download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

11

 

 

 

Antoni Chołoniecki

 

Duch dziejów Polski

 

 

Wydanie drugie przejrzane i rozszerzone Kraków 1916 r. nakładem towarzystwa imienia Stefana Buszczyńskiego Kraków Basztowa 17. Cena 6 koron (4 marki) Drukarnia Narodowa w Krakowie.

 

Pamięci Stefana Buszczyńskiego autora „Upadku Europy”             

 

Żeby wskrzesić naród, trzeba wynaleźć jego utracone jestestwo, z bacznym względem na modyfikacje, któremi je czas zmienił i przekształcił.

Nie improwizujemy Polski, ale z grobu wywołujemy ojczyznę. Nie sporządzamy bez planu i architektów fantastycznego gmachu, ale wygrzebujemy z gruzów starożytna budowlę

We wskrzeszeniu ducha owych instytucji, owych praw i obyczajów, które niegdyś zdobiły republikańska monarchię polskiego narodu, miesi się wielka myśl politycznej restauracji.

                                                                                                  Mochnacki

Ogłoszona niespełna przed rokiem praca niniejsza znalazła wśród polskich kół czytelniczych żywy oddźwięk – czego wyrazem miedzy innymi, że stosunkowo znaczny nakład jej został wyczerpany w ciągu kilku miesięcy. Wywołała jednak z paru stron zarzuty. Korzystając ze sposobności drugiego rozszerzonego wydania, pragnę na nie pokrótce odpowiedzieć, tym chętniej, ze przez to uzupełni się niejeden rys, który dopiero w polemicznej formie może się wydobyć na jaw.

Odezwały się glosy, że w charakterystyce idei przewodnich naszej historii nie uwzględniono należycie stron ujemnych, że obok świateł zabrakło „cieni”, co rzecz uczyniło jakoby jednostronna. Zarzut ten przy bliższym rozpatrzeniu nie da się utrzymać. Czytelnik baczny znajdzie w pracy mojej niejednokrotnie zaznaczone owe plamy i zgrzyty, których obecność w dziejach musiała znaleźć odbicie i na kartach książki. Jest tam mowa o czasach „obłędu i występków politycznych”, o tem, ze warstwy nieszlacheckie w Polsce przeżyły „okres istotnie ciężkiej i twardej niedoli”, ze były liczne „wynaturzenia” naszego ustroju państwowego, ze ogólnemu obrazowi wzrostu i upadku naszej ojczyzny odpowiada „nierówny poziom duchowej i moralnej wartości pokoleń”. To wszystko istotnie zostało wypowiedziane skrótami myślowymi, jeśli kto chce – tylko pobieżnie. Dlaczego?

Miarodajnymi były dla autora dwa względy.

Po pierwsze, ponieważ te wszystkie ciemne strony państwowego życia polskiego są dostatecznie znane polskiemu ogółowi, nie tylko wykształconemu. Trzem czwartym częściom naszego narodu od szeregu pokoleń szkoła moskiewska i pruska wpajała z pilnością nic nie zostawiająca do życzenia wszystkie saskie i nie saskie nasze upadki, wszystkie czarne i przyczernione fragmenty obrazu naszej przeszłości. Nie nazbyt w tyle pozostawała w tej pracy i szkoła galicyjska. Przyrzuciły do niej swą cząstkę wreszcie liczne podręczniki i liczni historycy, na których wszyscyśmy się kształcili; wszak to o jednym z najwybitniejszym z nich i to właśnie o tym, który przez długie lata kierował wychowaniem publicznem całej polskiej dzielnicy, mówi prof. Konopczyński: „Wyrozumiały dla wszelkich wrogów polskości, a nielitościwy” dla przeszłości własnego narodu. Zdawałoby się zatem chyba, że mówiąc do tak przygotowanego pokolenia wystarczy, nie tracąc słów, zamarkować „nasze cienie” dziejowe choćby tylko w najlżejszy sposób, aby obraz ich wystąpił od razu z całą plastyką w umyśle czytelnika.

Ale był drugi wzgląd, istotniejszy.

Rzecz niniejsza nie jest wszak zarysem historii, - jest próbą charakterystyki duszy dziejowej. Jedno i drugie zakreśla piszącemu odmienne nieco obowiązku i prawa. Wychodząc z obranego założenia autor nie tylko nie potrzebował, ale nie mógł zajmować się tym, jakie sumy wypłacił był Ponińskiemu Stackelberg, a Branickiemu Katarzyna, ani zapuszczać się w las obskurantyzmu szlacheckiego za Sasów ani zatrzymywać się szczegółowo przy zbrodniach popełnianych przez możnowładców, którzy świadomie działali na szkodę ojczyzny. Tak samo, chcąc scharakteryzować ducha dziejów Anglii, będziemy mówili wszak nie o rządach kurtyzan królewskich, o przekupstwie rozpowszechnionym od góry do dołu, o tym, że sprzedawali się nawet królowie, że Karol II (1660-1685) wziął pieniądze od obcego władcy za przyczynę zmian we własnym kraju, że współdziałali przy tych haniebnych machinacjach doradcy korony, albo że opozycja w parlamencie angielskim była stale kupowana przez pierwszego ministra Roberta Walpole (1721-1742), gdyż to wszystko nie było konieczną emanacją duszy narodu, było tylko przejawem powszechnego w całej Europie upadku moralności publicznej od schyłku wieku XVII do II połowy wieku XVIII, w tym samym czasie co i u nas, - lecz mówić będzie o kulturze wolności jednostki, o rządach parlamentu, o zasadzie, iż tylko ustawa uchwalona przez reprezentację społeczeństwa może społeczeństwo obowiązywać i o dążności do utrwalenia tej zasady, albowiem to właśnie jest wiekuistym w dziejach Anglii, to jest wykładnikiem, kwintesencją, treścią i cechą dziejowej duszy angielskiej.

