[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margaret Barker
Dylemat chirurga
SCAN
dalous
Rozdział 1
Kiedy prom minął wystający cypel lądu i płynął wprost do portu na Geres, Pat patrzyła jak urzeczona. Nie spodziewała się takiej różnorodności pastelowych barw. Stare domy, otynkowane na biało, zielono i różowo, z czerwonymi, lśniącymi w słońcu dachami, oblepiały majestatyczne górskie zbocza aż po sam brzeg morza. Małe łodzie rybackie cumowały przy nabrzeżu. Drzwi tawern stały otworem i zapraszały do środka, gdzieś w wąskiej uliczce ktoś grał na buzuki.
A więc to jest Ceres, wyspa, na której będzie pracować przez sześć miesięcy. Pierwsze wrażenie było bardzo przyjemne. Wyglądało to na miejsce wprost dla niej stworzone. W dodatku kuzynka Nicole pisała, że Ceres to nie tylko to, co widać na pierwszy rzut oka. Ujęła to tak:
„... Turyści przyjeżdżają i wyjeżdżają, i widzą tylko to, co chcą zobaczyć. Cieszą się dwoma tygodniami wakacji i wracają do domu. Ale ty, jeśli zgodzisz się przyjechać, odkryjesz inną Ceres, bo będziesz pracować wśród ludzi. Pacjenci w szpitalu otworzą przed tobą serce i będziesz musiała ukoić ich smutki. Dla mnie też to było trudne, kiedy osiem lat temu przyjechałam tu jako młoda pielęgniarka. Ale zakochałam się i wyszłam za Alexandra, więc przeszłość oceniam teraz inaczej, w różowych barwach. Nasze małżeństwo jest wspaniałe i jestem bardzo szczęśliwa. Zanim przyszły na świat dzieci, pomagałam Alexandrowi w szpitalu...”
Oparta o burtę, Pat przypomniała sobie list Nicole – list, który w jednej chwili odmienił jej życie. Zabawne, ale pisywała do Nicole zawsze, kiedy miała kłopoty. To chyba dlatego, że w dzieciństwie Nicole była dla niej jak siostra. Była starsza o osiem lat, więc oczywiście Pat czuła dla niej respekt. Kiedy kuzynka wyjechała do szkoły pielęgniarskiej, Pat nabrała przekonania, że to najciekawsza i warta poświęcenia praca. Śledziła postępy Nicole i postanowiła, że gdy tylko dorośnie, będzie tak samo jak ona pracować w szpitalu Benington na przedmieściach Londynu.
Tęskniła za kuzynką, kiedy ta wzięła ślub i na stałe wyjechała z mężem, lekarzem, na tę sielankową grecką wyspę. A teraz i ona tam płynęła. Jakie cudowne życie musi prowadzić Nicole... Co prawda Pat niewiele o tym wiedziała, gdy pisała do kuzynki po swoim wypadku z nogą.
Co za potworny pech, nadepnąć na potłuczoną butelkę! W ostatnie święta Bożego Narodzenia biegła wraz z braćmi do stawu. Co roku urządzali sobie pływanie na Gwiazdkę. Woda była zawsze taka zimna, aż się dziwili, że nie zamarza. Simon i Peter wciągali ją do wody i śmiali się z jej dygotania, więc postanowiła pokazać im, jaka jest dzielna. Pognała wprost na głęboką wodę i nadepnęła na potłuczone szkło... Chyba nigdy nie zapomni tego przeszywającego bólu.
I teraz zadrżała, mimo że prażyło słońce. Opisała wszystko dokładnie kuzynce: jak stary doktor Marsh z wioski usunął odłamki szkła i opatrzył jej nogę, a potem kazał leżeć. W samo Boże Narodzenie! Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Trzy miesiące później noga zaczęła puchnąć i bardzo bolała. Prześwietlenie wykazało, że głęboko w stopie utkwiły okruchy szkła. Trafiła na kilka dni do szpitala – tym razem jako pacjentka. Przeszła operację, potem dwa tygodnie poruszała się o kulach i, co najbardziej przykre, przesunięto ją do lżejszej pracy w rejestracji. Tego nie mogła znieść – ona, która przez ostatnie dwa lata kierowała zespołem pielęgniarek na oddziale chirurgii.
„... Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo się nudzę – pisała do Nicole. – Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam. Lekarze upierają się, że noga jest w kiepskim stanie, bo szkło tkwiło w niej bardzo długo. Stwierdzili zanikanie tkanek – trzeba czasu, żeby wzmocniły się kości i mięśnie...”
Odpowiedź od Nicole była jak promień słońca.
„... Znalazłam świetne wyjście, Pat! Może byś przyjechała na sześć miesięcy na Ceres? Alexander i ja jedziemy do Stanów na serię wykładów. Chcielibyśmy zabrać tutejszą przełożoną. Alexander mógłby wyznaczyć. na jej miejsce kogoś ze szpitala, ale uważa, że nikt się nie nadaje. Można by dać ogłoszenie i przyjąć kogoś z zewnątrz, ale równie dobrze ty mogłabyś wziąć tę pracę. Masz przecież wystarczające kwalifikacje. Jestem pewna, że bardzo by ci się tutaj spodobało, a przy okazji mogłabyś zaglądać do ojca Alexandra. Jest naprawdę uroczy i tęskni za nami i za wnukami. Wystarczyłoby go odwiedzić od czasu do czasu i powtórzyć plotki ze szpitala. Na pewno ci wspominałam, że to on założył szpital na Ceres i nadal go wspomaga. Proszę, powiedz „tak”. Będziesz tu zupełnie niezależna, nikt ci słowa nie powie, jeśli dasz odpocząć swoim nogom, a życie na Ceres płynie tak powoli, że...”
Pat przypominała sobie list, wpatrując się w ryby pływające w przejrzystej, błękitnej wodzie przy brzegu. Jeszcze zanim go doczytała do końca, była przekonana, że to doskonałe rozwiązanie. Coś w rodzaju „pracujących wakacji”. Po sześciu miesiącach wróci do Benington w świetnej formie i znów będzie mogła pracować jako oddziałowa.
Prom był już tylko o parę metrów od brzegu. Zobaczyła opartego o barierkę smagłego greckiego marynarza w błękitnej koszuli. Obok niego stał wysoki brunet, ubrany w ciemnoszare dżinsy i białą koszulkę polo, rozpiętą u góry, ze stetoskopem zawieszonym na szyi. Pat domyśliła się, że to musi być ktoś ze szpitala i że czeka właśnie na nią. Odetchnęła parę razy głęboko, żeby się uspokoić. Lekarz na pewno był Grekiem. Widziała takich mężczyzn w kinie – gorąca, piaszczysta plaża, ona zakochana do szaleństwa, on bierze ją w ramiona... Na pewno ma równe, białe zęby. Ale mężczyzna na brzegu wcale się nie uśmiechał, więc nie mogła potwierdzić swych zwariowanych domysłów. Uporczywie wodził wzrokiem po twarzach pasażerów, aż zatrzymał się na niej.
– Siostra Manson? – zawołał niecierpliwie.
Wszyscy pasażerowie odwrócili się w jej stronę.
Skąd on to wie? Przecież nie miała na sobie fartucha. Biała bluza i dżinsowa spódnica nie mogą uchodzić za strój pielęgniarki. Nicole musiała mu ją dokładnie opisać. Pewnie powiedziała tak: dwadzieścia pięć lat, ciemne włosy do ramion, wzrost średni...
– Tak, to ja! – Wychyliła się za burtę, trzymając się barierki. – A pan chyba jest...
– Może pani sama chodzić? Spieszy mi się do szpitala – usłyszała mało zachęcające powitanie.
– Witamy na Ceres – mruknęła pod nosem. Nie tak to sobie wyobrażała. Ten zarozumiały lekarz to pewnie znajomy Alexandra, który przyjechał go zastępować przez sześć miesięcy, tak samo jak ona. Widocznie nie miał nic poważnego do roboty, skoro mógł sobie pozwolić na obijanie się na jakiejś wysepce, gdzie nic się nie dzieje. Trzeba mu trochę utrzeć nosa.
Powoli schodziła po nierównym, drewnianym pomoście. Od czasu wypadku była bardzo ostrożna, ponieważ nadal z trudem utrzymywała równowagę. Chciała sprawdzić, czy ten arogancki lekarz nadal się jej przygląda, ale musiała uważać, żeby się nie potknąć. I jeszcze ta walizka na kółkach...
Ostatnie deski. Nareszcie! Odetchnęła i zeszła na ląd.
Nagle nieznośny ból przeszył jej lewą nogę. O Boże, musiała się potknąć o kamień! Bolało potwornie, ale nie miała odwagi krzyknąć. Pierwsze wrażenie jest takie ważne, pomyślała tracąc równowagę i wpadając prosto w ramiona niezbyt sympatycznego lekarza.
– Co pani wyprawia? – Przytrzymał ją na odległość ramion, wpijając się palcami w jej ciało.
– Mam chorą nogę. – Jej twarz wykrzywił grymas bólu.
– Słyszałem. Powinna pani wiedzieć, że nie podoba mi się sposób, w jaki mi tu panią podrzucono.
– Ale właśnie uderzyłam się w palec – szepnęła onieśmielona. , Spojrzał na jej nogę. Między paskami ortopedycznego buta zaczęły się pojawiać wyraźne oznaki opuchlizny.
– Tego nam tylko brakowało! – westchnął teatralnie. – Dlaczego pani nie uważała? Kiedy się dowiedziałem o zaniku tkanek w pani stopie, próbowałem anulować kontrakt. Tylko że pani już wyjechała! Lepiej poproszę, żeby wezwano karetkę.
Powiedział coś szybko po grecku do młodego chłopaka, który pobiegł do białego budynku szpitala, widocznego ponad dachami sklepów i tawern skupionych nad samą wodą.
– Teraz niech pani lepiej usiądzie – dodał z niechęcią. Pomógł jej dojść do krzesełka przed najbliższą tawerną. – Niech pani skacze na jednej nodze. Nie wolno obciążać chorej stopy. To może być złamanie.
– Skądże, to tylko lekkie uderzenie. Nie sądzę...
– Przy atrofii wszystko się może stać – rzucił.
– Szkło tkwiące tak długo w stopie spowodowało poważny uraz. Czytałem pani dokumentację. Wszystko o pani wiem. W szpitalu zaraz zrobimy prześwietlenie.
Przysiadła na krawędzi niewygodnego, drewnianego krzesła i patrzyła na morze. Byle tylko rozwiać niepokój i nie myśleć o bólu! A jeśli naprawdę złamała nogę? Nie, tylko nie to! Trzeba być dobrej myśli. Rozejrzała się wokół. Po kocich łbach prowadzących do sąsiedniej tawerny młody chłopak dźwigał kosz pełen żywych homarów; przy łodzi rybackiej dwaj poławiacze gąbek czyścili i płukali złowione okazy. Turyści, którzy wraz z Pat przypłynęli promem i przez chwilę tłoczyli się wokół niej, zaczęli się szybko rozchodzić, żeby nie zmarnować jednodniowej wycieczki na tę fascynującą, niemal dziewiczą wyspę. , Lekarz pochylił się i zaczął ściągać jej sandał. Robił to delikatnie, ale znowu poczuła przenikliwy ból. Spojrzała na rosnącą opuchliznę. Nie tak chciała zaprezentować się na Ceres!
Usłyszała karetkę podskakującą na wąskiej, brukowanej ulicy. Wyjechała zza ostrego zakrętu i zatrzymała się przy tawernie. Para greckich sanitariuszy wniosła Pat do środka.
– Ostrożnie, ostrożnie! – upominał lekarz.
Więc jednak ma jakieś ludzkie odruchy, pomyślała Pat, omal nie krzycząc z bólu.
– Nawet nie wiem, jak pan się nazywa – powiedziała, gdy drzwi się zatrzasnęły i została zdana na łaskę zirytowanego lekarza.
– Andreas Patras – odparł szorstko. – Alexander mnie namówił, żebym go zastępował przez te pół roku. Zaczynam żałować, że się zgodziłem. A teraz przestań paplać, kobieto, i oszczędzaj siły!
Paplać?! Powiedziała może ze dwa słowa przez cały czas, który spędziła z tym niesympatycznym facetem... Nie powinien był być taki przystojny. Wyobraźcie sobie: umawiacie się z nim, urzeczone jego powierzchownością, a potem odkrywacie, jaki jest naprawdę! Całe szczęście, że od razu pokazał swoje prawdziwe oblicze.
Skrzywiła się z bólu, kiedy sanitariusze pomagali jej usiąść na wózku. Zobaczyła nad sobą zniecierpliwioną, ale i zrezygnowaną twarz lekarza.
– Ma pan wspaniałe podejście do pacjentów – powiedziała cicho, nie dbając o to, czy ją usłyszy.
– Oszczędzam się dla tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy – mruknął. – Nie mam współczucia dla chorowitych pielęgniarek, które sobie tu urządzają sanatorium. – Odwrócił się z uśmiechem do młodej greckiej pielęgniarki, która im towarzyszyła. – Na prześwietlenie, siostro. Jak się pani podoba praca tutaj? To chyba pierwszy rok?
Młoda Greczynka uśmiechnęła się lekko. Wszystkie pielęgniarki omdlewały na jego widok, ale ta nowo przybyła Angielka sprawiała wrażenie obojętnej na jego wdzięki.
Doktor Patras popędzał personel pracowni rentgenowskiej, a Pat leżała na kozetce, wstrzymując ze strachu oddech. Ukradkiem się rozejrzała, z nadzieją, że nikt nie widzi, jak bardzo się denerwuje. Bo jeśli kość jest pęknięta... A może tak być, boli straszliwie. Go ona wtedy pocznie?
Po chwili, która zdawała jej się wiecznością, nadeszły wyniki prześwietlenia. Doktor Patras obejrzał je i podał Pat.
– Widzi pani ten ubytek kości? To typowe przy atrofii. Ale nie ma żadnego pęknięcia.
Pat mimowolnie westchnęła z ulgą, a lekarz z irytacją mówił dalej:
– Lekkie przesunięcie dużego palca, o tutaj. Trzeba ćwiczyć, żeby wzmocnić ścięgna. Takie rzeczy mogą się powtarzać, jeśli nie będzie pani uważać. Byle głupstwo grozi nawrotem dolegliwości.
– Nie popełniam głupstw celowo, panie doktorze – odparła lodowatym tonem. Teraz, kiedy już wiedziała, że nie ma żadnego złamania, odzyskała optymizm. Praca przełożonej pielęgniarek na pewno nie jest tak fizycznie wyczerpująca, jak kierowanie – całym ich. zespołem na oddziale chirurgii w Benington. Nicole nie proponowałaby jej przyjazdu, gdyby nie wierzyła, że sobie poradzi. Będzie oszczędzać nogę i za parę dni ból minie.
– To, że pani tu przyjechała, to największe głupstwo, jakie można było zrobić. – Doktor Patras nie był tak optymistycznie nastawiony jak ona. – Potrzebuję przełożonej, która sobie poradzi z pracą, a nie pasożyta, który będzie spędzać pół dnia z nogami na biurku! Nie wiem, czym się kierowała Nicole zapraszając panią tutaj! I jeszcze jedno – uważam, że sposób, w jaki panią przyjęto, był wielce nieprawidłowy. Powinno się dać ogłoszenie.
– A pan to właściwie jak się tu dostał, doktorze?
– To co innego. Alexander poprosił mnie o przysługę i...
– Tak samo Nicole mnie poprosiła o przysługę. I nie musi się pan martwić o moją pracę. Będę robić, co do mnie należy, choćbym miała się wykończyć.
– I pewnie się pani wykończy! – skwitował.
Dobrze, że personel miał na tyle rozsądku, by wyjść, zanim dyskusja rozgorzała. Pat nie zamierzała popsuć sobie opinii na samym początku, zawsze ceniła dobre układy z podwładnymi.
– Proszę się nie ruszać! – Doktor Patras pochylał się nad kozetką, żeby zabandażować stopę Pat.
Znowu skrzywiła się z bólu, ale też pomyślała, że kłopot z nogą to nie jedyna niepokojąca sprawa. Postanowiła od razu parę rzeczy wyjaśnić.
– Dobrze by było, gdyby pan przyjął do wiadomości, że zostanę tu przez sześć miesięcy i że mamy razem pracować.
– Mogę się postarać, żeby pani nie została.
– Nic pan nie może zrobić!
– Owszem, mogę. Zażądam, żeby przyjęto kogoś innego. Powiem, że się pani nie nadaje. Zresztą, to chyba prawda.
– Teść mojej kuzynki, doktor Demetrius Capodistrias, jest założycielem tego szpitala i prezesem zarządu. Odrzuci pana żądania.
– Nepotyzm! – burknął i wydął z niesmakiem usta.
– Może i tak – przyznała Pat. – Ale zobaczy pan, że się nadaję.
Zmierzyli się wzrokiem.
– Niech pani lepiej jedzie nad zatokę Symborio i omówi to wszystko z doktorem Demetriusem. Alexander wspominał mi, że chyba spędzi tam pani pierwszą noc. Doktor tęskni za synem i Nicole, kiedy wyjeżdżają. Uważa panią za członka rodziny. Ale już mu powiedziałem, co sądzę o podsyłaniu mi tu inwalidki. Chce się sam przekonać. Więc kiedy już pani tam będzie... to nie najgorszy pomysł... jeśli zobaczy panią w tym stanie... – dodał i wskazał ruchem głowy na jej zabandażowaną nogę.
– Jak mam się tam dostać? – Pat zmarszczyła brwi.
– Proszę się na tym wesprzeć. – Podał jej laskę.
– Poproszę kogoś, żeby panią zawiózł. Nad zatoką mieszka jeden z naszych lekarzy. Dopilnuję, żeby pani bagaż przeniesiono na łódź.
– Wolałabym najpierw ulokować się tutaj – powiedziała szybko Pat.
– Domyślam się. – Lekarz zrobił kwaśną minę.
– Ale, jak już powiedziałem, nie jestem przekonany, czy pani nadaje się do tej pracy. Niech pani pomówi z doktorem Demetriusem i wtedy zobaczymy.
Wyszedł z gabinetu, nie oglądając się. Pat chętnie posłałaby za nim wiązkę promieni rentgena. Czy uda się go przekonać?
Wzięła laskę i opuściła na ziemię najpierw zdrową nogę. Chodziła już o lasce, kiedy pierwszy raz odłożyła kule, więc miała praktykę. Teraz jednak ból był bardziej dokuczliwy. Powtarzała sobie, że to przejdzie. I wcale nie miała ochoty na wizytę u doktora Demetriusa. Szkoda, że Nicole i Alexander już wyjechali, miałaby chociaż jakieś duchowe wsparcie. A może teść Nicole będzie dla niej miły? Albo z miejsca ją zwolni i odeśle z powrotem do Anglii... I sprawi tym ogromną przyjemność jaśnie panu doktorowi Patrasowi!
– Siostra Manson? – Spokojny, uprzejmy głos z ledwo uchwytnym greckim akcentem zaskoczył Pat. Akurat w chwili, kiedy próbowała stawiać pierwsze kroki o lasce, do gabinetu wszedł wysoki, młody człowiek.
– Tak, to ja. A pan to.. – Dominik Varios – przedstawił się, odsłaniając w uśmiechu ładne, białe zęby. – Doktor Patras prosił mnie, żebym panią zawiózł do Capodistriasów. Pozwoli pani, że pomogę.
Znów trafiła do karetki, która zawiozła ich na przystań. Wsparta na ramieniu młodego lekarza, z zaciśniętymi z bólu zębami, wsiadła na oczekującą łódź.
Włączono silnik i ruszyli, zostawiając spienioną wstęgę na błękitnej wodzie. Charakterystyczny zapach morza wypełniał powietrze, woń świeżo złowionych ryb mieszała się z aromatem ziół z pobliskich wzgórz. Zobaczyła mężczyznę siedzącego na skale i szykującego ośmiornicę na obiad. Niezbyt przyjemny widok! Lepiej nie dociekać, co się dzieje z morskimi stworzeniami, zanim trafią na stół!
Patrząc na młodego człowieka za sterem lodzi zastanawiała się, jakie miejsce Dominik Varios zajmuje w rodzinie Capodistriasów. Wiedziała z listów kuzunki, że to fascynujący ludzie. Stary doktor Demetrius Capodistrias dorobił się jako armator i dopiero mając trzydzieści cztery lata postanowił zająć się medycyną i służyć mieszkańcom wyspy, na której się urodził. Mąż Nicole, Alexander Capodistrias, poszedł w ślady ojca, ale wykonywał praktykę lekarską w wielu miejscach na świecie. Po studiach w Londynie poproszono go, żeby spędził jakiś Czas na Ceres, pomagając w rozwikłana międzynarodowej afery związanej z handlem narkotykami. To właśnie wtedy poznał i poślubił kuzynkę Pat, Nicole.
– Za pięć minut będziemy w zatoce – oznajmił Dominik. Oddał ster jednemu z członków załogi i usiadł przy Pat. – Jak się pani czuje?
– Jestem trochę nieprzytomna, jeśli mam być szczera – odpowiedziała i uśmiechnęła się. – I marzę o prysznicu. Miałam nadzieję, że najpierw rozlokuję się w swoim szpitalnym pokoju, ale doktor Patras zadecydował inaczej. Czy moja walizka tu jest?
– Tak, oczywiście – zapewnił z uśmiechem młody lekarz. – Doktor Patras bardzo pilnował, żebyśmy ją zabrali. Proszę się nie martwić. Zaraz będziemy na miejscu i weźmie pani prysznic;
– Już nie mogę się doczekać! Proszę mi powiedzieć, doktorze, czy pan mieszka u Capodistriasów?
– Mówmy sobie po imieniu, dobrze? Dominik. Tak, jestem w tej rodzinie, jak to się mówi, człowiekiem do wszystkiego. Urodziłem się w domu Capodistriasów. Mój ojciec zajmuje się rezydencją i ogrodem. Miałem szczęście, bo pomogli mi finansowo i mogłem studiować medycynę. Skończyłem w zeszłym roku i teraz pracuję w szpitalu. Dziś akurat nie mam dyżuru. To bardzo dobry szpital. Doktor Capodistrias zaprojektował i sfinansował jego budowę, i nadal dokłada do bieżących wydatków. To wielkie szczęście dla wyspy, że mamy tu rodzinę Capodistriasów.
Minęli wysunięty cypel i oczom Pat ukazała się zatoka.
– To właśnie Symborio – powiedział Dominik, nie tając dumy. Jednak po chwili ton jego głosu się zmienił. Kurczowo zacisnął palce na burcie łodzi. – Popatrz na tych wariatów w wodzie! Zatoka jest za głęboka, żeby się tak wygłupiać. W tym miejscu jest stromy spadek i...
Nie dokończył. Było oczywiste, że para w wodzie bynajmniej nie figluje. Młoda kobieta się topiła, chłopak próbował ją ratować. Krzyk dziewczyny umilkł, kiedy znowu znalazła się pod wodą.
– Na pomoc! – Chłopak machał w ich stronę, jednocześnie starając się utrzymać dziewczynę na powierzchni.
Dominik zrzucił sandały, wskoczył do wody i popłynął ile sił w stronę tamtych dwojga. Pat przyglądała się tej scenie szeroko otwartymi oczami. Dominik kazał chłopakowi wracać do łodzi, gdzie załoga tymczasem wyłączyła silnik. Po chwili szamotaniny udało mu się wyciągnąć dziewczynę na powierzchnię. Płynął powoli na plecach, trzymając ją przy piersi.
– Ach, Bogu dzięki! – Zapominając o własnym bólu, Pat wychyliła się za burtę i wyciągnęła ręce do nieszczęsnego chłopaka. Dominik z dziewczyną dotarł do łodzi w chwilę potem.
Dziewczyna zrazu nie dawała znaku życia. Chłopaka zabrano pod pokład, a Pat i Dominik próbowali ją cucić.
– Połóżmy ją na boku – powiedziała Pat. Kiedy przewróciła bezwładne ciało dziewczyny, z jej ust wypłynęła na pokład pienista ciecz. O to właśnie chodziło. Upewniwszy się, że drogi oddechowe są wolne, zacisnęła nos dziewczyny i zaczęła oddychanie metodą usta-usta. Pierwsze wdechy wykonała szybko, jeden po drugim, żeby dostarczyć tlenu do krwi. Podniosła głowę i z ulgą zauważyła, że pierś dziewczyny zaczęła unosić się i opadać.
– Wyczuwam puls... Serce w porządku. Ale proszę nie przestawać – powiedział Dominik, nadal zdyszany. – Lepiej wracajmy do szpitala.
Krzyknął coś po grecku do załogi i po chwili łódź zawróciła w stronę Ceres. Na nabrzeżu zgromadził się tłum, jakby radiowa wiadomość o wypadku dotarła nie tylko do szpitala, ale zdążyła też obiec całe miasteczko. Karetka już czekała^ dziwnie anachroniczna na tle wiekowych budynków.
Pat z ulgą stwierdziła, że oddech dziewczyny wraca do normy. Jej policzki odzyskiwały barwę, zdołała nawet wyszeptać parę słów. Powiedziała, że ma na imię Gina.
Sanitariusze sprowadzili z łodzi Geoffreya, jej chłopaka, opatulonego grubym kocem. Dla Giny rozłożono nosze. Z pomocą Dominika i laski, Pat zdołała jakoś dotrzeć do karetki. Kiedy zajęła się pacjentką, nie pamiętała o tępym bólu w nodze, który teraz dopiero powrócił. Wykrzywiała twarz przy każdym podskoku karetki na nierównej drodze. Na szczęście, nie trwało to długo. W szpitalnej izbie przyjęć panował miły chłód, wiatrak warczał pod sufitem.
Pat drgnęła, gdy w drzwiach pojawił się doktor Patras. Spojrzała na swoje zmięte po podróży ubranie. Szkoda, że nie zdążyła wziąć prysznica. Ale on jakby wcale jej nie zauważył, i od razu pochylił się nad Gina. Pat stała spokojnie przy wózku z noszami i przyglądała się, jak lekarz bada dziewczynę wprawnymi dłońmi, nie przestając uspokajać jej opanowanym głosem. Ją samą nie tak dawno potraktował zupełnie inaczej!
W końcu wyprostował się i spojrzał na Pat. W jego oczach odbijał się niepokój o pacjentkę, normalny dla lekarza, ale i coś jeszcze, niejasnego, elektryzującego, co ją zmieszało i ożywiło.
– Muszę przyznać, że zrobiła siostra dobrą robotę – oświadczył spokojnie. – Jeśli jeszcze ma pani siły, to proszę pójść z naszą pacjentką na salę. Zatrzymamy Ginę na kilka dni na obserwację, chociaż nie przewiduję żadnych komplikacji.
Praca z tak trudnym człowiekiem to dopiero komplikacja, pomyślała Pat, ale posłusznie skinęła głową. I tak była zdecydowana pozostać w szpitalu, czy to się Patrasowi podoba, czy nie. Czuła się już znacznie lepiej i nawet ból w stopie ustępował.
Desperacko usiłowała dotrzymać mu kroku, gdy wieźli dziewczynę białym korytarzem. Zerkała na niego co chwila i zdała sobie sprawę, że choć nieco zwolnił, i tak nie mogła dotrzymać mu kroku. Dobrze, że przynajmniej tego nie komentował. Jego pociągająca, o arystokratycznych rysach twarz pozostawała niewzruszona. Dopiero po chwili odwrócił się do niej, odsłaniając w nieco kpiącym uśmiechu równe, olśniewająco białe zęby.
– Siostro Manson, może panią to zainteresuje, że kuzynka napisała wprost rewelacyjną opinię o pani dotychczasowej pracy. Wątpię, czy będzie pani w stanie jej sprostać! Dopiero na końcu raczyła wspomnieć, że z pani zdrowiem nie jest najlepiej. Natychmiast nabrałem rezerwy, zresztą powiadomiłem ją o tym. Prosiła, żebym zaczekał z oceną do pani przyjazdu. Długo się zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że jednak się pani nie nadaje. Zadzwoniłem do Londynu, ale już pani tam nie było. Dziś rano w porcie miałem poprosić, żeby pani wracała, ale przez ten niefortunny wypadek musiałem to odłożyć. Jednak po tym, co pani właśnie zrobiła, chyba będziemy musieli dać pani szansę. Odkładam więc swoją decyzję na później. Gdyby tylko była pani w pełni sprawna, na pewno zrobiłaby pani dużo dobrego w szpitalu.
Nastrój Pat poprawił się w okamgnieniu, ale próbowała tego nie okazać. Niech on sobie nie myśli, że może ją upokarzać, kiedy mu się podoba. I niech się nie spodziewa, że pozwoli mu sobą dyrygować.
– Proszę mnie nie traktować protekcjonalnie, doktorze. Moja kariera pielęgniarki...
– Kwitła, wedle słów Nicole...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]