[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BRACTWO MANDYLIONU
WOJCIECH DUTKA
Mamie
Jakże często trzeba stracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą głowę do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgieł jeszcze zielony
tę, która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
Ks. Jan Twardowski
WSTĘP
W pierwszej połowie 2002 roku przebywałem na stypendium naukowym
na Uniwersytecie Karola w Pradze. Dzień moich imienin, 23 kwietnia,
spędziłem w gmachu praskiego Rudolfinum, siedzibie czeskiej Biblioteki
Narodowej. Sporządzałem tego dnia wypisy z nudnych kościelnych
schematyzmów, czyli corocznych spisów całego wyposażenia diecezji.
Musiałem je opracować dla mojego promotora z uniwersytetu.
W pewnej chwili, wiedziony ciekawością, wziąłem do ręki faksymile
kodeksu oprawione w czarną skórę, leżące na sąsiednim biurku. Składał się on z
kilku łacińskich tekstów pochodzących z różnych epok i dotyczących różnych
zagadnień. Pierwszy z nich,
Quattuor imagines mundi sive de virtutibus
(Cztery
obrazy świata, czyli o cnotach), pióra franciszkańskiego mnicha Eustachego z
Grottaferraty, był interpretacją nauczania świętego Tomasza z Akwinu o
czterech cnotach kardynalnych. Następnym dziełkiem w kodeksie była
hagiograficzna opowieść
Vita Annae ducissae Silesiae
(Żywot Anny, księżnej
śląskiej). Ten krótki anonimowy tekst opowiadał dzieje Anny, żony księcia
wrocławskiego Henryka Pobożnego, który zginął z rąk mongolskich
wojowników w bitwie pod Legnicą w 1241 roku. Trzecim dziełkiem był
prawdziwy rarytas dla historyków filozofii, a mianowicie komentarz Rogera
Bacona do dzieła Arystotelesa o optyce, zatytułowany
De oculis mundi
(O
oczach świata). Tekst został napisany znakomitą łaciną, pełną fachowej
terminologii.
Ostatni tekst w owej księdze był najbardziej niezwykłym łacińskim
tekstem, jaki przeczytałem w życiu:
De honesto viro gentis Anglorum ex ordine
militium templi Salomonis qui Uberavit imaginem Christi manu homini non
factam
(O czcigodnym mężu z narodu Anglików z zakonu rycerzy świątyni
Salomona, który uratował wizerunek Chrystusa nieuczyniony ręką człowieka).
Tekst liczył szesnaście kart pisanych w dwóch kolumnach. Styl pisma był dość
niespotykany, albowiem nie codziennie można oglądać średniowieczny tekst
pisany półuncjałą insularną (to typ łacińskiego pisma, które rozwinęło się
Brytanii pomiędzy VII i VIII wiekiem). Gdy jednak wczytałem się w łacińskie
wersy, po raz pierwszy od czasów matury dziękowałem Bogu za to, że gdy moi
koledzy i koleżanki z liceum bronili się przed łaciną, ja mozolnie wkuwałem
słówka, ćwiczyłem łacińską gramatykę i studiowałem teksty Cycerona.
I tak natrafiłem na ślad morderczego spisku i historię Bractwa
Mandylionu.
Wspomniany tekst zawierał historię anglonormandzkiego templariusza
Gotfryda z Melville, pochodzącego z rodu hrabiów Gloucester, spisaną przez
pewnego dominikanina około 1318 roku w Oksfordzie. Najwcześniejsza wersja
tego tekstu mogła jednak pochodzić z XIII wieku, gdyż autor odpisu, który
miałem w ręce, zaznaczył w krótkim wprowadzeniu, że tekst oryginału
De
hones ti viri gentis Anglorum...
przywiózł do Anglii za panowania króla Jana
bez Ziemi (1167-1216) nieznany z imienia angielski templariusz. Na szczęście
w średniowieczu panowała obsesja przepisywania tekstów. Dzięki niej mogła do
mnie dotrzeć opowieść o człowieku, który - jak napisał ów dominikanin z
Oksfordu -
poznał straszliwy smak herezji i prostą łagodność ortodoksji, i który
widział na własne oczy wizerunek Chrystusa, niestworzony ręką człowieka.
Ów
mnich użył greckiego słowa na określenie wizerunku Chrystusa, a mianowicie,
acheiropoietos,
co rzeczywiście znaczy „niestworzony” lub „niewykonany ręką
człowieka”.
Długo nie mogłem sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach
natrafiłem na to określenie. Wydawało mi się, że
acheiropoietos
nazywano w
średniowieczu w Kościele wschodnim pewien typ ikonicznego wizerunku
Chrystusa, ukazujący twarz dojrzałego mężczyzny z czarną brodą i ciemnymi
włosami. Takie przedstawienie pojawiło się w Bizancjum w wieku IX.
Wcześniej nikt nie malował Jezusa w taki sposób. Można tylko przypuszczać, że
ikona zwana
acheiropoietos
mogła być inspirowana jakimś zaginionym
wzorcowym wizerunkiem. Łaciński tekst z Pragi nasuwał sporo pytań w tej
materii.
Zacząłem się zastanawiać, czy w jakimś kręgu ortodoksyjnych katolików
w średniowieczu przetrwała pamięć o jedynym prawdziwym wizerunku
Chrystusa, który Grecy nazywali
mandylion.
Według znakomitej książki
angielskiego historyka lana Wilsona
Całun Turyński,
mandylion był
wizerunkiem odbitym po zmartwychwstaniu na płótnie, opisanym w Ewangelii
św. Jana. W czasach rzymskich znajdował się on w Edessie w Syrii, a w
połowie VII wieku został przewieziony do Konstantynopola przez armię
bizantyjską, ustępującą przed wojowniczymi Arabami, łan Wilson twierdzi, że
ów tajemniczy wizerunek Chrystusa przechowywano w kaplicy Faros w
Konstantynopolu. Relikwię widział i opisał bizantyjski cesarz Konstantyn
Porfirogeneta około 943 roku. Znana historia mandylionu skończyła się w 1204
roku, podczas dokonanej przez zachodnich krzyżowców krwawej rzezi w
Konstantynopolu. Relikwia została wówczas skradziona przez nieznanych
sprawców i od tamtego czasu słuch o niej zaginął.
Tekst z Pragi rzucał światło na to, kim byli złodzieje. I tak natrafiłem na
ślad tajnego stowarzyszenia o nazwie Bractwo Mandylionu. Na kanwie tej
historii powstała niniejsza powieść.
Przeczytałem historię Gotfryda kilka razy, robiąc obszerne notatki. Pod
wieczór owego dnia do biblioteki przyszedł starszy ksiądz, którego twardy
niemiecki akcent zabrzmiał w moich uszach wyjątkowo niemiło. Staruszek
zrobił piekielną awanturę. Oskarżył mnie, że zabrałem księgę, którą on miał
zamiar przeczytać. Był nieubłagany, więc bibliotekarze odebrali mi książkę.
Starzec wypożyczył ją i wyszedł z biblioteki. Przez kilka następnych dni na
próżno czekałem, aż ją zwróci. Jedynym śladem po księdze była sygnatura,
którą zanotowałem na jakimś świstku. Gdy jednak kilka dni później poprosiłem
bibliotekarzy o pomoc w odnalezieniu księgi, rewers z magazynu biblioteki
zawsze wracał z adnotacją: „Takiej książki nie ma”. Wiem, że ktoś chciał tę
księgę przede mną ukryć. Na wypadek gdyby się jednak odnalazła, zostawiłem
bibliotekarzom mój adres w akademiku Na Kajetance.
Dwa dni przed wyjazdem z Pragi mój pokój w akademiku został
zdemolowany. Ukradziono mi wszystkie notatki i dlatego całą tę historię
musiałem odtworzyć z pamięci.
PROLOG
Wieża Trędowatych, dolina Aosty, wrzesień, rok 1215
Widziałem podczas krucjat potworne rzezie, których dokonywali ludzie
wierzący w Boga. Chwalili się, że czynią to dla Niego. Widziałem, jak
mordowano ludzi niezależnie od wyznawanej przez nich wiary. To, co sam tam
czyniłem, na zawsze obciążyło moje sumienie.
Teraz pożera mnie trąd. Patrzę, jak gnije moja ziemska powłoka, w której
uwięziona jest moja dusza. Myśl o śmierci, prócz nadziei na wyzwolenie od
bólu, napawa mnie strachem, który ścina mi krew w żyłach.
Ja, Gotfryd z Melville, rycerz zakonu templariuszy, byłem mordercą,
kłamcą i wiarołomcą. Brałem udział w krucjatach, albowiem szukałem prawdy.
Nie znalazłem jej.
Jestem gnijącym, ale wciąż żywym trupem. Cierpię, żeby odpokutować
straszliwe grzechy mojego zakonu, a także wszystkich, którzy wyruszali na
wojny w imię Boga.
De ventre inferi clamavi, et exaudisti vocem meam, et proiecisti me in
profundum in corde maris, et flumen circumdedit me.
Z głębi piekieł zawołałem i Ty wysłuchałeś mego głosu, i wrzuciłeś mnie
do głębin morza, i fala objęła mnie.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
ŚWIĘTA EDUKACJA
Kwiecień roku Pańskiego 1170 zapowiadał się w zachodniej Anglii jako
pierwszy ciepły miesiąc po zimowych chłodach. Anglia od stu lat jęczała pod
normandzko-francuskim jarzmem. Tylko w ludowych pieśniach pobrzmiewał
żal nad piechotą króla Harolda, zdziesiątkowaną przez ciężką normandzką jazdę
w bitwie pod Hastings w roku 1066. Wilhelm Zdobywca, książę Normandii,
stworzył wówczas nową, francuską Anglię. Stało się tak, albowiem większość
rycerstwa, baronów, duchowieństwa i sług władcy czuła się Francuzami i
myślała jak Francuzi. Ich język rozbrzmiewał w królewskim pałacu, na targu i w
kościele i nikogo to nie dziwiło. Język angielski stał się językiem prostaków.
Dom mego ojca, Hugona z Melville, hrabiego Gloucester, gdzie
przyszedłem na świat, był jednym z domów francuskich feudałów, którzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]