W „Duchu dziejów Polski” jest mowa podobnież o istotnych i naczelnych cechach naszej przeszłości i tylko o nich. Że Polska, której rozwój poszedł w kierunku wykształcenia wolności politycznej, otoczona państwami zaborczymi, zbłądziła ciężko, zaniedbując wytworzyć w nowszych czasach, choćby kosztem zwężenia swobód wewnętrznych rząd zdolny do obrony na zewnątrz, to prawda nie tylko oczywista, lecz tak znana, tak przetopiona już w komunał, że chyba nie wymagała specjalnego podkreślenia w pracy, która nie jest podręcznikiem historii.

Obszerniejsze rozwodzenie się nad tą prawdą i nad wszystkimi cieniami, jakie się dokoła niej skupiły, nie była ni koniecznym ni potrzebnym dla charakterystyki dziejowego ducha Polski. Dodajmy, że po usilnej pracy, jaką w tym kierunku wykonała już szkołą historiografia ostatnich czasów, to pokutnicze wlepianie wzroku wstecz nie może być również uznane za szczególne pilne zadanie wychowawcze. Przeciwnie. Braki i grzech przeszłości znamy na wylot. Natomiast co od dziesiątek lat było jest u nas zastraszające, to nieświadomość wielkiej twórczości narodu przez długie wieki i utrwalające się na tym tle, w umysłach słabszych i mniej uodpornionych, ale bynajmniej nie tylko w umysłach prostaczków, poczucie bezgranicznej małości własnej i poddawanie się urokowi potęgi, która – na pewien okres dziejów – zatryumfowała nad nami. Tam: wszystko we wzorowym porządku, opromienione powodzeniem w glorii sprostania ogromnym zadaniom, zdrowe, jędrne, zdolne do przetrwania choćby do końca świata, gdy Polska – cóż? Rupieciarnia błędów, klęsk, heroicznych lecz nieudolnych porywów i świadomie lub nie świadomie na swoją własną szkodę popełnianych zbrodni. Tej niesłychanej mistyfikacji usiłuje praca niniejsza przeciwdziałać przez zaakcentowanie naszych wielkich wartości dziejowych, zestawienie ich z ówczesnym stanem rzeczy gdzie indziej i wskazanie na ich renesansowy rozkwit w epoce, której próg zaledwie zdołała ludzkość przekroczyć.

Wyrażono jednak obawę, że to wywoła w czytelniku polskim „szkodliwą dumę”. Przy sposobności omawiania kart niniejszych znakomity badacz przeszłości podniósł trafnie, ile niewyczerpanej siły daje narodowi francuskiemu fakt, iż czuje się on „Une grande nation” dzięki wspaniałym kartom swojej historii. Czy u nas inne rządzą prawa psychologiczne? Nie. Toteż fałszywe poczuwanie się do owej „Minderwertigkeit”, którą tak skwapliwie wmawiają w nas sąsiedzi z zachodu, może jedynie osłabiać naszą siłę odporną i twórczą, podczas gdy świadomość posiadania świetnej spuścizny dziejowej, świadomość, która obowiązuje do utrzymania się na odziedziczonej wyżynie, musi się stać pomnożycielką naszej energii. Naturalnie nawet ten wysoki cel nie uprawniałby do improwizowania rzeczy niebyłych. Na szczęście – kłamać nie potrzebujemy. Historia, jak głosi stara maksyma ma być nauczycielką życia. Rzecz szczególna, że u nas ostatnimi czasy to jej pedagogiczne zadanie zostało po prostu o połowę obcięte, aczkolwiek nauczycielka jest w pełni sił i mogłaby swoją robotę odrabiać w zupełności. Jednostronnie akcentuje się wciąż rzecz z resztą słuszną, że historia uczy unikać błędów. Lecz czy tylko to? Ta wychowawczyni może nam przecież nam dawać ponadto bardzo cenne wskazania pozytywne, a właśnie wiele naszych koncepcji posiada te zdolność w wybitnym stopniu. Wystarczy przypomnieć dla przykładu starą polską ideę łączenia narodów na podstawie ścisłego lojalnego, nieobłudnego przestrzegania ich prawa do rozrządzania się sobą i nie narzucania im niczego wbrew ich woli. Z pomyślnych skutków praktycznego stosowania tej idei w Rzeczypospolitej mogliśmy byli wiele nauczyć się w tej części Polski, w której łaskawy los powierzył nam był po raz drugi – w miniaturze – rozwiązania współżycia narodów, a w której polityka małodusznych targów o mandaty, o szkoły, o „koncesje” językowe, dała po czterdziestu latach jako rezultat: rozpaloną do czerwoności wzajemną nienawiść. W chwili dzisiejszych wielkich przekształceń i narzuconej nam niestety z zewnątrz konieczności rewizji naszego stosunku do ludów, z którymi niegdyś żyliśmy pod jednym dachem państwowym, myśl polska z przed czteru stuleci, która spajała równych z równymi, może się stać dla naszej polityki praktycznej nieoszacowanym dziedzictwem, pod warunkiem, że w zmienionych formach potrafimy ją zastosować niemniej uczciwie, jak czynili to pradziadowie nasi.

Ślepota było by nie widzieć istotnych błędów i zboczeń naszej przeszłości, ale takim samem kalectwem jest patrzeć w jej świetne, nie tylko moralnie wzniosłe, lecz także mądre oblicze – nie umieć z niego wyczytać żywotnych, płodnych i twórczych myśli jakie tam wyrył Geniusz Narodu.

 

`                            Kraków w kwietniu 1918

 

 

  Wstęp

 

 

Zdobyta przenikliwością natchnienia poetyckiego prawda, że Polska jest „wielką rzeczą”, zabrzmiała w uszach naszego pokolenia przed latu niewielu jak paradoks smutny i szyderczy. Nigdy mniejszą pozornie nie wydawała się Polska, jak właśnie w chwili wypowiedzenia tych słów. Od roku 1870, do ostatecznego utrwalenia się stosunków, w których tylko silnym, rozporządzającym opancerzoną pięścią, przyznano prawo bytu i głosu, straciła ona wszelkie znaczenie. Dla urzędowej i nieurzędowej Europy „sprawa polska” przestała istnieć; skurczyła się do lokalnego, powiatowego zatargu w łonie państw rozbiorowych. Stała się z nami, na widowni życia międzynarodowego, rzecz najstraszniejsza: przejście do porządku. Starsi z pośród nas, którzy za lat młodzieńczych z bijącym sercem nadsłuchiwali co powie o nas w senacie książę Ludwik Napoleon, lub czy w Izbie Gmin odezwie się za nami lord Russel i jak przyjmie kanclerz rosyjski zbiorową interwencję za Polską połowy Europy, doczekali się chwili, w której pojawienie się nazwy Polski na ustach szanującego się dyplomaty byłoby uznane za objaw niepoczytalności. Ci, których młodość upływała gdy centralny komitet narodowy pertraktował o termin wybuchu z Młodą Europą, gdy Warszawa podziemna niecierpliwiła się zwlekaniem Mazziniego i nadmierna przezornością Hercena, dożyli dnia, w który międzynarodowy romantyzm wolności ukorzył się przed rosnącą wszechwładzą państwa a w pamięci ludów Europy zatarło się nawet samo wyobrażenie o Polsce.

Ostatnie światła pogasły. Zostaliśmy sam na sam z przemocą, która szła ku nam pijana zemstą za nieprzerwany stuletni bunt, i z przemocą, która zasiadłszy na katedrach uniwersyteckich, ustaliła według wszelkich reguł naukowego myślenia tezę, że jako naród mniej wartościowy powinniśmy rozpłynąć się w kulturze „wyższej”. Czegóż nie uczynniono, aby jeden i drugi punkt widzenia uzmysłowić nam z cała dobitnością? Było wszystko: od tortury fizycznej do rafinowanych sposobów wymienienia polskiej duszy na inną, od zdziczałych odruchów nienawiści do chłodnych aktów woli, cynicznie stosującym względem Polaków program państwowy wytępienia. Wyświecona ze wszystkich dziedzin życia, Polska skurczyła się, jak ślimak w skorupie, w ciasnych granicach ogniska domowego i w wąskim kole zabiegów o chleb. Wydana na łaskę i niełaskę bezmiernej pychy zwycięzcy, obezwładniona i bezsilna, ujęta w potworną kuratelę gwałtu, smagana biczem prześladowań i upokorzeń, ścigana i szczwana jak osaczone zwierzę, zżyta z tem, że można się nad nią pastwić bezkarnie, stoczyła się w oczach pozostałej Europy tak nisko, ze przestała budzić jakiekolwiek zainteresowanie. Nędza polskiego bytu, o ile odgłosy jej dochodziły na zewnątrz, wywoływała już tylko uczucie przykrej nudy. Dłoń oprawcy odarła nas nawet z uroku, jaki towarzyszył niegdyś naszej niedoli. Ulotniło się gdzieś bez śladu mistyczne piękno polskiego męczeństwa. Tragizm nasz zszarzał i nabrał cech wulgarnych. Nikt nie dbał o nas i nikt się z nami nie liczył. Na obszarach naszej ojczyzny rozwlokła się beznadziejność najsmutniejszego okresu, jaki wypadło nam kiedykolwiek przeżyć od rozbiorów.

Pod wpływem tego położenia zaszły w psychice polskiej głębokie zmiany. Opuściło nas, tak niedawne jeszcze, dumne poczucie zajmowania w świecie określonego i uprawnionego stanowiska. Zwęził się i aż do ziemi przybliżył horyzont naszych aspiracyi. Gdy jeszcze ojcom naszym, których myśl kształtowała się pod bezpośrednim tchnieniem wielkiej emigracyi, Polska przedstawiała się jako dążenie ducha ludzkiego wzwyż, jako potężna ujarzmiona idea, to dla nas, ogłuszonych codziennie spadającymi ciosami, zaatakowanych u samego korzenia bytu, stawała się coraz bardziej już tylko terenem zoologicznej walki o zachowanie gatunku. Dusza polska straciła swój dawny lot prometejski. Wyrabiała w sobie samozachowawczą przebiegłość, właściwą niewolnikom. U słabszych rodziła się pokora, zdająca się przepraszać cały świat za to, że ośmielamy się jeszcze w ogóle zabierać miejsce pod słońcem.

Nigdy tak jak wówczas nie było nam potrzeba rzeźwiącego słowa naszych dziejów. Lecz wtedy właśnie - wśród poszukiwań za praprzyczynami tego niesłychanego stanu rzeczy, do którego wielki i niegdyś świetny naród został doprowadzony – pojawiła się historyczna doktryna krakowska o źródłach upadku Polski, potępiająca ryczałem cały kierunek, jaki od wieków przybrał nasz rozwój. Na piedestale postawiono zwycięska siłę fizyczną, skrępowanie jednostki posłuchem bezwzględnym już nie prawu, ale państwu, podporządkowanie się uległe każdej władzy, choćby legitymującej się, jak były carat rosyjski, jedynie zbrojnym przymusem – cnoty, do których nie umieliśmy się nigdy nagiąć, a któremi celowali właśnie nasi prześladowcy. Na duszę narodu, która skurczyła się już pod ciężarem okrutnej ponad wszelką miarę rzeczywistości, na duszę spaloną żarem męki i spragnioną kropli wody, na dusze nawiedzana zwątpieniem i pokuszeniem odstępstwa, jak kamienie spadały odkrycia badaczy, że przeszłość była u nas od blisko pół tysiąca lat wielką pomyłką, ze duch jej zasadniczo chromał. Instytucye w założeniu już były chybione, cierpiały na nieprzystosowalność praktyczną i musiały wieść do upadku, żeśmy zatem sami, własnymi rękoma wykopali grób, w który runęła ojczyzna. (”Upadku swego Polacy są sami sprawcami – słowa Kalinki w przedmowie do pracy „Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta”. Nie sąsiedzi, tylko nieład wewnętrzny przyprawił nas o utratę politycznego bytu” – słowa Bobrzyńskiego w pracy „Dzieje Polski w zarysie”.2).Szkole krakowskiej sekundowała publicystyka warszawska ogłuszona klęską1863 roku, mianowicie odłam jej tzw. Pozytywistyczny. Swoisty ton stanowiło tu szczególnie namiętne piętnowanie Polski historycznej, jako kraju który prześcignął wszystkie inne w ucisku chłopów Wartość tych oskarżeń rozpatrzymy w jednym z dalszych rozdziałów.) A to, w czym chcielibyśmy upatrywać zbrodnię, t. j. akty podziałów Polski, było nieuchronną koniecznością dziejową. To samo głosiła równocześnie urzędowa i reakcyjna historiografia rosyjska i niemiecka. Pobudki były tu i tam odmienne – konkluzje jednakowe. U nas poglądy te powstały pod wpływem rozpaczy: widziano bowiem z jednej strony wzniesienie się potęg, które oparły swój rozwój na tresurze niewolniczej, z drugiej strony pogrom narodu polskiego, który oparł był swój byt dziejowy na zasadzie wolności. Historyografia rosyjska i niemiecka, wtórując historykom polskim i skwapliwie powołując się na powagę ich sądu, miała przed oczyma własny cel – usprawiedliwić rozbiory, pozatem zaś hołdowała przekonaniu, że ideałem państwa jest państwo policyjne, t. j. takie, wobec którego duch polski znajdował się zawsze w zasadniczej opozycyi. Tak wiec, wychodząc z różnych założeń,. Schodzili się ze sobą polscy i obcy oskarżyciele naszej przeszłości2).

Poczęta niezaprzeczenie z gorącej troski patryotycznej, ale i z niewolniczego ubóstwienia „silnej ręki” i „silnej władzy”, będącego odbiciem ogólnego w Europie obniżenia się ideałów politycznych, doktryna krakowska podcięła jeszcze bardziej zwątloną siłę duchową narodu. Gdy współczesność przypominała nam na każdym kroku, żeśmy skazani na śmierć, historia przekonywała nas, żeśmy od setek lat już byli niezdolni do życia. To, co na krzyżowej drodze teraźniejszości mogło było samo jedno podtrzymać w nas zdolność do wytrwania: poczucie głębokiego sensu naszego bytu historycznego, zostało zachwiane aż do podstaw. Teorya szkoły krakowskiej, której wpływ nieliczni tylko, jak Buszczyński, starali się zneutralizować, przyjęła się była niemal powszechnie i stała się straszna nauczycielką całego jednego pokolenia polskiego, pokolenia najnieszczęśliwszego ze wszystkich. Cóż pozostało z całej namiętnie dotąd umiłowanej przeszłości po druzgoczącem przejściu po niej krytyki historycznej? Nic, tylko wina! Ulotniła się z niej wszelka treść pozytywna, uleciała z niej twórcza dusza narodu.. Ze zburzonego gmachu ocalały tylko marne rusztowania: suche daty, szeregi rozegranych wojen, korowód królów. I nędzny koniec!

Patrząc przez pryzmat pojęć, które zapanowały powszechnie, można było tylko za przeszłość naszą rumienić się ze wstydu. A ten, ktoby chciał był konsekwentnie dosnuć rzecz do końca, stanąćby musiał przed strasznym pytaniem: Jeśli tak – czegóż właściwie broniliśmy dotąd z takim rozpacznym uporem? Dziedzictwa błędów i wynaturzeń? Jakiż sens miało i ma to całe tragiczne szamotanie się narodu, który wbrew wszelkiej logice życia nie chciał i nie umiał wznieść się na wyżyny jedynie uprawnionych i jedynie do życia uprawniających zasad istnienia zbiorowego?

 

* * * *

 

Nadeszła wielka wojna, która miała do głębi wstrząsnąć posadami świata. Reżyserom jej ani wśród długich przemyślnych prac przygotowawczych ani wśród pierwszych strzałów, które gromowym echem miały się odezwać we wszystkich państwach

Europy, nie zamarzyła się możliwość głębokich zmian, jakie wśród nieskończenie przewlekłych, niewymownych cierpień miały się dokonać w zbiorowej duszy narodów. Olbrzymi bój, który rozpętał się był o bilanse kupieckie współzawodniczących imperyalizmów, otrzymał w pewnym momencie zgoła nieprzewidzianą poprawkę: wobec nieznanej dotąd w dziejach wielkości i intensywności ofiar, wobec bezprzykładnego zniszczenia owoców kultury, wydobyły się na wierzch i zażądały dla siebie głosu istotne interesy walczących narodów. W trzecim roku wojny lud rosyjski potężnym uderzeniem pięści obalił carat. Światowładną i zaborczą na zewnątrz, a autokratyczną w domu ideologię starej Rosji zastąpiły tłumione dotychczas idee wolności politycznej, władztwa ludu, braterstwa i samookreślenia narodów, wprowadzane natychmiast w czyn z rozpędem młodej rewolucyjnej energii. Po obszarach Europy wionął gorący wiatr wewnętrznego wyzwolenia. Przesłoniły się jakby mgłą cele walczących imperializmów. Do wrót historii zakukała tęsknota za nowym porządkiem rzeczy, w którym oprawo nieskrępowanego rozwoju byłoby zapewnione każdej indywidualnej i zbiorowej jednostce, w którym narody mogłyby żyć obok siebie w przyjaznym związku i nie czyhać na siebie drapieżnie, w którym nie pięść rozkazywałyby, lecz siła moralna. Wielkie ideały wstrząsnęły łonem społeczności europejskiej.

Ależ to ideały – nasze!

Te, które za dni naszego państwowego bytu stanowiły treść naszych urządzeń publicznych a które wroga ideologia obca i rozpacz własna potępiły jako „romantyzm”, jako dowód „nieudolności życiowej”, jako błąd „nieprzystosowania się do potrzeb czasu”. Wszak to za nie walczyliśmy, cierpieli i ginęli.

Cóż bowiem było kwintesencją życia w tym państwie, które geniusz naszego narodu był stworzył, a które przemoc zniszczyła? Oto szeroko rozwinięte i bezwzględnie zabezpieczone prawo jednostki do swobodnego poruszania się w granicach więzi społecznej. Wolność sumienia i wolność sądu o sprawach publicznych. Zasada władztwa narodu, powołująca – na gruncie pojęć swego czasu – wszystkich pełnoprawnych obywateli do współudziału i współodpowiedzialności w rządach. Poszanowanie dla wszelkich form odrębności zbiorowej. Pojmowanie państwa nie jako rzeczy istniejącej w sobie, lecz jako narzędzia służącemu szczęściu żywej społeczności. Nietykalność cudzych granic i dążność do łączenia wolnych i równouprawnionych ludów w dobrowolne szersze związki. Wstręt do zbrojności i międzynarodowego rabunku. Wstręt do władzy, nieupoważnionej przez ogół, do „absolutum dominum”. Wstręt do niewolniczego przymusu. Wysoka kultura wolności przenikająca wszelkie dziedziny życia. To wszystko stanowi sumę myśli dziejowej, wypracowanej w ciągu wieków, w ramach naszego dawnego państwa.

W świetle błyskawic rozdzierających firmament Europy widzimy dziś ze szczególną jasnością, ze Polska to nie tylko ziemia i ludzie, ale także wielka idea życia zbiorowego i przede wszystkim ona. Ludy Europy, przytłoczone nadmiarem klęsk, jakie zwaliło na jej barki dotychczasowe panowanie siły nad prawem, w poszukiwaniu trwałych zabezpieczeń przed powtórzeniem się katastrof podobnych ostatniej, zwracają się z rosnącą tęsknotą ku zasadom, które stanowią właśnie rdzeń i sens naszego bytu dziejowego. Państwu, pojmowanemu jako absolut i podporządkowującemu żywych ludzi swym oderwanym celom, chcą przeciwstawić organizacje państwową, dla której celem jest człowiek. Przewadze fizycznej, podniesionej do znaczenia rozstrzygającego czynnika w polityce – panowanie praw moralnych. Zbrojności – rozwój pokojowy. Wzajemnemu pożeraniu się narodów – współżycie i współdziałanie. Zasady te, które ludzkość musi uznać za obowiązujące, jeżeli nie ma stoczyć się na poziom menażerii, jeśli kultura nie ma stać się narzędziem tym głębszego zdziczenia i znikczemnienia ducha, a dzieje nieustannym pasmem coraz to bardziej wyniszczających katastrof, zasady, których głęboką mądrość zrozumiało wiele narodów Europy dopiero wśród straszliwych cierpień światowej wojny, te zasady my Polacy stosowaliśmy już przez setki lat w granicach, jakie pojecie o społeczeństwie zakreślił był rozwój epoki.

Gdy po obaleniu despotyzmu w Rosji w marcu 1917 roku pierwszy rewolucyjny rząd zwrócił się do narodu polskiego z odezwą, zawierającą uznanie naszego prawa do samoistności, zakończył ją hasłem powstańców polskich z r. 1831 „Za nasza wolność i waszą”. W przyswojeniu sobie tej szerokiej koncepcji wolnościowej naszych przodków przez naród, który tak nieskończenie długo służył za niewolnicze narzędzie do tłumienia wolności ludów, tkwi wspaniałe uwierzytelnienie żywotności i wszechludzkiego znaczenia przewodniej myśli naszych dziejów.

*  *  *  *  *

W ostatnim szczególnie tragicznym okresie naszej męki porozbiorowej pod demoralizującym wpływem sponiewierania ciała i duszy Polski przez prześladowców, zmąciło się w nas poczucie wielkości i wartości historycznej idei polskiej. Przestawaliśmy rozumieć własna przeszłość. Zrywał się kontakt z nią, tak żywy jeszcze w pokoleniu mickiewiczowskim. Historiografia lat postyczniowych oszukała nas, potępiając ryczałtem drogi, którymi Polska szła w epoce poprzedzającej rozbiory. Nowsze badania historyczne podjęły rewizję niewzruszonych dotychczas dogmatów szkoły krakowskiej i podważyły ślepe do nich zaufanie. Wśród gromadzenia i naukowego przygotowania źródeł wśród prac nad poszczególnymi zjawiskami i odłamkami czasu, nie mogła być jeszcze wykonana nowa wielka synteza dziejów Polski. Jednakże już dziś – dziś właśnie szczególnie wyraźnie i jasno – wiemy, że z rumieńcem nie wstydu, lecz dumy, możemy patrzeć na przemierzoną dotąd wielką drogę narodowej przeszłości. Wśród wichru olbrzymich przemian dziejowych, wobec ogromnego tętna, jakiem uderzyło łono ziemi, wobec rozsypywania się w gruzy starych form, gdy Bastylie padają, a nieśmiertelny dreszcz pożądania wolności płynie przez miliony serc ludzkich, nowego nabiera oświetlenia to, co się – nie odczytane jeszcze w całej rozciągłości – zawarło w rocznikach naszych dziejów, to, za cośmy pokoleniami całymi marli wśród niewymownych cierpień. W głębokiej prawdzie zarysowuje się przed nami fakt, że Polska była „wielka rzeczą”, że instytucje publiczne i idee, jakie rozwinęła w swym długim życiu, a które odbiły na niej tak odrębne charakterystyczne piętno, oparte były na niewspółcześnie śmiałych i wzniosłych koncepcjach dziejowych, które w istotnej treści swej zachowały dotąd niezniszczalną wartość.

Zadaniem niniejszej pracy będzie przedstawić pokrótce najważniejsze przejawy polskiej myśli dziejowej. Nie będziemy tu wchodzić w praktyczne błędy i grzechy Rzeczypospolitej, których nie brak: przy ocenie najgłębszych, podstawowych zasad, jakimi kierowała się dusza polityczne naszej ojczyzny, znaczenie ich jest podrzędne. Polska, nie napastowana z zewnątrz, byłaby uleczyła z łatwością swe niedomagania, do czego dążyła już od połowy XVIII wieku i czego dowiodła w reformie Czartoryskich roku 1764, w wiekopomnych pracach oświatowych Komisji Edukacyjnej i Konstytucji 3 maja, a uzupełniwszy braki swego ustroju, rozciągnąwszy jego dobrodziejstwa z czasem na cały naród, stałaby się ze szlacheckiej Rzeczypospolitej stanowej wzorową republiką nowoczesną. Grzechy i błędy publicznego życia, bez wtrącania się obcej napaści w nasze sprawy, mogły były jedynie odwlec wysunięcie ostatecznych konkluzji ze wspaniałych założeń polskiej myśli politycznej. A założenia te, pozostawione warunkom swobodnego rozwoju, rozkwitając i dojrzewając w atmosferze zdwojonej intensywności pracy ducha ludzkiego, jaką przyniósł wiek XIX, doprowadziłyby nas już do tej pory z pewnością do wcielenie wzorowego państwa nowoczesnego, podobnie jak to się stało z Anglią, która dzięki temu, że gwałt zewnętrzny nie przeszkodził jej swobodnie się rozwijać, wysnuła bezpośrednio ze średniowiecznych instytucji i idei prawnych typ nowoczesnego państwa wolnościowego i praworządnego, nie przechodząc wcale przez „szkołę” absolutyzmu.

Myśl polityczna naszego narodu skrystalizowała się w połowie XV wieku. Odtąd oddzielnym poczęła płynąc korytem w porównaniu z przeważną częścią Europy.

Ten moment weźmiemy też za punkt wyjścia do naszkicowania obrazu, który poprzez wzrost i upadek polskiej potęgi państwowej, wśród nierównego poziomu duchowej i moralnej wartości pokoleń, wśród licznych zmian a zwłaszcza wynaturzeń w szczegółach, pozostał w zasadniczych swych zarysach ten sam przez przeciąg trzech z górą stuleci. Zostawiając na uboczu zamierzchłe dzieje średniowiecza, dzieje niemowlęctwa narodu, przypatrzmy się głównym duchowym wiązaniom tej w nowszych czasach wytworzonej konstrukcji politycznej, która nazywała się Rzeczpospolitą Polską.

 

 

Idea życia zbiorowego

Wśród rosnącego absolutyzmu w Europie - rozwój swobód w Polsce. Swobody obywatelskie i polityczne. Naród źródłem władzy. Ustrój państwowy. Zasady. Sejm polski i jego rola kierownicza. Liberum veto. Konfederacje. Intensywność życia publicznego. Rzeczpospolita.

 

Na przełomie wieku XVI i XVII Europa poczyna wchodzić coraz głębiej w okres nowoczesnego absolutyzmu. Na całym niemal kontynencie zamiera idea samorządu stanowego, wyhodowana przez wieki ubiegłe. Dawne sejmy stanowe oraz francuskie etats generaux, niemieckie landtagi, hiszpańskie kortezy, które przy całym swym zacieśnionym widnokręgu reprezentowały pierwiastek społeczny w rządzie, pokonane w długoletniej zaciętej walce z rodzimą władzą monarszą lub jak sejm węgierski lub czeski zatamowane w rozwoju, względnie zniszczone przez obce siły, ustępują z widowni. Jeżeli czasem utrzymały się jeszcze formalnie, życie pozbawia je wszelkiego znaczenia. Na ogół staja się cieniem przedstawicielstwa. Nie maja prawa stanowienia o niczym – mogą tylko słuchać i potakiwać. Są zwoływane rzadko, nieraz, co kilkadziesiąt lat lub w ogóle nikną. We Francji np. zamarły w roku 1614 i dopiero w przeddzień wielkiej rewolucji po 175 latach następuje próba ich wskrzeszenia. Królów francuskich nazywano w XVI wieku „reges servorum” t. j. królami niewolników, zamiast „reges Francorum”, a pisarze polityczni współcześni, zastanawiając się nad różnicą miedzy „monarchą” i „tyranem”, upatrywali ja w tem, że tyran nie dopuszcza do głosu poddanych i wszystkie ciała reprezentacyjne „przestraszają go jak światło nietoperza”. Sejmy stanowe schodzą ze świata bezpotomnie, nie wyłoniwszy z siebie kształtów ustrojowych wyższego rzędu. Natomiast nowy prąd dziejów coraz bardziej grupuje czynniki rządu dookoła purpury monarszej, aby na koniec skupić w ręku jednego człowieka, króla, wszystkie promienia władzy i strąciwszy społeczeństwa ludzkie w poniżającą nicość polityczną, pozwolić temu jednemu człowiekowi powiedzieć o sobie wyniośle: Państwo, to ja! W wieku XVII niemal wszędzie już na kontynencie rozpościerał asie absolutyzm. Nieodpowiedzialna przed nikim i żadnym prawnym hamulcem nieokiełznana wola jednostki kierowała uzależnionymi od siebie narodami i państwami, niby osobista własnością – przed wola ta ślepo korzyły się narody. Zwycięski autokratyzm zniweczył udział społeczeństw w życiu publicznym, podkopując tem samem w znacznej mierze i przywiązanie ich do powszechnego dobra.

W Polsce rzeczy przybrały obrót wręcz odmienny. Obok Anglii ona jedna, a na kontynencie europejskim jedyna, potrafiła nie tylko obronić i utrzymać prze cały czas swego państwowego bytu, ale i rozwinąć przekazana przez średniowiecze zasadę udziału społeczeństwa we władzy. Jak dwa o przeciwnym biegu strumienie, płyną: rozwój ustrojowy europejskiego kontynentu i rozwój ustrojowy polskiej Rzeczypospolitej. Tam u stóp wznoszącego się coraz wyżej tronu jedynowładcy wychowuje się na długie stulecia pokorny typ „poddanego o ograniczonym rozumie”. Tu, przy ciągłym przesuwaniu się władzy w ręce narodu, wytwarza się typ wolnego obywatela, który stosunek swój do państwa określa dumną a co ważniejsza słuszna zasadą: nihil de nobis sine nobis” –„nic o nas bez nas”.

Naród polski z niebywała szybkością rozwija u siebie swobody obywatelskie i polityczne od początku wieku XV.

Przywilejem czerwińskim z roku 1422 zdobywa szlachta polska zabezpieczenie nietykalności mienia: król nie może odtąd pozbawiać nikogo własności prywatnej bez wyroku sądowego. Rok 1425 przynosi doniosłe prawo nietykalności osobistej, wyrażone w wiekopomnej ustawie zasadniczej „Neminem captivabimus nisi jure victum”, poręczającej, iż szlachcic nie będzie uwięziony inaczej, jak na podstawie prawomocnego wyroku sądowego, wyjąwszy schwytanie na gorącym uczynku zabójstwa, podpalenia, kradzieży i gwałtu. To polskie „Habeas corpus”, wyprzedzające o wiele stuleci rozwój pojęć prawnych na kontynencie europejskim, a przestrzegane tak sumiennie, ze nigdy nie ważono się go pogwałcić, rozciągnęła Rzeczypospolita polska z czasem także na mieszczan (1791) i na żydów (1792). Przywilej z roku 1588 zabezpiecza nietykalność ogniska domowego, postanawiając, że dom szlachcica nie podlega rewizji, nawet wówczas, gdy się tam ukrywa banita. Bez specjalnych patentów posiada obywatel Rzeczypospolitej wolność tworzenia związków i swobodę wyrażania przekonań słowem i pismem i nie może być w żadnej postaci prześladowany za opinię, wygłoszona w sprawach publicznych. Kto pozywał współobywatela do sądu za wypowiedzenie choćby najbardziej nieprawomyślnych poglądów, karany był sam jako burzyciel spokoju wewnętrznego i ciemiężyciel wolności obywatelskiej. Tak zwane dziś zasady konstytucyjne: nietykalność jednostki, ochrona mienia i ogniska domowego, wolność zrzeszania się, swoboda ujawniania myśli - zasady, o które gdzie indziej płynęły w XIX stuleciu potoki krwi i które zdobywano wśród gwałtownych wstrząśnień wewnętrznych, były w Polsce urzeczywistnione już w wieku XV i XVI i przetrwały do końca istnienia Rzeczypospolitej, gdy w Europie panowało najsroższe bezprawie.

Równolegle rozwijają się swobody ściśle polityczne. Podstawa ich staje się uzyskany w roku 1554 w Nieszawie „statut” Kazimierza Jagiellończyka, który obowiązuje się w nim nie wydawać nowych ustaw, ani nakazywać wypraw wojennych, inaczej, tylko za zgodą szlachty zgromadzonej na sejmikach ziemskich. Odtąd uzyskała szlachta dostęp do władzy prawodawczej. Coraz wyraźniej krystalizuje się zasada, która stanie się kamieniem węgielnym ustroju państwowego w Polsce, że wszystko co ma obowiązywać ogół, musi podlegać jego uprzednim zezwoleniu. Z mgławicy tak krystalizujących się pojęć wyłania się polski system parlamentarny. W drugiej połowie XV wieku periodyczne zjazdy rycerstwa oraz przyboczna rada koronna przeistaczają się w sejm walny, stały odtąd i pierwszorzędny życia publicznego czynnik, którego ostateczne zorganizowanie się przypada na rok 1493. W roku 1505 sejm w Radomiu uzyskuje podstawę prawną swej organizacji, a zarazem przeprowadza wielka reformę ustrojową w ustawie zasadniczej „Nihil novi constitui debeat per nos sine communi consensun conciliariorum et nuntiorum terestrim” („nic nowego nie postanowimy – zaręcza król – jak tylko za wspólną zgodą Rady i posłów ziemskich”)

Konstytucja „Nihil novi”, która odtąd przez trzy wieki blisko aż do dnia 3 maja 1791 r. będzie tworzyła główna ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl