download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aleksander DumasTrzej MuszkieterowieISKRY-WARSZAWA-1987Prze�o�y�a Joanna GuzeTytu� orygina�uLes trois mousquetairesOpracowanie graficzneMaciej BuszewiczRedaktorMa�gorzata �bikowskaRedaktor technicznyAnna Kwa�niewskaKorektorBarbara SiennickaWydanie VnPolish translation copyright � by Joanna Guze, Warszawa 1955ISBN 83-207-0426-XPa�stwowe Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1987 r.Wydanie VII. Nak�ad 199 6504 350 egz.Ark. wyd. 36,6. Ark. druk. 31.Papier offset kl. V, 70 g, 61 cm (rola).Druk z diapozytyw�w poprzedniego wydania.Druk i oprawa:Opolskie Zak�ady Graficzne�arn. nr 1897.PRZEDMOWAgdzie jest wy�o�one, �e bohaterowie historiijak� b�dziemy mieli zaszczyt czytelnikom opowiedzie�,mimo swych nazwisk ko�cz�cych si� na �os" i �is",zgo�a nie s� postaciami mitologicznymiPrzed rokiem niespe�na, szukaj�c w Bibliotece Kr�lewskiej materia��w do mejhistorii Ludwika XIV, natkn��em si� przypadkiem na Pami�tniki pana d'Arta-gnana, wydrukowane - jak wi�kszo�� ksi��ek w owym czasie, kiedy to autoro-wie pragn�li m�wi� prawd� nie udaj�c si� na czas d�u�szy czy kr�tszy do Basty-lii - w Amsterdamie, u Piotra Rouge. Tytu� wyda� mi si� interesuj�cy; zabra�empami�tniki do domu, oczywi�cie za zgod� pana kustosza, i przeczyta�em jejednym tchem. Nie zamierzam przeprowadza� tu analizy tego ciekawego dzie�ai poprzestan� na odes�aniu do niego tych moich czytelnik�w, kt�rzy smakuj�w obrazach z epoki. Znajd� tam portrety skre�lone mistrzowsk� r�k�; i cho�najcz�ciej rysowano je na bramach koszar i �cianach ober�, rozpoznaj� z �a-two�ci� wizerunki Ludwika XIII, Anny Austriaczki, Richelieugo, Mazarinai wi�kszo�ci dworzan owego czasu, r�wnie utrafione jak w historii panaAnquetil.Wiadomo jednak, �e to, co przyci�ga kapry�ny umys� poety, nie zawszewywiera wra�enie na czytelniku. Tote� podziwiaj�c w ca�ej pe�ni szczeg�y,o kt�rych wspomnieli�my (podobnie jak uczyni� to bez w�tpienia inni), przedewszystkim zajmiemy si� spraw�, kt�rej nikt przed nami nie po�wi�ci� najmniej-szej uwagi.D'Artagnan opowiada, �e gdy sk�ada� pierwsz� wizyt� panu de Treville,kapitanowi muszkieter�w kr�lewskich, spotka� na jego pokojach trzech m�o-dzie�c�w s�u��cych w tym znamienitym oddziale, do kt�rego pragn�� zosta�przyj�ty; owi m�odzie�cy nazywali si� Atos, Portos i Aramis.Musimy wyzna�, �e zastanowi�y nas te trzy cudzoziemskie imiona i przysz�onam od razu na my�l, �e s� to pseudonimy, pod kt�rymi d'Artagnan ukry�nazwiska, by� mo�e s�awne; mo�e te� ci, co je nosili, wymy�lili je sami owegodnia, kiedy kaprys, niezadowolenie i nieprzyjazny los kaza� im przywdzia�prosty str�j muszkieter�w.Od tej chwili nie zaznali�my spoczynku, p�ki nie natrafili�my w dzie�achwsp�czesnych na �lady tych niezwyk�ych imion, kt�re tak pobudzi�y nasz�ciekawo��.Samo tylko wyliczenie ksi��ek, jakie przeczytali�my w tej intencji, wype�ni�o-by ca�y rozdzia�, co by�oby mo�e wielce pouczaj�ce, ale niezbyt zabawne dlaczytelnik�w. Powiemy wi�c tylko, �e w chwili kiedy zniech�ceni tylu bezowoc-nymi poszukiwaniami mieli�my zaprzesta� ich wreszcie, znale�li�my, id�c zarad� naszego s�awnego i uczonego przyjaciela Paulina Paris, manuskrypt in foliooznaczony numerem 4772 czy te� 4773, nie pami�tamy ju� dobrze, a taki nosz�cytytu�:Pami�tnik hrabiego de La Fere, opisuj�cy niekt�re wypadki, jakie zasz�y weFrancji pod koniec panowania kr�la Ludwika XIII i w pocz�tkach panowaniakr�la Ludwika XIV.�atwo odgadn��, jak wielka by�a rado��, kiedy przegl�daj�c ten r�kopis,nasz� ostatni� nadziej�, znale�li�my na dwudziestej stronicy imi� Atosa, nadwudziestej si�dmej Portosa, a na trzydziestej pierwszej Aramisa.Odkrycie r�kopisu ca�kowicie nieznanego w czasach, kiedy wiedza historycz-na poczyni�a tak wielkie post�py, wyda�o nam si� nieledwie cudem. Nienamy�laj�c si� d�ugo, zacz�li�my si� stara� o zezwolenie na publikacj�, w cichejnadziei, �e uda nam si� pewnego dnia wkroczy� do Akademii Napis�w i Litera-tury z cudzym dorobkiem, gdyby, co jest wielce prawdopodobne, nie uda�o namsi� wej�� do Akademii Francuskiej z w�asnym. To zezwolenie, trzeba powie-dzie�, zosta�o nam �askawie udzielone; podkre�lamy to na tym miejscu, bypublicznie zaprzeczy� owym nie�yczliwym opiniom, wedle kt�rych nasz rz�djest niezbyt przychylnie usposobiony dla ludzi pi�ra.Tak wi�c oddajemy w r�ce czytelnika pierwsz� cz�� tego cennego r�kopisu,przydaj�c mu odpowiedni tytu� i przyobiecuj�c, �e je�li cz�� pierwsza znajdzieuznanie, na jakie zas�uguje, w co zreszt� nie w�tpimy, bezzw�ocznie og�osimydrug�.Poniewa� za� mniemamy, �e jak to si� powiada, ojciec chrzestny jest drugimrodzicem, prosimy czytelnika, by zechcia� obarczy� nas, nie za� hrabiego de LaFere, odpowiedzialno�ci� za przyjemno�� lub nud� lektury.Co rzek�szy, przechodzimy do naszego opowiadania.CZʌ� PIERWSZACZʌ� PIERWSZAI. TRZY RADYPANA D'ARTAGNANA OJCAW pierwszy poniedzia�ek kwietnia 1625 roku w miasteczku Meung, gdzienarodzi� si� autor "Romansu o R�y", panowa�o zamieszanie tak wielkie, jakgdyby zjawili si� tu hugenoci, by zamieni� je w drug� La Rochelle. Niejedenmieszczanin widz�c, jak kobiety uciekaj� w stron� ulicy Wielkiej, a dziecikrzycz� przed domami, �pieszy� przywdzia� zbroj�, chwyta� za muszkiet czyhalabard�, by doda� sobie nieco animuszu, i kierowa� si� ku ober�y ,,PodWolnym M�ynarzem", gdzie r�s� z ka�d� chwil� t�um zwarty, ha�a�liwy i pe�enciekawo�ci.W owych czasach panika by�a zjawiskiem do�� cz�stym i niewiele naliczy�by�dni, w kt�rych kroniki nie notowa�yby w tym czy w innym mie�cie podobnychwypadk�w. Wielcy panowie wojowali ze sob�; kr�l toczy� wojn� z kardyna�em;Hiszpan walczy� z kr�lem. Nadto za�, pr�cz tych wojen, cichych lub g�o�nych,utajonych lub jawnych, byli jeszcze z�odzieje, �ebracy, hugenoci, bandyci.i ludzie najemni, kt�rzy prowadzili wojn� ze wszystkimi. Mieszczanie zbroili si�zawsze przeciw z�odziejom, bandytom, najemnikom, cz�sto przeciw wielmo�omi hugenotom, czasem przeciw kr�lowi, ale nigdy przeciw kardyna�owi i Hiszpa-nowi. Zgodnie wi�c z tym zwyczajem mieszczanie, s�ysz�c zgie�k owegokwietniowego poniedzia�ku 1625 roku, a nie widz�c ni proporczyk�w ��to--czerwonych, ni barw ksi�cia de Richelieu, zd��ali w po�piechu do ober�y "PodWolnym M�ynarzem".Znalaz�szy si� na miejscu, ka�dy m�g� ujrze� i rozpozna� przyczyn� zamie-szania.M�odzieniec... nakre�lmy jego portret jednym poci�gni�ciem pi�ra: wyobra�-cie sobie osiemnastoletniego Don Kichota bez kolczugi i nagolennik�w, DonKichota w we�nianym kaftanie, kt�rego kolor, ongi granatowy, przybra� teraznieuchwytny odcie� ciemnej czerwieni i lazuru; twarz poci�g�a i ogorza�a;wystaj�ce ko�ci policzkowe, oznaka przebieg�o�ci; pot�ne szcz�ki, po kt�rychniechybnie rozpoznasz Gasko�czyka, nawet gdy nie nosi beretu, nasz m�odzie-niec za� nosi� beret ozdobiony czym� w rodzaju pi�ra; spojrzenie otwartei bystre; nos zgi�ty, ale szlachetny w rysunku. �w podr�ny zbyt du�y by� jak napodrostka, ale zbyt ma�y jak na m�czyzn� dojrza�ego, i gdyby nie d�uga szpadazawieszona u sk�rzanego pasa, kt�ra obija�a nogi w�a�ciciela, kiedy sta�, i je�y�asier�� wierzchowca, gdy siedzia� na koniu, oko mniej do�wiadczone mog�oby gowzi�� za podr�uj�cego syna ch�opskiego.Nasz m�odzieniec posiada� bowiem wierzchowca, a �w wierzchowiec takbardzo zas�ugiwa� na uwag�, �e nie m�g� jej na siebie nie zwr�ci�: by� to konikbeame�ski, licz�cy sobie lat dwana�cie lub czterna�cie, ��tej ma�ci, zgo�apozbawiony w�os�w w ogonie, lecz nie mog�cy si� uskar�a� na brak grudzgorzelinowych na nogach, kt�ry cho� g�ow� trzyma� ni�ej kolan, na skutekczego podtrzymywanie mu jej rzemieniem stawa�o si� wr�cz bezu�yteczne, robi�osiem mil dziennie. Niestety, osobliwa ma�� i dziwaczny ch�d kry�y takwybornie zalety tego wierzchowca, �e w czasach kiedy wszyscy znali si� nakoniach, zjawienie si� rzeczonego rumaka w Meung, dok�d wkroczy� mniejwi�cej przed kwadransem przez bram� Beaugency, wywar�o wielkie, ale nienajlepsze wra�enie, kt�re przenios�o si� r�wnie� na je�d�ca.To wra�enie by�o tym bardziej przykre dla m�odego d'Artagnana (tak bowiemnazywa� si� Don Kichot dosiadaj�cy tego nowego Rosynanta), ile �e zdawa�sobie spraw� ze �mieszno�ci, jak� go okrywa�, cho� dobrym by� je�d�cem,wierzchowiec tego rodzaju; tote� � wzdycha� pot�nie, przyjmuj�c dar panad'Artagnana ojca. Wiedzia�, �e ko� wart jest co najwy�ej dwadzie�cia liwr�w;wszelako przyzna� trzeba, �e s�owa towarzysz�ce podarunkowi by�y bezcenne.- Synu - rzek� szlachcic gasko�ski w tej czystej gwarze beame�ski ej, kt�rejHenryk IV nigdy nie m�g� si� wyzby� - synu, ten ko� urodzi� si� w domu twegoojca przed trzynastu blisko laty i pozosta� tu do dzi�, co powinno ci� sk�oni� dodobrych uczu� dla niego. Nie sprzedawaj go nigdy, niechaj zdechnie spokojniei godnie ze staro�ci; a je�li przyjdzie ci uda� si� z nim na wypraw�, oszcz�dzaj gotak, jakby� oszcz�dza� starego s�ug�. Je�li b�dziesz mia� zaszczyt znale�� si�kiedy na dworze - ci�gn�� pan d'Artagnan ojciec - (zaszczyt, do kt�rego stareszlachectwo daje ci prawo), przez wzgl�d na siebie samego i swych bliskich nieprzynie� wstydu nazwisku, kt�re twoi przodkowie nosili godnie przez pi��setlat. Za ludzi bliskich za� uwa�am krewnych i przyjaci�. Nie puszczaj nicnikomu p�azem, pr�cz pana kardyna�a i kr�la. Jedynie odwaga, pojmij to dobrze,jedynie odwaga pozwala dzi� szlachcicowi utorowa� sobie drog�. Ten, kto ul�k�si� cho�by na chwil�, by� mo�e w tej w�a�nie chwili traci okazj�, kt�r� ofiarowa�mu los. Jeste� m�ody i powiniene� by� dzielny z dw�ch powod�w: po pierwsze,poniewa� jeste� Gasko�czykiem, po drugie, poniewa� jeste� moim synem. Nieomijaj sposobno�ci i szukaj przyg�d. Nauczy�em ci� robi� szpad�; masz przegu-by z �elaza i pi�ci stalowe; bij si�, kie... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl