download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Charlotte Bront~eDziwne losy Jane EyreTomCa�o�� w tomachPolski Zwi�zek NiewidomychZak�ad Wydawnictw i Nagra�Warszawa 1990Prze�o�y�a Teresa �widerskaT�oczonopismem punktowym dla niewidomychw Drukarni Pzn,Warszawa, ul. Konwiktorska 9Wydanie IIpap. kart. 140 g kl. III_B�1Przedruk z wydawnictwa:"Piw", WarszawaPisa� A. Galbarski,korekty dokona�y:D. Jagie��oi K. KrukRozdzia� INiepodobna by�o tego dniawyj�� na spacer. Rano, coprawda, b��kali�my si� z godzin�po bezlistnym ogrodzie, ale poobiedzie (pani Reed jada�awcze�nie, gdy nie by�o go�ci)ch�odny wiatr zimowy nap�dzi�tak ciemne chmury i deszcz taksiek�cy, �e dalsze przebywaniena �wie�ym powietrzu sta�o si�niemo�liwe.Rada by�am z tego; nigdy nielubi�am d�ugich spacer�w,zw�aszcza w ch�odne popo�udnia;tak si� obawia�am tych powrot�wdo domu o zmroku ze zmarzni�tymipalcami u r�k i n�g, z sercem�ci�ni�tym upomnieniami Bessie,naszej bony, i upokorzona�wiadomo�ci�, �e Eliza, John iGeorgiana Reed s� o tylezr�czniejsi i silniejsi odemnie.Eliza, John i Georgianaskupili si� teraz doko�a swejmamy w salonie. Pani Reedspoczywa�a na kanapce przykominku, a maj�c wok� siebieswoich pieszczoch�w (kt�rzy wtej chwili nie k��cili si� i niekrzyczeli), robi�a wra�eniezupe�nie szcz�liwej. Mniezabroni�a zbli�y� si� do siebie.�a�uje - m�wi�a - i� musitrzyma� mnie z daleka, leczdop�ki nie us�yszy od Bessie isama nie zauwa�y, �e naprawd�staram si� wyrobi� w sobiebardziej towarzyskie,odpowiedniejsze dzieckuusposobienie, �e staram si� by�naturalniejsza, �ywsza iprzyjemniejsza w obej�ciu,dop�ty b�dzie musia�a odm�wi� mitych przywilej�w, jakie si�nale�� tylko zadowolonym iweso�ym dzieciom.- O co Bessie skar�y�a si� namnie? - zapyta�am.- Nie znosz� chwytania zas�owa i dopytywa�, Jane, a przytym to doprawdy oburzaj�ce, gdydziecko w ten spos�b przemawiado starszych. Si�d� sobie, gdzieci si� podoba, i b�d� cicho,dop�ki nie nauczysz si� m�wi�grzecznie.Pokoik, gdzie jada�o si��niadanie, przylega� do salonu.Tam si� wsun�am. Sta�a tu p�kaz ksi��kami; niebawemwyci�gn�am jaki� tom,upewniwszy si� przedtem, �e jestobficie ilustrowany. Wdrapa�amsi� na kanapk� w zag��bieniuokna, podwin�am nogi i usiad�ampo turecku, a zaci�gn�wszyprawie szczelnie p�sow� zas�on�z we�nianej mory, poczu�am, �ejestem ukryta i odosobniona.Fa�dy p�sowej draperiizas�ania�y mi widok z prawejstrony; z lewej szklana szybachroni�a, cho� nie odgradza�amnie od pos�pno�ci listopadowegodnia. Co jaki� czas, obracaj�ckarty ksi��ki, przygl�da�am si�naturze. Daleko na horyzoncierozpo�ciera�a si� blada pustkamgie� i chmur; bli�ej wida� by�omokry trawnik i krzew szarpanywiatrem oraz nieustaj�ce potokideszczu, gwa�townie gnanewichrem.Powr�ci�am do ksi��ki. By�a to"Historia ptak�w brytyjskich"Bewicka. O tekst drukowany ma�o,naturalnie, dba�am; jednak�eby�y tam pewne wst�pne stronice,kt�re zajmowa�y mnie mimo mychlat dziecinnych. By�a w nichmowa o siedzibach i gniazdachptak�w morskich, "o samotnychska�ach i przyl�dkach", kt�retylko one zamieszkuj�, i owybrze�ach Norwegii z szeregiemwysepek biegn�cych odpo�udniowego kra�ca - odLindesn~as czy Naze - a� doprzyl�dka p�nocnego.Tam gdzie Arktyku wartka,ch�odna fala@ tuli samotn�wysepk�, okala;@ tam gdzie doHebryd wody Atlantyku@ szturmponawiaj� w�r�d ba�wan�w ryku.@Nie mog�am te� pomin��wzmianki o zimnych wybrze�achLaponii, Syberii, Spitsbergenu,Nowej Ziemi, Islandii,Grenlandii z ich olbrzymi�przestrzeni� strefy arktycznej,tym strasznym bezludnymprzestworem, zbiornikiem mrozu i�niegu, gdzie stwardnia�e polalodowe, przez ca�e wiekinarastaj�c do wy�yn alpejskich,otaczaj� biegun i s� siedzib�najsro�szego zimna. O tej�miertelnie bia�ej krainiewytworzy�am sobie w�asnepoj�cia: mgliste jak wszystkiena wp� zrozumiane wyobra�enia,niejasno tworz�ce si� w umys�achdzieci, ale dziwnie przejmuj�ce.Tekst tych stronic wst�pnychnawi�zywa� do nast�puj�cychdalej obrazk�w i nadawa�znaczenie to skale, stercz�cejsamotnie w�r�d morza ba�wan�wi piany, to zdruzgotanej �odzi,wyrzuconej na opuszczonewybrze�a, to zimnej, widmowejtwarzy ksi�yca, spogl�daj�cegospoza zwa��w chmur na ton�cyw�a�nie okr�t.Nie umiem powiedzie�, jakinastr�j wia� ze spokojnego,opuszczonego cmentarza zwidniej�cym na nim nagrobkiem,furtk�, dwoma drzewami na tleniskiego horyzontu, cmentarzaokolonego wyszczerbionym murem,nad kt�rym unosi� si� cienkisierp ksi�yca, zwiastuj�cynadej�cie wieczoru.Dwa statki, le��ce bez ruchuna spokojnym morzu, wyda�y misi� nierzeczywiste. Szybkoodwr�ci�am oczy od potworaci�gn�cego za sob� straszn�sfor�; by� to widok zbytokropny. R�wnie okropny by�widok czarnego, rogatego stworasiedz�cego wysoko na skale iprzygl�daj�cego si� dalekiemut�umowi, zebranemu wok� jakiej�szubienicy.Ka�dy obrazek co� opowiada�,cz�sto co� zagadkowego dlamojego dziecinnego umys�u iniedokszta�conych uczu�, alezawsze co� g��boko zajmuj�cego;jak te bajki, kt�re nam niekiedyw zimowe wieczory opowiada�aBessie, gdy by�a w dobrymhumorze. Wtedy to, przysun�wszyst� do prasowania przed kominekw dziecinnym pokoju, pozwala�anam usi��� doko�a i prasuj�ckoronkowe falbanki pani Reedalbo rurkuj�c brzegi jej nocnychczepk�w, karmi�a nasz� ciekawo��opowiadaniami o mi�o�ci iprzygodach, zaczerpni�tymi zestarych bajek i jeszczestarszych ballad lub te� (jakp�niej odkry�am) z kart "Pamelii Henryka, hrabiego Moreland".Z Bewickiem na kolanach czu�amsi� w owej chwili szcz�liwa, aprzynajmniej po swojemuszcz�liwa. Ba�am si� tylko,�eby mi nie przeszkodzono;niestety, sta�o si� to a� nazbytpr�dko. Otworzy�y si� drzwi odsalonu.- H�! panno mrukliwa! -us�ysza�am krzyk Johna Reeda,lecz nagle umilk�; pok�jwidocznie wyda� mu si� pusty. -Gdzie, u licha, ona mo�e by�! -wo�a� dalej. - Lizzy, Georgiano- wo�a� na siostry - Jane tu niema; powiedzcie mamie, �ewylecia�a na deszcz, niezno�nezwierz�tko!"Dobrze zrobi�am, �ezaci�gn�am zas�on�" -pomy�la�am, gor�co pragn�c, bynie odkry� mojej kryj�wki. JohnReed nie by�by jej odkry�samodzielnie; nie by� on anibystry, ani pomys�owy, ale Elizaw tej�e chwili wsun�a g�ow�przez drzwi i od razupowiedzia�a:- Siedzi przecie� we framudzeokiennej, John!Ja te� natychmiast wysz�am zukrycia, gdy� dr�a�am na my�l,�e mnie John stamt�d wyci�gnie.- Czego chcesz? - zapyta�ambardzo zal�kniona.- Powiedz raczej: "Czegopanicz chce" - odpowiedzia�. -Chc�, �eby� tu przysz�a!I zasiad�szy w fotelu, wskaza�mi gestem, �e mam si� przybli�y�i stan�� przed nim.John Reed by� czternastoletnimuczniem, o cztery lata starszymode mnie, gdy� mia�am wtedydziesi�� lat. By� du�y i t�gi nasw�j wiek, o nieczystej iniezdrowej cerze, grubych rysachna rozlanej twarzy, ci�kiejbudowie i wielkich r�kach inogach. Objada� si� zawsze przystole, co wp�ywa�o �le na jegow�trob�, powodowa�o m�tno�� oczui obwis�o�� policzk�w. Powinienby� znajdowa� si� w szkole;jednak�e matka zabra�a go dodomu na miesi�c lub dwa "zpowodu delikatnego zdrowia". PanMiles, nauc... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl