[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kamil
. -" ' ' ' ' '
Durczok
wygrać życie
rozmowy przeprowadził
Piotr Mucharski
Wydawnictwo Znak Kraków 2005.
Projekt okładkiOlgierd Chmielewski
Fotografia na 1.
i 4.
str.
okładkiDaniel Malak
Opieka redakcyjnaMagdalena Sanetra
Korekta
Urszula HoreckaBarbara Gąsiorowska
Opracowanie typograficzne i łamanieIrena Jagocha
Copyright by WydawnictwoZnak AutorzyISBN 83-240-0514-5
Zamówienia: Dział Handlowy, 30-105 Kraków,ul.
Kościuszki37
Bezpłatna infolinia: 0800-130-082
Zapraszamy do naszejksięgarni intemetowej: www.
znak.
com.pl
Marcinowi Pawyłowskiemu.
Do końca życia będę pamiętał moment, kiedy nad ranem, po ostatniej chemii, do mojego pokoju weszła pielęgniarka.
Wyciągnęła mi wenflon i odłączyła Hansa.
Była 5.
12. Będę zawsze pamiętał całą sekwencję jej ruchu, wyciągania igłyz tego, dokładnie z tego miejsca.
Tojuż było jedyne miejsce, wktóre się można było wkłuć.
Paskudne zresztą, bo nie można położyćręki wnaturalny sposób.
Pielęgniarka miała srebrną miskę, do którejwrzucała wszystkie zużyte sprzęty: wenflony, worki z chemią, ligninę.
O 5.
12w maju byłocieplutko, siąpił lekki,wiosenny deszcz, było zielono.
Podobno, kiedy ludzie umierają, to im się przed oczami cały film z życiawyświetla.
Mnie sięwtedy nie wyświetlił film z całego życia, tylkofilm z całego pobytu w tym szpitalu.
Śmieszne uczucie,dość melodramatyczne.
Od czwartej czekałem przebrany, założyłem dżinsy, jak tylko zobaczyłem,że ostatni worek z chemią zaczyna się kończyć.
Przypomniałem sobie pierwszą wizytę w Wigilię i śnieg, którymnie tak strasznie denerwował.
Za oknem przeleciałydwie pory roku - jak w tanim filmie, żeby widz wiedział, że czas upłynął.
Miałem spakowaną torbę, zeskoczyłem z łóżka, odepchnąłemHansa, otworzyłem drzwi,przeszedłem krótki korytarzyk i powiedziałem: - Siostro,jadę.
Ona tylko wrzasnęła: - A pan dokąd?
Więc mówię: - Do domu,bowszystko się skończyło.
Pamiętasz słowa o swojej chorobie, które wypowiedziałeś pamiętnego wieczoru w Wiadomościach"?
Dokładnieich nie powtórzę.
Poprosiłem zresztą, żebyzostały wykasowane z archiwum.
Wszystkie materiałyz "Wiadomości" są przechowywane w pamięci komputera.
Wydawało mi się jednak, że ten jest zbyt osobisty
Pamiętam też, żewersja, którą napisałem wcześniej, różniła się od wygłoszonej.
W tekście było napisane: "mam nadzieję".
Poprawiłem na:"mocnowierzę".
Zmagałeś się z tym tekstem?
Miałem skonstruować cztery zdania - najtrudniejszeze wszystkich, jakie wypowiedziałem w swoim życiu.
Po pierwsze, musiałem wziąć pod uwagę moich najbliższych - mieliświadomość, że toczę walkę naśmierć i życie, ale codziennie byli narażeni na idiotyczne pytania.
Choćby o to, dlaczego jestem łysy Czy.
się z kimś założyłem, czy przegrałem zakład?
Więcz jednej strony przeżywali dramat własnej bezsilności (bo tak naprawdę to tylko ja mogłem walczyć, a onimogli mi tylko stworzyć dobre warunki do tej walki),a z drugiej - musieli odpowiadać na pytanie, czy Kamil się założył, że Małysz zostanie mistrzem świata,i przegrał.
Dzisiaj to brzmi idiotycznie, ale wtedy naprawdę nas wkurzało.
Po drugie, w Instytucie Onkologii w Gliwicach,gdzie przewijają sięcodziennie setki osób, wciążzadawano mipytanie: - Co pan redaktor tutaj robi?
Jakbym byłz innej glinyulepiony inie mogło mi sięprzydarzyć toco im.
Chciałem odpowiadać: Dopadło mnie to samoco ciebie, bracie; ty się z tym mocujeszi ja się z tym mocuję.
Po trzecie, kiedy jużbyłem w szpitalui łaziłem obwieszony butelkaminasznurkach, sączkami, drenami, ludzie zaczęlimnie oglądać jak zjawisko, któremożebyć źródłem nadziei.
Musi się panu udać -mówili.
Zauważyłem topo raz pierwszy u pewnegostarszego pana, który nie chciał być wypisany ze szpitala.
Zaczepił mnie kiedyś, nim jeszcze sam zdążyłem wykuśtykać na korytarz.
- Jak się panczuje?
zapytał.
- Dobrze się czuję - odparłem.
Na co ówstarszy pan:- Tak, tak, panu to się uda, ja nie mamszans.
Tobyłpierwszy sygnał,że z nim dziejesięcośniedobrego.
Po trzech tygodniach nie chciał wyjść zeszpitala, mimo że się kwalifikowałdo wypisania.
Potem - może już byłem uczulony- spotykałem corazwięcej zupełnie zrezygnowanych ludzi.
Głównieroz10
mawiali między sobą o tym, że im się nie uda, kto mamniej szans -ten lepszy, co konu obcięli i jakniewiele życia przed sobą mają.
Licytacja w nieszczęściu?
Koszmar.
Komu pierśodjęli, komu rękę odrąbią, bogo strzyka, więc pewniema przerzuty jakby każdychciał udowodnić innym, że przoduje w cierpieniui beznadziei.
Na mnie były zwrócone ich oczy, więctym bardziej nie chciałem się poddać czy kryć z chorobą.
Musiałem grać twardziela,bo niewypadałoinaczej.
Kreowałem sięwięc na dzielnego i widziałem,że trafiam w jakąśpotrzebę.
Taka byla luka na rynku nieszczęść?
Powiedzmy.
Najpierw się wstydziłem, że wygląda tona pychę, któramoże razić.
Ale potem zobaczyłem,że towarzysze niedoli chętnie porzucają tamten języki konwencję cierpienia.
Nawet robią to z ulgą.
Zaczęłysię rozmowy z profesorem BogusławomMaciejewskim, który zachęcał mnie do szybkiego powrotu dopracy Na początku przestrzegał przedkonsekwencjami publicznego przyznania się do choroby.
Głównie chodziło oto, że ktoś może użyć choroby jakoargumentuprzeciw mnie, będzie miał pretekst,żeby- jak to się potocznie mówi -sczyścić Durczoka.
Najwyraźniej profesorniebył zwolennikiem teoriio dobrym z natury człowieku, a może miał już za sobą ja11.
kies doświadczenia ze oczyszczonymi" pacjentami.
Ale szybko przestaliśmy się spierać i problemem stało się nie to, czy przyznać się do choroby, ale w jakiejformie to zrobić.
Jakimi słowami o niej powiedzieć.
N/e musiałeś przełamywać bariery wstydu?
Choroba jestprzecież często czymś wstydliwym.
Zupełnienie miałem tego poczucia.
A potem, kiedy trafiłeśna pierwszestrony kolorowychpisemek?
Ich komentarzebyły bzdurne, choć ubrane w troskę.
Wiadomo, że jak ktoś chce dać zdjęcie łysego Durczoka na okładkę,to nie robi tego ze szlachetnychpobudek, tylko dla sensacji.
Sam zresztą wtedy -potelewizyjnym oświadczeniu - jużsięnie odzywałempublicznie.
Te artykuły- z małymi wyjątkami -byłydla mnie w gruncie rzeczy dość śmieszne.
Po bliskich tezto spływało?
Nie wszystko.
Ton niektórych "współczujących"tekstów był cyniczny: dowiedział się, że umarł, ale jeszcze do niego nie dotarło.
Jest facet, ale go już nie ma- coś w tym stylu.
Mnieto mogło śmieszyć,ale napewno nie śmieszyło moich bliskich.
Oni przecieżbalansowali między tym, co wiedzieli ode mnie, tym,na cogodziłem się, by profesorim powiedział, i tym,
12
czego się domyślali na podstawie różnych sygnałów.
Walkaz chorobą odbywa się na wielu frontach i niedotyczy tylko samego pacjenta, swojąwalkę - mniejlub bardziejosobną - prowadzą też najbliżsi.
Mająwłasne słabości,lęki, przerażenie i poczucie bezradności.
Przecież wystarczy, że zostaniesz dzieńdłużejw szpitalu, a już pojawia się myśl: Pewnie ma przerzuty, tylko nie chce się przyznać.
Poza tymjeśli naużytekinnych chorych nosisz maskę dziarskiego faceta, to potem -prawem równowagi - odreagowujesz na bliskich swoją dzielność.
Miałem takie przykre okresy
Chorobaroszczeniowa?
Mogłem marudzić, mogłem ich wszystkich doprowadzaćdo łez i takodreagowywać stres.
Czujesz się wtedy rozgrzeszony z rzucania widelcem.
Okropność.
Wróćmy do telewizyjnego występu.
Postanowiłeś powiedzieć widzom ochorobie.
Jechałem do telewizji z gotowymtekstem.
Bałem się,że nie wytrzymam napięcia, głos mi się załamie,a przecież to musiało być oświadczenie faceta, który naprawdę wierzy w to, że wygra.
Wątpliwości nie dotyczyły mojego samopoczucia, tylko telewizyjnego doświadczenia.
Nie bałbym się łączenia zsiedmiomawozami, zwarcia z politykiem, ale tym razem chodziło o wyznanie, jakiego nigdy wcześniej nie wygłasza13.
łem i obym nigdy więcej nie musiał wygłaszać.
Poprosiłem więco wcześniejsze nagranie.
Udało się od pierwsze go razu?
Tak. Poprowadziłem "Wiadomości" i po ostatnimmateriale wstałem z krzesła i stanąłem przed monitorem w rogu studia.
Operatorzy byli zaskoczeni, więcichuspokoiłem, że końcówka jestjuż nagrana, ale toich tylko jeszcze bardziej zaskoczyło.
Wtajemniczony był tylko główny operator, pozostałych trzech nicniewiedziało.
No i zobaczyliśmyto oświadczenie.
Pomyślałeś: Dobru zrobiłem?
Nie tylko pomyślałem, że dobrze zrobiłem,ale jeszcze uśmiechnąłem się sam do siebie z poczuciem,że wywinąłem im dobry numer.
Nie wiedziałem tylko, jakim "im" go wywinąłem.
Komórkom nowotworowym?
Tym, którzy opowiadali bzdury o zakładach?
Tym,którzy żyją w przekonaniu, że rak to jestwyrok śmierci?
Pewnie wszystkim po trochu.
Wróciłem do warszawskiego mieszkania i ten stan swawolnego wewnętrznego uśmiechu trwał we mnie jeszczeze dwie godziny, a potem poszedłem spać.
Zrobiłemcoś, czego skutków nawet niewarto próbować przewidywać.
Dały o sobieznać pokłady nieodkrytej dotąd przekory wobec losu i tego, co on przynosi.
Kiedydotarły pierwsze echa?
14
Jeszcze tegosamego wieczoru zadzwoniłem ze stacjonarnego aparatu do mojej żony, ale Marianna nie byław stanie ze mną rozmawiać.
Oczywiście wiedziała, copowiem tego wieczoru, ale i takbyła zaskoczona!
poruszona,więc rechocząc sam zsiebie, poprosiłem,żebysię położyła spać, bo wszystko będzie dobrze.
Następnego dnia wybrałemsię z przyjacielem na targi żeglarskie, gdzie wystawiano jako główną atrakcjęłódkę,której jestem matką chrzestną(jak się okazuje, nie maojców chrzestnych w żeglarstwie).
Nie mogłemniczego zobaczyć,bonim wszedłem na teren wystawy, zrobiła się mała sensacja- ludzie gromadą okazywali misolidarność i ciepłe uczucia.
Potem włączyłem telefonkomórkowy, ale przy pięćdziesiątym SMS-ie zapchałasięchyba skrzynka.
W każdym razie jeszcze przez trzydni przychodziły życzenia z datą sobotniego wieczoru.
Taka byłapierwsza reakcja i poczułem,że mięknę wewnętrznie.
Czułem wzruszenie młodego chłopaka, który wchodzi na stadioni spodziewa się oczywiście, żebędą tam jacyś widzowie, ale nie sądzi, że trybuny sąpełne i wszyscy mu biją brawo.
Takie miałem wtedypoczucie.
Przybyło mi sil.
Po raz pierwszy też pomyślałem, że coś dobrego uruchomiłem i będę jeszczeświadkiem wydarzeń niezwykłych.
Niebyłoreakcji zawistnych?
Zarzutów, że uprawiaszekshibicjonizm na wizji?
Żadnych negatywnych reakcji, poza pamiętnym tekstem Alicji Resich-Modlińskiej, nie było, aleon doty15.
czyi tylko upodobań estetycznych autorki.
Nawetw Internecie,gdzie można spotkać wszystko, nie znalazłem niechętnych komentarzy
Potem było niedzielne wydanie "Wiadomości".
Z jakąś rekordową, dwukrotniewiększą widownią.
Było w tym cos poza czcza ciekawością?
Najwyraźniej problem musiał być na tyle ważny, że -ze zdrowej czy niezdrowej ciekawości - ludzie chcielinastępnego dnia jeszcze raz to zobaczyć, sądzili, żecoś się wydarzy.
Wydaje mi się jednak, że przedewszystkim był to dowód, że istnieje poważny problemspołeczny, o którym się nie mówi.
Okazało się zresztą, że nie byłem pierwszy: Tomasz Raczeknapisałw "Wprost"o przypadku prezentera BBC,który podkoniec lat sześćdziesiątych przyznał na antenie,żewalczy z chorobą nowotworową.
To pokazuje również, na jakim etapie publicznej dyskusji o nowotworach znajdujemy się w Polsce.
Jestemprzekonany, że wStanach Zjednoczonych, gdzie przeważa świadomość, że rak jest chorobą wyleczalną, jeślisię go odpowiednio wcześnie wykryje, takie wystąpienie miałoby znacznie mniejsze znaczenie.
Tam dwie trzecie chorych zastaje wyleczonych, u nas jedna trzecia niekoniecznie dlatego, żenasza medycyna jest na niższym poziomie, leczdlatego, że Polacy przychodzą doonkologa przeważnie zzaawansowaną już chorobą.
Co było wlistach od widzów?
16
W czwartek zadzwonił do mnie Janusz Wołcz, z którym pracowałem na Woronicza, i mówi: - Mamy problem, bo ruszyłalawina.
Workami znoszą dla ciebielisty Okazało się też, żemoja skrzynka e-mailowa niedziałazablokowana przez tysiące wiadomości.
Listyukładały się w kilka grup.
Pierwsza to były listy dodające otuchy, pisane albo przez osobychore, albo ichbliskich.
Po tym jak opowiedziałem w telewizjio książce Oskari paw Róża, dostałem niesamowity listz Warszawy od matki dziecka chorego na raka.
W programie wyraziłem jakieś naiwne poglądy ochorychdzieciach.
To był piękny, długi i ciepły list.
Czytałemgo i czytałem,aż doszedłem do końcai dowiedziałem się, że jej synek właśnieumarł na raka.
Niezwykły,osobisty list.
Był też list od dziewczyny, którejmatka po agresywnej chemioterapii miesiącami niechciała wychodzić zdomu, i w tamtą niedzielępo razpierwszy poszłyrazem na spacer.
Albo ktoś odmawiał zgody naoperację i nagle zmienił zdanie.
Dużotego typu historii.
Nie ma wtym mojej zasługi, ale satysfakcja,jaką sprawiają mi one dodzisiaj, jest nieporównywalna z niczym.
Czasami listy były zapisemwłasnych przeżyć z czasu choroby lub pobytu w szpitalu.
Druga grupa tobyły listy od osób, które niebyłychore, ale wzadziwiający sposób potrafiły się wczućwpsychikę chorego.
Czasem niesamowite, ponieważich autorzy darowywali mi przyjaźń, ot tak, nie wiedząc, czy jąprzyjmę, czy nie.
Były to listy bezinteresowne, prosto napisane, bezkombinacji, zastanawianiasię, czy tak wypada.
Kolejnągrupę stanowiły li17.
sty z przeprosinami od osób, które posądzały mnieo efekciarstwo z tą łysiną.
Następną stanowililudzieproponujący mi wyleczenieza pomocą cudownychśrodków.
Nie bardzo wiedziałem, co mam z tymzrobić, bo listyczęsto były pisane ze szlachetnych pobudek.
Alebyła też duża grupaszamanów nie ukrywających specjalnie, żechodzi o to, iż w telewizji pewnie doskonale zarabiam, w związku z czym oni zadrobną opłatą podejmą się kuracji.
Wśród recept napokonanie choroby vilcacora, czyli cudowne zioła ściągane chyba z Peru, była zdecydowanie na miejscu
pierwszym.
Ale o tych ostatnich głosach wspominam tylkodla
statystycznego porządku.
W pamięci pozostaje niesamowite wrażenie ogromu ludzkiegowspółczuciai bezinteresownej solidarności.
Chce się żyć, kiedyświat odsłania takie oblicze.
Profesor Bogusław Maciejewski, dyrektor CentrumOnkologii Instytutu im.
Marii Skłodowskiej-Curiew Gliwicach
Słowo "rak" jest nieścisłym, obiegowym pojęciem.
Rak to tylko jeden z typów nowotworu.
Słowoto jestjednak tak obrazowe i "agresywne" w swoim wyrazie, żepotocznie funkcjonuje jako określenie wszelkich nowotworów.
Ich różnorodność może nas przerażać.
Sklasyfikowaliśmy je i poukładali w tabelach,według których powinno się aplikować terapie.
Nowotwory nie dają sięjednak zamknąć w sztywnychklasyfikacjach.
Bez przesady możemy powiedzieć, żekażdy przypadek tej choroby jest inny.
W zasadzie tylejesttypów nowotworów, ilu jest ludzi, którzy przychodzą z tą chorobą.
Najogólniejmożna by opisać raka jako komórkowąrebelię.
W naszym organizmie istnieją zastępy wyspecjalizowanych strażników, którzy dbają o jego harmonijne funkcjonowanie.
Kiedy zatniemy się przy go19.
leniu, uruchamiają się systemy, które powodują przyrost komórek tkanki łącznej.
Ale ich przyrost trwatylko do pewnego momentu, kiedy wyrówna się ubytek.
Wtedy system każe im się zatrzymać, aone gosłuchają.
Tak jest ze zdrowymikomórkami.
W niektórychkomórkach dochodzi jednak dozmian w układzie genetycznym, które sprawiają, żeprzestają one słuchać rozkazów strażników.
Niektórez nich kamuflują się,upodabniając dotkanki, z której się wywodzą.
I właśniez nimi system nie możesobie poradzić.
Kiedy ci rebelianci zorganizują sięwwiększą grupę -więcej niż dziesięć tysięcy - zaczynają funkcjonować niezależnie.
W normalnychwarunkach komórka ma określony czas życia, a następnie siędzieli.
Stara komórka umiera,młoda zostaje - na tym polega równowaga w organizmie.
W grupie rebeliantów natomiast podział przebieganiezahamowanie w postępie geometrycznym.
Komórkidzielą się: jedna - dwie - cztery - osiem -szesnaście - trzydzieści dwa - sześćdziesiąt cztery,apotem tysiące isetki tysięcy.
Zaczynają nietylkoprzyciągać dosiebie naczynia krwionośne żywiciela,ale również tworzyć własnenaczynia krwionośne.
Komórki, które są w ścianach tych naczyń, dzielą siętysiąckrotnie szybciej niż normalnie.
Tworzą gęstą sieć,by zbuntowane komórki mogły pochłaniać z krwi substancje odżywcze.
Tak działa nowotwór.
Jest państwem w państwie, którerządzi się własnymi prawami.
W dodatku ma cechy imperialistyczne isamobójcze.
Będzie tak długo wykorzystywał żywiciela, aż ten
20
umrze, a onrazem z nim.
Unicestwia żywiciela, choćsam też umrze.
Metody, którymi dysponujemy w walce z komórkami nowotworowymi, sprowadzają się do jednego zabić je wszystkie!
Zabijamy je, wycinając lancetemw chirurgii, trujemy toksynamiw chemioterapii,napromieniowujemy.
Musimy zabićje wszystkie, ponieważ ta grupa, która by ocalała,mnożyłaby sięw szaleńczym tempie.
Jej niedobitkibyłyby jeszczebardziej agresywne.
Jeżeli zostawimy choćby jednąkomórkęrakową, może się okazać, że przez pięć latbędzie naśladować normalne zachowania,jakby spała.
I nagle, z niewiadomychpowodów, obudzi się,powędrujedo krwi,a potem do mózgu, płuc albowątroby,tworząc przerzut.
Odbudujeswoją - jeszcze bardziej agresywną - armię.
Lekarstwo na rakaoznaczałoby więc resocjalizację buntowników.
Nakłonienie ich do postaw obywatelskich i lojalności wobec państwa-żywiciela.
Nie mamy jednakpojęcia, jakto zrobić, więc pozostajenam tylko ich zabijanie.
Pacjenci najbardziej boją się operacjinowotworu.
Ryzyko wtym wypadku polega głównie na tym, żenieprecyzyjne cięcie,które pominie kawałek nowotworowej tkanki, powoduje jej błyskawiczny rozrost.
Rak, który rozwijałsię dotąd jak żółw, wystrzeliwujeteraz jak rakieta.
Może to brzmieć jak potwierdzenietezy, że rak boi się noża inie wolno go operować.
Rak nie boi się jednak noża, on po prostu wymagaprecyzyjnego cięcia, więcnie toleruje, kiedy zajmująsię nim cyrulicy Jeśli chirurg niema pojęcia o onko21.
logii, może być rzeczywiście dla chorego na raka niebezpieczny.
Jak powiedziałem, tyle jest typów nowotworów, ilujest ludzi, którzy zapadają na tę chorobę.
Powiedzmy, że przychodzi pacjentka z rakiem piersi we wczesnym stadium zaawansowania.
"Wydawałoby się, że tenjednocentymetrowy guzek wystarczy wyciąć i sprawabędzie zamknięta.
Zawsze jednak istnieje prawdopodobieństwo, że pacjentka należy dotych kobiet, u których nowotwór jest tak genetycznie zaprogramowany, że będzie dawał przerzuty.
Nie wiemy jednak,u których tak jest, a u których nie.
U piętnastu kobietna sto takieryzykowystępuje.
Możemy je zmniejszyćza pomocą agresywnej chemioterapii,a potembyć może kolejnejoperacji, niemal do zera, ale - i tojest pytanie etyczne - czy powinniśmy tym leczeniemi cierpieniem obciążać również owe pozostałe osiemdziesiąt pięć procent pacjentek?
Niedawno zespółonkologów z Chicago przeprowadził badaniamolekularne, które pozwoliły wyselekcjonować zagrożonągrupę.
Teraz będziemy wiedzieli, u których pacjentek nie powinniśmy zaczynać od operacji, lecz od intensywnej chemioterapii.
Naukao raku wzbogaciłasięo kolejny element - drobny, ale jakże istotny
"Wędzą o nowotworach staje się coraz bardziejzłożona,coraz bardziej skomplikowana.
Nie ma prostejrecepty, nie maprostego leku.
Kiedy w mediach widzę krzyczące tytuły "Wynaleziono lek na raka", toz góry wiem, że to kłamstwo - sensacja medialnawykorzystująca lęk milionów ludzi.
To możesię od22
nosić do wąskiej grupynowotworów, na przykład czerniaka,alei tak nie wiemy,u którychto lekarstwozadziała, au których nie.
Najpoważniejszymproblemem polskie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]