[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Angie Ray
DUCHY
Prolog
V
incent Parsell, szósty hrabia Helsbury, popijał samotnie koniak przy porysowanym stole, za
którym mogłoby zasi
ĢĻę
dwadzie
Ļ
cia osób. Deszcz uderzał o szyby, w jadalni było zimno i
ciemnawo, ale hrabia Parsell nie zawołał słu
ŇĢ
cego,
Ň
eby doło
Ň
ył do ognia i zapalił
Ļ
wiece w
kandelabrze. Nie zwracał uwagi na zimn
Ģ
ciemno
Ļę
, która skradała si
ħ
pod
Ļ
cianami i
prze
Ļ
lizgiwała po podłodze. Cała uwaga hrabiego skupiona była na portrecie wisz
Ģ
cym na
przeciwległej
Ļ
cianie.
Pełen jasnych kolorów obraz w złoconej ramie pozostawał w ostrym kontra
Ļ
cie do ponurego
pokoju. Za pomoc
Ģ
jakiej
Ļ
magicznej mieszanki odcieni arty
Ļ
cie udało si
ħ
doskonale uchwyci
ę
wizerunek kobiety: czarne loki, upi
ħ
te w wysoki kok, odsłaniały delikatny zarys twarzy; złoty
medalion zawieszony na szyi spoczywał na kremowej skórze; suknia z podniesion
Ģ
tali
Ģ
ze
złotego jedwabiu
Ļ
wieciła si
ħ
połyskliwie i prowokacyjnie sugerowała ukryte pod ni
Ģ
kształty;
pełne czerwone usta u
Ļ
miechały si
ħ
uwodzicielsko; prze
Ļ
liczne ciemnoniebieskie oczy błyszczały
od radosnego
Ļ
miechu.
Vincent odwrócił wzrok. Ostatni raz, kiedy j
Ģ
widział - na balu maskowym w Helsbury - w jej
oczach nie było u
Ļ
miechu. Tego wieczoru zerwała ich zar
ħ
czyny.
Podniósł do ust kieliszek i upił du
Ň
y łyk. Koniak zapiekł w gardle i osiadł w
Ň
oł
Ģ
dku. Vincent
czekał.
Nic.
Zakl
Ģ
ł. Pił ju
Ň
od dwóch godzin i nadal nie odczuwał ot
ħ
piaj
Ģ
cego ciepła, na które liczył.
Odstawił kieliszek i wzi
Ģ
ł butelk
ħ
. Kiedy napełniał kieliszek, kilka br
Ģ
zowych kropli upadło na
d
ħ
bowy stół, a stuk szkła o szkło odbił si
ħ
echem w ogromnym pomieszczeniu. Vincent zdał
sobie spraw
ħ
z przejmuj
Ģ
cej ciszy i pustki w domu.
Gło
Ļ
no odstawił butelk
ħ
. Nie był przyzwyczajony do samotno
Ļ
ci. Zazwyczaj mieszkał tu który
Ļ
z jego braci. Teraz jednak wszyscy wyjechali do Londynu. Wszyscy, oczywi
Ļ
cie oprócz Gilberta,
który wiódł sielankowy
Ň
ywot z
Ň
on
Ģ
Jane i małym synkiem Jasonem.
Vincent przysłonił oczy dłoni
Ģ
. Gil zawsze ró
Ň
nił si
ħ
nieco od innych Parsellów - był od nich
mniej nieufny i bardziej uparty - ale zaskoczył cał
Ģ
rodzin
ħ
, kiedy im powiedział,
Ň
e si
ħ
zakochał
w Jane. Sam Vincent te
Ň
si
ħ
troch
ħ
z niego wy
Ļ
miewał. Teraz jednak, na wspomnienie szczerych,
jasnych twarzy Gila i Jane poczuł si
ħ
jeszcze
Ň
ało
Ļ
niej.
Mo
Ň
e powinien pojecha
ę
do Elizabeth. Porozmawia
ę
z ni
Ģ
. Przeprosi
ę
...
Nie.
Wzdrygn
Ģ
ł si
ħ
na sam
Ģ
my
Ļ
l. Hrabiowie Helsbury nie przepraszali ani tym bardziej nie
upokarzali si
ħ
przed kobietami. To Elizabeth musi przyj
Ļę
do niego, i to pr
ħ
dko, bo inaczej mo
Ň
e
ju
Ň
jej nie zechce...
1
- Ja
Ļ
nie panie - odezwał si
ħ
za nim cichy głos.
Vincent odwrócił si
ħ
i z trudem skupił wzrok na niskim, ciemnowłosym m
ħŇ
czy
Ņ
nie w
drzwiach. Zmarszczył brwi.
- O co chodzi, Wilmott?
- Najmocniej przepraszam, ga
Ļ
nie panie, ale wła
Ļ
nie to przyszło.
Wilmott podszedł i podał mu list, po czym wycofał si
ħ
na odległo
Ļę
pełn
Ģ
szacunku.
- Posłaniec czeka na odpowied
Ņ
.
Vincent odwrócił si
ħ
tyłem do Wilmotta, nie zwracaj
Ģ
c uwagi na jego ostatnie słowa. W
milczeniu wpatrywał si
ħ
w znajome, kobiece pismo. Przez chwil
ħ
zaszumiało mu w głowie,
potem si
ħ
u
Ļ
miechn
Ģ
ł.
Wreszcie si
ħ
opami
ħ
tała. Wiedział,
Ň
e tak b
ħ
dzie. Wiedział,
Ň
e pr
ħ
dzej czy pó
Ņ
niej b
ħ
dzie go
błaga
ę
o wybaczenie. W jej li
Ļ
cie b
ħ
d
Ģ
smugi łez i wiele ładnych słów przeprosin. Vincent
obrócił papier w r
ħ
kach. Nie był pewien, czy powinien przyj
Ģę
list; zachowała si
ħ
doprawdy
okropnie.
List pachniał lekko perfumami przypominaj
Ģ
cymi wiosenne ró
Ň
e. Vincent wchłon
Ģ
ł w siebie
znajomy zapach. Poczuł mrowienie w l
ħ
d
Ņ
wiach i dr
Ň
enie palców. List wypadł mu z r
ħ
ki na
ciemny stół, na rozlane krople koniaku. Ju
Ň
bez u
Ļ
miechu podniósł Ust i złamał piecz
ħę
.
Drogi Vincencie!
Mam nadziej
ħ
, i
Ň
list ten zastanie Ci
ħ
w dobrym zdrowiu. Chocia
Ň
rozstali
Ļ
my si
ħ
w gniewie,
chc
ħ
Ci
ħ
zapewni
ę
,
Ň
e nie
Ň
ywi
ħ
do ciebie urazy. Chciałabym, aby
Ļ
i Ty nie wracał my
Ļ
l
Ģ
do
przeszło
Ļ
ci. Mam nadziej
ħ
,
Ň
e zostaniemy przyjaciółmi.
Zamkn
Ģ
ł na sekund
ħ
oczy. Nie, nie chciał wraca
ę
do przeszło
Ļ
ci. Tak, chciał, aby byli
„przyjaciółmi”. Bardzo chciał. By
ę
mo
Ň
e wybaczy jej w ko
ı
cu. Zem
Ļ
ci si
ħ
za jej upór po
Ļ
lubie -
przez tydzie
ı
nie wypu
Ļ
ci jej z łó
Ň
ka...
Otworzył oczy i z lekkim u
Ļ
mieszkiem na ustach czytał dalej:
W duchu przyja
Ņ
ni chciałabym Ci
ħ
prosi
ę
,
Ň
eby
Ļ
zwrócił portret, który ci dałam w prezencie
zar
ħ
czynowym. Jestem pewna, i
Ň
przyznasz mi racj
ħ
: nie jest to cos, co powiniene
Ļ
zatrzyma
ę
.
Zwłaszcza teraz, kiedy si
ħ
zakochałam w kim innym i mam wkrótce wyj
Ļę
za m
ĢŇ
.
Słowa rozmazały mu si
ħ
przed oczyma. Poczuł,
Ň
e krew zamarza mu w
Ň
yłach. W pokoju
zrobiło si
ħ
ciemno. W skroniach co
Ļ
mu waliło, a w uszach gło
Ļ
no dzwoniło.
- Czy b
ħ
dzie odpowied
Ņ
? - spytał Wilmott.
Vincent gapił si
ħ
na niego bezmy
Ļ
lnie.
- Ja
Ļ
nie panie - dopytywał Wilmott, marszcz
Ģ
c z niepokojem ciemne, g
ħ
ste brwi. - Czy b
ħ
dzie
odpowied
Ņ
?
Vincent spojrzał na list, który
Ļ
ciskał zmi
ħ
ty w zaci
Ļ
ni
ħ
tej dłoni. Wci
Ģ
gn
Ģ
ł gł
ħ
boko powietrze.
Wstał, gwałtownie odsuwaj
Ģ
c krzesło.
Nie odpowiadaj
Ģ
c zdumionemu lokajowi wyszedł z pokoju do marmurowego holu, gdzie czekał
przemoczony słu
ŇĢ
cy, który nerwowo obracał w r
ħ
kach mokry od deszczu kapelusz.
Vincent wyci
Ģ
gn
Ģ
ł do niego zmi
ħ
ty papier.
- Ty to przyniosłe
Ļ
?
Kr
ħ
py posłaniec zacisn
Ģ
ł palce na kapeluszu. Z jego peleryny
Ļ
ciekała na podłog
ħ
stru
Ň
ka
wody.
- T-t-tak, ja
Ļ
nie panie. Panna Yale powiedziała,
Ň
e mam przynie
Ļę
ten obraz - kiwn
Ģ
ł głow
Ģ
w
2
stron
ħ
płótna stoj
Ģ
cego pod
Ļ
cian
Ģ
- i w zamian dosta
ę
inny obraz od pana. Czeka na mnie
powóz.
Oddała jego portret? Vincent z wysiłkiem pow
Ļ
ci
Ģ
gn
Ģ
ł w
Ļ
ciekło
Ļę
.
- Pannie Vale musi bardzo zale
Ň
e
ę
na tym obrazie - stwierdził.
- To prawda - powiedział posłaniec, znów kr
ħ
c
Ģ
c nerwowo kapeluszem. - Chce go da
ę
hrabiemu Havershamowi.
Vincent poczuł,
Ň
e sztywniej
Ģ
mu mi
ħĻ
nie szyi i ramion.
- Haversham? - powtórzył. - Wychodzi za Havershama?
- Tak, prosz
ħ
pana. Jutro.
Vincent zobaczył przed oczyma czerwon
Ģ
mgł
ħ
. Haversham. Jutro wychodzi za hrabiego
Havershama. Najbogatszego m
ħŇ
czyzn
ħ
w kraju - i najwi
ħ
kszego fircyka.
Głupia baba. Chciwa, niewierna baba.
Vincent odwrócił si
ħ
do Wilmotta i powiedział przez zaci
Ļ
ni
ħ
te z
ħ
by:
- Zawołaj trzech ludzi i zdejmijcie portret ze
Ļ
ciany.
Posłaniec post
Ģ
pił krok w przód.
- Ch
ħ
tnie pomog
ħ
, prosz
ħ
pana.
- To nie b
ħ
dzie konieczne - odparł Vincent, obrzucaj
Ģ
c go przelotnym spojrzeniem. - Nie
zabierzesz obrazu do swojej pani.
Posłaniec otworzył usta.
- Ale... ale co powiem pannie Yale?
Vincent spojrzał na niego zmru
Ň
onymi oczyma.
- Mo
Ň
esz poinformowa
ę
pann
ħ
Yale, i
Ň
zamierzam roznieci
ę
najwi
ħ
ksze w tym hrabstwie
ognisko i spali
ę
jej portret. Jestem pewien,
Ň
e kilka wieków temu zgin
ħ
łaby na stosie razem z
obrazem. A teraz - dodał niebezpiecznie cichym głosem - proponuj
ħ
,
Ň
eby
Ļ
si
ħ
st
Ģ
d wyniósł,
zanim wyrw
ħ
ci flaki i rzuc
ħ
twój zewłok krukom.
Posłaniec przestał kr
ħ
ci
ę
kapeluszem, wcisn
Ģ
ł go na głow
ħ
i odwrócił si
ħ
na pi
ħ
cie, omal nie
przewracaj
Ģ
c si
ħ
w kału
Ňħ
u jego nóg. Szybko znikn
Ģ
ł za drzwiami.
Z nieprzyjemnym u
Ļ
miechem na ustach Vincent spojrzał na Wilmotta, stoj
Ģ
cego nieruchomo
po
Ļ
rodku holu.
- I co? - spytał, nadal tym samym cichym głosem.
Wilmott otworzył usta, jakby chciał co
Ļ
powiedzie
ę
, ale zmienił zamiar. Pospiesznie ruszył do
schodów dla słu
Ň
by.
Vincent wrócił do jadalni. Wzi
Ģ
ł kieliszek z koniakiem i wypił jednym haustem. Kiedy schylił
si
ħ
,
Ň
eby odstawi
ę
kieliszek, jego wzrok jeszcze raz padł na obraz.
Niebieskie oczy roz
Ļ
wietlały niemal ciemny pokój.
ĺ
miały si
ħ
do niego, czaruj
Ģ
c i drwi
Ģ
c z
niego jednocze
Ļ
nie. Prawie słyszał jej
Ļ
miech. Niski, kusz
Ģ
cy
Ļ
miech, który doprowadzał
człowieka do szale
ı
stwa z po
ŇĢ
dania.
Zacisn
Ģ
ł dło
ı
na pustym kieliszku.
Teraz Haversham b
ħ
dzie słuchał tego
Ļ
miechu. Do niego Elizabeth b
ħ
dzie si
ħ
słodko u
Ļ
miecha
ę
i obdarza
ę
pocałunkami. Haversham b
ħ
dzie miał j
Ģ
w ramionach, w łó
Ň
ku...
Nie!
Z całej siły rzucił kieliszkiem przed siebie. Uderzył o
Ļ
cian
ħ
i rozsypał si
ħ
na setki błyszcz
Ģ
cych
okruchów. Vincent odwrócił si
ħ
na pi
ħ
cie i podszedł do drzwi, omal nie wpadaj
Ģ
c na słu
ŇĢ
cych,
którzy akurat wchodzili.
Spojrzeli na niego i cofn
ħ
li si
ħ
z przestrachem.
- Niech jeden z was dopilnuje,
Ň
eby osiodłano Zeusa i przyprowadzono do drzwi - rozkazał
ostro. - I niech mi kto
Ļ
poda płaszcz i kapelusz. - Natychmiast! - krzykn
Ģ
ł, poniewa
Ň
stali bez
3
ruchu.
Ju
Ň
po chwili wsiadł na pot
ħŇ
nego, czarnego ogiera i skierował go przed siebie, w burz
ħ
. Wiatr i
deszcz uderzały w twarz i wciskały si
ħ
za kołnierz płaszcza, ale Vincent nie czuł zimna. Z
w
Ļ
ciekło
Ļ
ci było mu bardzo gor
Ģ
co.
Haversham! Powinien był wykorzysta
ę
okazj
ħ
sprzed trzech miesi
ħ
cy w czasie wieczoru
muzycznego w Helsbury i chlusn
Ģę
gogusiowi winem w twarz. Powinien był wyzwa
ę
tego
niedoł
ħ
g
ħ
na pojedynek i por
Ģ
ba
ę
go na kawałki. Powinien był szpad
Ģ
wyci
Ģę
mu w
Ģ
trob
ħ
i
rzuci
ę
j
Ģ
psom.
A Elizabeth? Wobec niej te
Ň
nie powinien był zachowa
ę
si
ħ
tak tolerancyjnie. Nale
Ň
ało j
Ģ
zamkn
Ģę
w lochu pod zamkiem i trzyma
ę
pod kluczem, dopóki si
ħ
nie zgodzi natychmiast zosta
ę
jego
Ň
on
Ģ
. Nie kocha przecie
Ň
Havershama, to niemo
Ň
liwe! To pyszałkowaty, gogusiowaty
kretyn. Nosi gorset i ochraniacze na nogi. I pisze fatalne wiersze, a mówi prawie falsetem.
Vincent przyhamował konia, kiedy wjechali w ostry zakr
ħ
t, po czym znów pop
ħ
dził. Błoto i
Ň
wir uderzały go w twarz, ale nie zwracał na to uwagi.
Nie, Elizabeth nie jest zakochana w Havershamie. Wychodzi za niego na zło
Ļę
Vincentowi. Za
to,
Ň
e za du
Ň
o chciał, za du
Ň
o
ŇĢ
dał, za du
Ň
o wymagał. Mi
ħ
powinien tak łatwo ust
Ģ
pi
ę
...
Błysn
ħ
ła błyskawica i rozległ si
ħ
grzmot. Ko
ı
zwolnił i w
Ļ
wietle błysku Vincent zobaczył
przed sob
Ģ
spienion
Ģ
, czarn
Ģ
wod
ħ
. Trz
ħ
s
Ģ
cy si
ħ
most, przerzucony nad zazwyczaj łagodnym
strumieniem, znikł.
Vincent z przekle
ı
stwem na ustach
Ļ
ci
Ģ
gn
Ģ
ł cugle. Zeus zaprotestował j
ħ
kliwie. Vincent kr
ħ
cił
si
ħ
w kółko na koniu, podczas gdy rozs
Ģ
dek podpowiadał mu powrót do domu. Noc była zbyt
ciemna, deszcz - zbyt gwałtowny, droga - zbyt zdradliwa.
Tak samo zdradliwa jak Elizabeth Vale.
Vincent gwałtownie skierował konia do wody.
Zimna woda ochlapywała mu nogi i ramiona. Czuł wci
Ģ
gaj
Ģ
cy pr
Ģ
d, ale si
ħ
tym nie
przejmował. Musiał jecha
ę
dalej. Musiał powstrzyma
ę
mał
Ň
e
ı
stwo Elizabeth i Havershama.
Zacisn
Ģ
ł szcz
ħ
ki. Jak mogła znie
Ļę
dotyk tego robaka? Po tym wszystkim, czym byli dla siebie,
jak
Ļ
miała pozwoli
ę
si
ħ
dotkn
Ģę
innemu m
ħŇ
czy
Ņ
nie?
Jak mogła tak go zdradzi
ę
?
Vincent zwolnił na moment cugle. Zaciskaj
Ģ
c z
ħ
by wplótł palce w czarn
Ģ
, mokr
Ģ
grzyw
ħ
konia,
ignoruj
Ģ
c dr
ħ
twiej
Ģ
ce z zimna ciało i ponaglił zwierz
ħ
do biegu.
Pr
Ģ
dy wodne kr
ĢŇ
yły wokół je
Ņ
d
Ņ
ca i konia. Vincent otarł wod
ħ
z twarzy i wyt
ħŇ
ył wzrok. Z
trudem widział przeciwległy brzeg. Mi
ħ
dzy nogami czuł pot
ħŇ
ne ciało ogiera walcz
Ģ
ce z pr
Ģ
dem.
Zacisn
Ģ
ł palce na grzywie i pochylił si
ħ
do przodu.
- Dasz sobie rad
ħ
, mały - mrukn
Ģ
ł do konia.
Zeus zastrzygł uszami i znów poło
Ň
ył je po sobie. Nagłym wysiłkiem rzucił si
ħ
do walki z
Ň
ywiołem. W chwil
ħ
pó
Ņ
niej ko
ı
skie kopyta wspi
ħ
ły si
ħ
na kamienisty brzeg.
Vincent zło
Ň
ył na moment głow
ħ
na szyi konia, chwytaj
Ģ
c powietrze. Zwariował chyba
wyje
Ň
d
Ň
aj
Ģ
c w tak
Ģ
noc. Wszystko to było win
Ģ
Elizabeth. Ukarze j
Ģ
za to, jak tylko dopadnie.
B
ħ
dzie j
Ģ
całował tak długo, a
Ň
zacznie błaga
ę
o zlitowanie, o przebaczenie. A potem znów j
Ģ
pocałuje. I b
ħ
dzie całowa
ę
, dopóki nie przyzna,
Ň
e nie kocha Havershama,
Ň
e nie kocha nikogo
oprócz...
Ponownie rozbłysła błyskawica.
Zeus stan
Ģ
ł d
ħ
ba. Cugle wypadły z odr
ħ
twiałych dłoni Vincenta. Spadł na kamienisty brzeg,
uderzaj
Ģ
c głow
Ģ
o ostry kamie
ı
.
Przeszył go potworny ból. Nagle poczuł przejmuj
Ģ
ce do szpiku ko
Ļ
ci zimno. Nie mógł si
ħ
poruszy
ę
.
4
Woda przepływała tu
Ň
przy jego twarzy. Jaka
Ļ
niesiona z pr
Ģ
dem gał
ĢŅ
zadrapała go w
policzek.
ĺ
wie
Ň
y ból przywrócił mu przytomno
Ļę
. Usiadł i oparł głow
ħ
na kolanach. Chciał tak
zosta
ę
, a
Ň
minie ból, ale nie miał czasu.
Niezgrabnie i oci
ħŇ
ale wstał. Przed oczyma latały mu czarne płatki. Potykaj
Ģ
c si
ħ
wyci
Ģ
gn
Ģ
ł na
o
Ļ
lep r
ħ
k
ħ
do konia.
Dotkn
Ģ
ł dłoni
Ģ
mokrej, gładkiej skóry. Zeus drgn
Ģ
ł nerwowo, potr
Ģ
caj
Ģ
c go całym ciałem.
Vincent upadł do tyłu, z rozło
Ň
onymi r
ħ
kami, staraj
Ģ
c si
ħ
złapa
ę
równowag
ħ
. Płatki przed
oczyma zawirowały szybciej. Leciał w tył, w tył, w tył...
Lodowata woda uderzyła w niego z cał
Ģ
sił
Ģ
, wypychaj
Ģ
c z płuc powietrze. Tafla wody
zamkn
ħ
ła si
ħ
nad nim, głusz
Ģ
c odgłosy burzy.
Potem co
Ļ
rzuciło go do góry. Przebił głow
Ģ
powierzchni
ħ
wody i znów zabrzmiał mu w uszach
szum wiatru. Ledwo zaczerpn
Ģ
ł odrobin
ħ
powietrza, gdy pr
Ģ
d ponownie go wci
Ģ
gn
Ģ
ł.
R
ħ
kami i nogami bronił si
ħ
przed
Ň
ywiołem, który wypełniał mu buty i obci
ĢŇ
ał ubranie,
ci
Ģ
gn
Ģ
c coraz silniej do dna. Usiłował zrzuci
ę
buty, ale były za ciasne. Próbował pozby
ę
si
ħ
płaszcza, tymczasem coraz bardziej si
ħ
we
ı
zapl
Ģ
tywał.
R
ħ
ce i nogi stawały si
ħ
ołowiane. Woda wciskała si
ħ
w oczy i w uszy. Płuca p
ħ
kały z braku
tlenu. Zrozumiał,
Ň
e zginie.
Jeszcze raz ogarn
ħ
ła go w
Ļ
ciekło
Ļę
.
Elizabeth... ty potworze... przeklinam...
ĺ
wiat si
ħ
uspokoił. Stał si
ħ
ciemny, cichy i przera
Ņ
liwie zimny. Zło
Ļę
odeszła. Ból w jego sercu
przewy
Ň
szał rozpaczliwy ból głowy i płuc.
Elizabeth... nie mo
Ň
esz za niego wyj
Ļę
... nie mo
Ň
esz...
Pełna brudu i błota woda wdarła mu si
ħ
do ust i dalej, do płuc. Ogarn
ħ
ło go odr
ħ
twienie, które
pokonało cierpienie.
Beth...
1
25 lat pó
Ņ
niej
M
ary Goodwin patrzyła przez brudne okno poci
Ģ
gu. Z powodu zamkni
ħ
tych okien przedział
Ļ
mierdział w
ħ
glem, dymem i nie mytymi ciałami, ale Mary nie zwracała na to uwagi. Zatopiona
we własnym
Ļ
wiecie rozmy
Ļ
lała o Jasonie... O kochanym Jasonie.
Min
Ģ
ł prawie rok, odk
Ģ
d go widziała po raz ostatni, nadal jednak pami
ħ
tała go tak wyra
Ņ
nie,
jakby to było wczoraj: łagodne niebieskoszare oczy, g
ħ
ste, kr
ħ
cone, ciemnobr
Ģ
zowe włosy i biały
błysk nagłego u
Ļ
miechu. Był wysoki i silny, i bardzo uprzejmy - cz
ħ
sto przynosił jej szal lub
koszyczek z szyciem - a tak
Ň
e nadzwyczaj łagodny. Kiedy si
ħ
jej o
Ļ
wiadczył, trzymał j
Ģ
za r
ħ
k
ħ
tak, jakby była z najdelikatniejszego szkła, a kiedy j
Ģ
pocałował, jego usta były ciepłe, słodkie,
delikatne...
Poci
Ģ
g zatrz
Ģ
sł si
ħ
, a Mary wyrwał z rozmy
Ļ
la
ı
okrzyk:
- A niech to!
Mary rozejrzała si
ħ
i zobaczyła,
Ň
e starsza kobieta, siedz
Ģ
ca naprzeciwko, przygl
Ģ
da si
ħ
ze
zmarszczonymi brwiami swej robótce.
- Czy znów zgubiła pani oczko? - spytała z u
Ļ
miechem Mary, która ju
Ň
wcze
Ļ
niej zawarła
znajomo
Ļę
z towarzyszk
Ģ
podró
Ň
y.
Pani Tem kiwn
ħ
ła głow
Ģ
. Z westchnieniem zło
Ň
yła druty i r
ħ
kawiczki, po czym schowała je do
torby podró
Ň
nej. Marszcz
Ģ
c czoło rozejrzała si
ħ
po zatłoczonym przedziale.
- Bardzo tu ciepło. Mam nadziej
ħ
,
Ň
e parowóz si
ħ
nie przegrzeje. Czy słyszała pani o poci
Ģ
gu,
który wybuchł w zeszłym tygodniu? Zgin
ħ
ło dwadzie
Ļ
cia osób! Wolałabym podró
Ň
owa
ę
powozem. Jest znacznie wygodniejszy. Człowiek nie musi si
ħ
martwi
ę
,
Ň
e wyleci w powietrze.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]