzo łaskawy, lordzie - odparł Polini sztywno. - Widzę, że wybrałem niewłaściwy statek. Ten oczywiście płynie do Casr. - Prawdopodobnie cierpiał tysięczne męki na myśl, że Siódmy słyszał uwagę kapitana sugerującą tchórzostwo i zapewne z nią się zgadzał. - Za pozwoleniem, lordzie, odejdziemy teraz.

Wallie nie zamierzał go puścić bez wyjaśnienia, ale musiał wejść w rolę Siódmego.

- Nie, mistrzu. Napijesz się ze mną piwa. Tyle ci jestem winien za to, że od razu się nie ujawniłem. Żeglarzu, trzy kufle jasnego!

Tomiyano opadła szczęka, a z twarzy zniknął uśmieszek zadowolenia.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl