[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dave Duncan - Kraje Baśni Zatracone
Dave Duncan
Kraje Baśni Zatracone
(Faery Lands Forlorn)
Człowiek ze słowem tom 02
Przełożył Michał Jakuszewski
Jak ja teraz głos słyszę twój na nocnym szlaku,
Tak ongiś król i prostak słuchał twego pienia:
Serce Ruty być może ten sam trel przenikał,
Kiedy smutna w łzach stała wśród obcego zboża
I tęskniąc za ojczyzną patrzała w jej stronę.
Ten sam być może trel odmykał
Zaklęte wnęki, okna w groźnych wirach morza,
Wśród piany, tam – gdzie kraje baśni zatracone.
KEATS –
Oda do słowika
Przełożył Jerzy Pietrkiewicz
ROZDZIAŁ I
ZA ZASŁONĄ
1
Na wschód od nagich turni Agonistów teren opadał, tworząc granie i żleby przypominające strupy, wyschnięte
i brązowawe. W dolinach widoczne były plamy oaz przypominających zielone rany, poza ich obszarem jednak odludna kraina
nadawała się jedynie dla antylop i dzikich kóz. Z góry spoglądały na nią myszołowy unoszące się pod bladoniebieskim niebem.
Poniżej wzgórz rozciągała się wypalona pustynia wybiegająca na spotkanie falom Morza Wiosennego.
Większa część skalistego wybrzeża Zarku była równie niegościnna jak wnętrze kraju. Gdzieniegdzie jednak, w wielkich
odległościach od siebie, gdzie docierał ożywczy wiatr od morza bądź też ze skał tryskały chłodną wodą źródła, eksplodowało
życie. Gleba dawała tam nieprzeliczoną rozmaitość plonów. Na tych wyspach, otoczonych w połowie oceanem, a w połowie
pustynią, mieszkali ludzie. W innych krajach ziemia rodziła obficie, ale w Zarku cała jej dobroć ograniczała się do tych
nielicznych, zielonych enklaw przypominających nanizane na sznurek wspaniałe szmaragdy.
Najbogatszą z nich był Arakkaran, wąska kraina pocięta krętymi dolinami pokrytymi grubą warstwą gleby o legendarnej
żyzności. Jego rozległa zatoka stanowiła najlepszy port kontynentu. Wiele szlaków handlowych łączyło się na terytorium
Arakkaranu. Na targowiskach znaleźć można było daktyle i granaty, rubiny i oliwki, kosztowne flakony perfum, wspaniałe
dywany oraz rozmaitość morskich ryb. Z odległych krain przywożono złoto i korzenie, wytwory elfiej sztuki i krasnoludzkiego
rzemiosła, perły i jedwabie, a także wyroby garncarskie Ludu Morza, nie mające sobie równych w całej Pandemii.
Samo starożytne miasto zachwycało urodą. Słynęło ze wspaniałych wyścigowych wielbłądów. Imponującą też miało
historię – krwawą i okrutną. Niedługo przed końcem kampanii Ji-Gona młody Draqu ak’Dranu zawrócił pod Arakkaranem
imperialne legiony. Aż dziewięć stuleci później nastąpił odwet. Legionami dowodził wówczas Omerki Bezlitosny. Podczas
wojny wdów miasto wytrzymało oblężenie trwające tysiąc jeden dni.
Pięło się ono ponad gwarnymi bazarami, poprzez zbocza gór, niczym gobelin wykonany z opalizujących kamieni
i kwitnącej roślinności. W każdą nie wykorzystaną szczelinę wpychały się drzewa rzucające cienie na strome zaułki i kręte
schody. Na szczycie wzgórza wznosił się Pałac Palm, sławiony w wielu starożytnych opowieściach. Był to cud architektury,
pełen kopuł, iglic i wież. Otaczał go wspaniały park i egzotyczny ogród. Dorównywał powierzchnią niejednemu szanowanemu
miastu.
Przez całą odnotowaną w kronikach historię, pałac ten był siedzibą sułtanów Arakkaranu. Trudno zliczyć ich imiona
i czyny. Niektórzy sprawowali władzę nad połową Zarku, podczas gdy inni zaledwie z trudnością mogli zapanować nad
portem. Garstkę sławiono za sprawiedliwość i mądrość, wielu zaś było despotami, przed okrucieństwem których Bogowie
cofali się ze wstrętem. Żadna rodzina nie utrzymała władzy przez dłuższy czas. Żadna dynastia nie zdobyła trwałej przewagi.
Sułtani nieczęsto dożywali sędziwego wieku. Dlatego też rzadko dręczyła ich starość.
Kimkolwiek był – wojownikiem czy mężem stanu, tyranem czy uczonym, poetą czy prawodawcą – sułtan Arakkaranu
nieodmiennie słynął z gwałtowności oraz liczby i urody swych kobiet.
2
Inos odsunęła zasłonę z klejnotów i wypadła chwiejnym krokiem z ciemnego chłodu Krasnegaru w oślepiające światło
oraz żar, od którego zaparło jej dech. Jej samowolne stopy poniosły ją jeszcze kilka kroków naprzód, zanim poczuła, że
odzyskała nad nimi panowanie.
Rapowi i ciotce Kade groziło jednak niebezpieczeństwo. Nie zatrzymując się nawet, by się zorientować, gdzie się
znalazła, odwróciła się i pognała na oślep z powrotem ku kotarze.
Nie było tam nic, co mogłoby ją powstrzymać, oprócz wielu zwisających pasm złożonych ze szlachetnych kamieni,
1 / 148
Dave Duncan - Kraje Baśni Zatracone
połyskujących i pobrzękujących na wietrze. Chwilę wcześniej przeszła między nimi bez żadnych trudności, teraz jednak odbiła
się od nich, potknęła i omal nie przewróciła. Najwyraźniej z tej strony zasłona była równie nieprzenikliwa jak mury zamku.
Mimo to nadal migotała i falowała.
Piekielne czary!
Inos ze złością zaczęła uderzać w nią pięściami.
– Gniew nic tu nie pomoże – usłyszała chrapliwy męski głos za plecami.
Odwróciła się nagle, mrużąc oczy, by ochronić je przed blaskiem.
Był wysoki. Dorównywał wzrostem jotunnowi. Jego jasnozielony płaszcz łopotał i tańczył na wietrze, przez co
mężczyzna wydawał się jeszcze okazalszy. Po chwili jednak dostrzegła twarz nieznajomego, która miała czerwonawy odcień,
a także otaczające ją cienkie pasmo rudej brody. A więc był to dżinn. Oczywiście.
Pod płaszczem nosił fałdzistą piżamę z jedwabiu o szmaragdowej barwie, wątpiła jednak, by dopiero co wyszedł
z łóżka. Zwisający u jego boku bułat, którego rękojeść lśniła od diamentów, nie był wygodnym towarzyszem snu. Rozmaite
klejnoty rozsiane od wysokiego turbanu aż po zawinięte ku górze szpice butów, a zwłaszcza szeroki pas z masywnych
szmaragdów otaczający jego tułów... nie, to nie był wiarygodny nocny strój. Ponadto, bez względu na to jak był chudy, ten pas
musiał go straszliwie uciskać. Dziwne, że w ogóle był w stanie w nim oddychać.
Twarz nieznajomego była szczupła, o napiętych mięśniach, nos orli, spojrzenie twarde i zdecydowane. Nie był wiele
starszy od niej. A jego rozmiary! Te barki...
I arogancja! Z przyjemnością czekał na wynik oględzin, jakim go poddała. Na kim miał zamiar wywrzeć wrażenie?
– Podaj mi swe imię i pozycję, dziewko!
Wyprostowała się, zdając sobie sprawę, że ma na sobie zniszczony, skórzany strój do konnej jazdy, splamiony krwią
i brudny; musiała wydawać się wynędzniała ze zmęczenia.
– Jestem królowa Inosolan z Krasnegaru. A ty, chłopcze?
Jej bezczelność sprawiła, że w karmazynowych oczach mężczyzny zalśniły ognie. Głową zaledwie sięgała mu do
ramienia, a sama ta szmaragdowa szarfa wystarczyłaby, aby kupić całe jej królestwo.
– Mam zaszczyt zwać się Azak ak’Azakar ak’Zorazak, sułtan Arakkaranu.
– Och!
– Och!
Kretynka! Czy spodziewała się, że ktoś ubrany w taki strój będzie kucharzem albo golibrodą? Już tylko diamentowy
medalion na jego turbanie był wart fortunę. Przypomniawszy sobie na czas, że ma na sobie bryczesy, nie spódnicę, pokłoniła
się.
Młody olbrzym przyglądał się jej przez chwilę z dezaprobatą. Następnie wykonał zamaszysty gest wielką,
czerwonobrązową dłonią i zgiął się w pół, jak gdyby chciał dotknąć turbanem kolan. Inos skrzywiła się. Najwyraźniej ten
szmaragdowy pas wcale nie był ciasny. Talia mężczyzny naprawdę musiała być aż tak wąska. Plecy natomiast jeszcze szersze,
niż się tego spodziewała. Wyprostował się jednym ruchem, jak gdyby podobna gimnastyka nie sprawiała mu żadnych
trudności. Inos nie potrafiła stwierdzić czy ukłon miał być komplementem, czy drwiną.
Sułtan! Rasha podawała się za sułtankę, a ten chłopak był o wiele za młody, by być jej mężem, zakładając rzecz jasna,
że czarodziejka faktycznie wyglądała tak, jak wtedy, gdy pojawiła się w wieży – otyła kobieta w średnim wieku. Jeszcze
wyraźniej ukazała się jej oczom w chwilę później, gdy Sagorn przywołał na swe miejsce Andora. Zaskoczona tą
nadprzyrodzoną transformacją, stała się na moment brzydką, starą babą. Obraz smukłej dziewczyny był z całą pewnością
złudzeniem. Czarodzieje żyli długo. Ten bardzo wysoki, młody sułtan był najprawdopodobniej synem lub wnukiem Rashy.
Fala zmęczenia ogarnęła Inos. Jej stan nie pozwalał na rozmowy z sułtanami, sułtankami czy czarodziejkami.
Zasłona z klejnotów zadźwięczała nagle. Inos odwróciła się i zobaczyła, że przedostała się przez nią ciotka Kade. Kade!
Niska, pulchna i mrugająca załzawionymi, niebieskimi oczyma, oślepiona nagłą jasnością. Och, jakże ją ucieszył jej widok!
– Ciociu! – Inos uściskała ją gwałtownie.
– Ach, tutaj jesteś, moja droga!
Jej głos był zmęczony, lecz brzmiał całkiem spokojnie. Wydawała się błogo nieświadoma swego nędznego wyglądu –
całą różowosrebrną suknię pokrywały plamy z herbaty, a zszargane, śnieżnobiałe włosy powiewały na gorącym wietrze.
Inos zaczerpnęła głęboko tchu i zmusiła się do zaprezentowania należycie dystyngowanego zachowania.
– Jak miło, że mogłaś do nas dołączyć, ciociu! Pozwólcie, że was sobie przedstawię... księżna Kadolan, siostra mojego
zmarłego ojca, króla Holindarna z Krasnegaru. Sułtan... hmm...
– Azak! – warknął Azak.
– Sułtan Azak.
Inos nie była w najlepszej formie.
– Wasza Sułtańska Mość! – ciotka Kade dygnęła. Nie zachwiała się przy tym w widoczny sposób. Po raz kolejny
okazywała zdumiewającą wytrzymałość.
Sułtan zmarszczył brwi, okazując pełne dystynkcji zaskoczenie na widok tych dwóch bezdomnych kobiet, które
pojawiły się w jego włościach. Gdy zacisnął szczęki, skraj rudej brody nastroszył się. Oczywiście w żaden sposób nie mógł być
tak zdumiewający, za jakiego się uważał, Inos jednak uznała, że może się posunąć na tyle daleko, by zakwalifikować go jako
godnego uwagi. Po raz drugi wykonał swój osobliwy gest i pokłonił się Kade – głęboko, lecz płyciej niż uprzednio. Następnie
powrócił do gapienia się na Inos.
– Twojego ojca? – A więc jesteś panującą królową?
– Tak jest.
– Jakie to niezwykłe!
Oburzona Inos otworzyła usta, po czym zacisnęła je mocno. Królowa mająca tylko dwoje wiernych poddanych powinna
zachowywać dyskrecję. To przypomniało jej o drugim wiernym poddanym...
– Ciociu, gdzie jest Rap?
Ponownie zwróciła się w stronę zasłony z klejnotów i popchnęła ją. Z tej strony nadal nie sposób jej było poruszyć.
Można było przez nią przejść tylko w jednym kierunku.
2 / 148
Dave Duncan - Kraje Baśni Zatracone
– Spodziewam się, że nadal przebywa w komnacie, moja droga.
– Dziwka jest za tą zasłoną, jak sądzę? – zapytał Azak.
Inos i jej ciotka odwróciły się, by spojrzeć na niego.
– Kobieta, która mówi na siebie „sułtanka Rasha”? Spotkałyście ją? Czy jest za tą zasłoną? Nie wiem, co tam się mieści.
Skrzyżował ręce na piersi we władczym geście.
– Za tą zasłoną jest Krasnegar, moje królestwo! – krzyknęła Inos. Czuła, że jej słabiutkie opanowanie zaczyna się
załamywać. Ta męka trwała już cały dzień i noc. Po prostu nie mogła znieść więcej. – Chcę wrócić do domu!
– Doprawdy? – w jego głosie brzmiało niedowierzanie. – Żadna z was nie posiada własnej magii?
– Ani trochę! – krzyknęła Inos.
– Inos! – Kade zmarszczyła z dezaprobatą brwi.
Dżinn wzruszył ramionami.
– Cóż, nie jestem czarodziejem, a jedynie prawowitym władcą tej krainy. Jeśli chodzi wam o czary, musicie się zwrócić
do zdziry.
– Czy to twoja... Jeśli jesteś tu sułtanem, to kim ona jest dla ciebie? – zapytała Inos, nadal ignorując spojrzenia, jakimi
obrzucała ją Kade.
Dżinn spojrzał na magiczną zasłonę za ich plecami. Wykrzywił groteskowo twarz.
– Spotkałyście ją, jak sądzę?
– Królową Rashę? To znaczy, sułtankę...
Jego już przedtem rumiana twarz pociemniała i poczerwieniała jeszcze mocniej.
– Ona nie jest królową ani sułtanką! To portowa nierządnica, która w nielegalny sposób zdobyła nadprzyrodzone moce.
Teraz każe się tytułować sułtanką, ale nie ma do tego żadnego prawa!
Wybuch gniewu zdradził, jak bardzo jest młody.
Inos jednak wiedziała, że Rasha nie sprawiła na niej wrażenia kogoś z królewskiego rodu. Jej głos ani sposób poruszania
się do tego nie pasowały...
– Jaki wspaniały widok tu macie! – zawołała Kade, w stanowczy sposób zmieniając temat rozmowy.
Po raz pierwszy Inos rozejrzała się uważnie wokół siebie. Pomieszczenie było wielkie, znacznie większe niż komnata
mocy Inissa, wyglądało jednak podobnie. Niewątpliwie umieszczono je bardzo wysoko. Miało okrągły kształt i cztery okna.
Jeśli te podobieństwa nie były przypadkowe i posiadały jakieś znaczenie, to również musiała być komnata czarodzieja.
A raczej, oczywiście, czarodziejki Rashy.
Na zbudowanych z białego marmuru ścianach opierała się wielka, cebulasta kopuła wykonana z tej samej mlecznej
skały. W potężnych murach nie było żadnych okien, skądś jednak, najwyraźniej przez sam kamień, napływało światło. Ponadto
w owej niezwykłej jasności coś pulsowało w niewytłumaczalny, niesamowity sposób. Inos dokładnie widziała to kącikiem
oczu, lecz gdy spoglądała wprost, ruchy ustawały. Nie było tam niczego poza gładkim, półprzezroczystym marmurem,
a pulsowanie zaczynało w jakimś innym miejscu. Brr!
Widok, o którym wspomniała jej ciotka, rozciągał się za czterema wielkimi otworami, znacznie przewyższającymi
rozmiarami wnęki w wieży Inissa. Były wyposażone w potrójne łuki, ale brakowało w nich nie tylko szyb, lecz nawet żaluzji.
Klimat w Arakkaranie niewątpliwie musiał być łagodniejszy niż w Krasnegarze. Z lewej strony do środka wpadało surowe,
żółte, poranne światło słoneczne, które mierzyło w Inos złocistym mieczem ponad falami morza. Przez całe jej dzieciństwo „ku
morzu” znaczyło „na północ”, ku Oceanowi Zimowemu. W Kinvale, choć leżało ono daleko w głąb lądu, „ku morzu” znaczyło
„na zachód”, do zatoki Pamdo. W morzu leżącym na wschodzie było coś przerażającego. Uzmysłowiło to Inos, że znalazła się
tak daleko od domu.
Na południu większą część widoku przesłaniały wieże oraz kolejne ostro zakończone kopuły, mogła jednak stwierdzić,
że znajduje się wysoko, w jakimś zamku lub pałacu. Dalej dostrzegła biegnącą wzdłuż brzegu linię wyschniętych, brązowych
wzgórz opadających ku białym falom, które ciągnęły się aż ku horyzontowi. Urwiste turnie na zachodzie niemal całkowicie
przesłoniła już wywołana upałem mgiełka. Były znacznie wyższe i bardziej skaliste niż łańcuch Pondague, i z pewnością
jałowe.
Przygniotły ją zmęczenie i rozpacz. Usiłowała przypomnieć sobie lekcje, jakich udzielał jej w dzieciństwie pan
Poraganu. Żałowała teraz, że nie słuchała go uważniej. Dżinnowie byli wysokim, wojowniczym ludem o czerwonawej skórze
i włosach... dżinnowie mieszkali w Zarku... pustynia i piasek. Te góry wyglądały na równie nagie, jak każda pustynia, jaką
mogła sobie wyobrazić. Zark jednak leżał gdzieś na samym południowo-wschodnim krańcu Pandemii, tak daleko od
Krasnegaru, jak to tylko było możliwe. Pewnie dlatego pan Poraganu nie wdawał się w szczegóły, a Inos go nie słuchała.
Jej oczy ponownie powędrowały ku lśniącej tafli wody na wschodzie. To musiało być Morze Wiosenne. Przypomniała
sobie, co pani Meolorne mówiła kiedyś, dawno temu, o jedwabiu.
– Czy to naprawdę Zark? – zawołała ciotka Kade. – Jakie to ekscytujące! Zawsze chciałam zobaczyć więcej Pandemii.
To będzie bardzo pożyteczna i pouczająca wizyta.
Spojrzała na Inos z ostrzeżeniem na twarzy.
– Arakkaran to mały i biedny kraik w porównaniu z Imperium – oznajmił Azak – ale jego lud jest dumną i szlachetną
rasą, zazdrośnie strzegącą swych zwyczajów i niezależności. Czerpiemy siłę z pustyni i gardzimy dekadencją tych, którzy
mieszkają w łagodniejszym klimacie.
Och, wprost cudownie! Barbarzyńcy.
Inos spróbowała sforsować irytującą zasłonę z klejnotów, lecz po raz kolejny nie zechciała jej ona przepuścić. Co robiła
Rasha? Czy Rapowi nic się nie stało, czy też impijscy legioniści zdołali wreszcie przebić się przez drzwi? Chwiała się na
nogach ze zmęczenia, czuła jednak, że musi trzymać się blisko tego niewiarygodnego przejawu magii w nadziei, że w jakiś
sposób zaprowadzi ją on do domu.
W pierwszej chwili oczy Azaka przywiodły jej na myśl rubiny, teraz jednak pociemniały i przypominały granaty.
Wpatrywały się w nią wyniośle, zupełnie jak ślepia jej ogiera, Smoka.
3 / 148
Dave Duncan - Kraje Baśni Zatracone
– Czy naprawdę nie posiadasz żadnych nadprzyrodzonych mocy... Wasza Królewska Mość?
Inos potrząsnęła głową. Czuła się tak zmęczona, że nie była w stanie mówić. Cały świat dzielił ją od Krasnegaru i Rapa.
Rapa? Nagle zdała sobie sprawę, że bardziej niż czegokolwiek innego pragnie, by Rap znalazł się tutaj u jej boku. Solidny,
pewny, niezawodny Rap. Jakie to dziwne! Rap?
Sułtan dotknął w zamyśleniu palcami swej brody. Jego stopy nawet nie drgnęły od chwili, gdy Inos weszła do komnaty.
Skrywały je wyglądające na bardzo miękkie buty, których nosy były absurdalnie zakrzywione ku górze. Z pewnością nie
nadawały się na pustynię. W gruncie rzeczy były raczej dekadenckie.
– To jest doprawdy ciekawe.
– Pod jakim względem? – zapytała ciotka Kade, obrzucając Inos kolejnym, pełnym niepokoju spojrzeniem.
– Rzecz w tym, że dziwka-czarodziejka rzuciła na mnie czar. W zasadzie powinnyście już obie obrócić się w kamień.
– Obrócić się w kamień! – powtórzyły chórem Inos i Kade.
Skinął głową.
– Każdy, kto tytułuje mnie w należyty sposób... Zastanawiam się, czy klątwa może działać tylko na moich poddanych,
a nie na cudzoziemców? Nie, shuggarański ambasador został porażony.
Byłoby z jego strony uprzejme, gdyby wspomniał o tej sprawie wcześniej.
– Czy to skamienienie – szepnęła ciotka Kade, najwyraźniej głęboko oburzona tym pomysłem – jest... odwracalne?
Sułtan spojrzał na nią zaskoczony. Pytania Kade często bywały bardziej inteligentne niż kazał się tego spodziewać jej
wygląd.
– Z początku nie było. Pierwsze pół tuzina ofiar nadal jest statuami. Teraz babsko zwykle przywraca je do życia po
tygodniu lub dwóch.
– To najbardziej odrażające głupstwo, o jakim w życiu słyszałam! – oznajmiła Inos.
– Mówiłem już, że to dziwka. Zła, złośliwa kobieta.
– Musi też być ograniczona umysłowo, jeśli nie zrozumiała, co się stanie, jeśli pozwoli na swobodne działanie
podobnego zaklęcia! Sześciu ludzi zginęło, zanim zamieniła je w czar, który potrafi odwołać?
Wzruszył ramionami.
– Ale dlaczego ty nie zostałaś unieruchomiona, gdy obdarzyłaś mnie moim prawowitym tytułem?
Najwyraźniej spodziewał się, że tak właśnie się stanie. Gdy Inos zdała sobie z tego sprawę, zabrakło jej słów.
– Klątwa jest skuteczna wyłącznie na terenie pałacu – zastanawiał się wielki mężczyzna. – Czy to możliwe, by ta
obmierzła czarodziejska komnata była wyłączona spod jej działania?
Inos ponownie rozejrzała się wokół. Nie dostrzegła niczego, co miałoby ewidentnie magiczny charakter, a jedynie
nadmiar mebli o jaskrawych kolorach, przeważnie brzydkich i niegustownych, pomieszanych ze źle dobranymi rzeźbami. Nie
widziała też żadnych drzwi. Podłogę, w tych miejscach, gdzie można ją było dostrzec, pokrywała efektowna mozaika
przedstawiająca pnącza i kwiaty, splecione w skomplikowanych wzorach i zabarwione jaskrawo niczym rój motyli. Efekt psuły
jednak stosy dywanów, równie krzykliwych i niedobranych jak meble. Wszystko wyglądało na drogie, nic jednak nie pasowało
do siebie i przedmioty nie łączyły się w całość miłą dla oka. Temu, kto zebrał tę kolekcję, brakowało podstaw dobrego smaku.
Jedno spojrzenie na ten skład wystarczyłoby, żeby diuka Angilkiego powaliła apopleksja.
Ale obrócić się w kamień... Czy ten niezwykle młody sułtan starał się być dowcipny? Podczas gdy Inos układała
w myślach odpowiednie pytanie, zasłona zadźwięczała raz jeszcze. Wyskoczył zza niej wielki, bury pies, który wpadł w poślizg
na wyfroterowanych kafelkach, minął Inos oraz jej ciotkę i wreszcie zatrzymał się przed Azakiem. Obaj natychmiast poczuli do
siebie antypatię.
Pies obnażył kły, przypłaszczył uszy i nastroszył sierść. Azak dotknął dłonią rękojeści miecza.
Inos miała zamiar się odezwać, lecz opuściła ją odwaga. Rap nazywał tego potwora pieszczotliwym imieniem „Pchlarz”,
jak gdyby był to pokojowy piesek, a nie przerośnięty szary wilk. Zwierzę ochoczo wykonywało jego polecenia, lecz psy
zawsze z radością słuchały sugestii Rapa, on zaś nie był tu obecny. Pies najwyraźniej nie zauważył Kade ani Inos. Nawet
wypowiedzenie jego imienia mogło wzbudzić w nim wrogość.
Ponadto coś w postawie Azaka świadczyło, iż nie sądzi, by groziło mu poważne niebezpieczeństwo. Inos doszła do
wniosku, że bardziej niepokoi się o psa Rapa. Co prawda zwyciężył on Andora, a potem pogryzł olbrzyma Darada. Dżinn nie
był tak masywny jak jotunn, lecz niemal dorównywał mu wzrostem. Był też młodszy i zapewne szybszy, a ponadto Daradowi
przeszkadzał fakt, że gdy rozpoczynał walkę, leżał na podłodze, a zęby potwora zaciskały się na jego ramieniu... Nagle zdała
sobie sprawę, że ocenia szanse przeciwników, jak gdyby byli graczami w kręgle w Kinvale. Popatrzyła na Kade. Wyglądało na
to, że ciotka również nie zamierza się wtrącać.
Azak zaczął wysuwać z pochwy wąski, zakrzywiony miecz. Inos spojrzała na zasłonę w nadziei, że może pojawić się
Rap. Jeśli Rasha pozwoliła przejść przez nią jego psu, z pewnością nie zostawi i jego na wątpliwą łaskę impów? Miecz był już
na zewnątrz. Wilk zaczął warczeć. Czy to był dobry, czy zły znak?
Zwierzę przygotowało się do skoku. Azak cofnął łokieć. Pies obrócił się w kamień. Kade cofnęła się z jękiem. Inos
wyciągnęła ręce, by ją objąć. Zapewne jednak pragnęła dodać otuchy raczej sobie niż ciotce.
Niech Dobro będzie z nami!
Nie było wątpliwości. Kamień. Żaden niemagiczny rzeźbiarz nie potrafiłby równie wiernie
przedstawić szczegółów sierści ani dobrać ziarnistości materiału tak sprytnie, by lśniły w blasku słońca, jak skryte pod skórą
mięśnie i kości. Niemniej jednak to, co przed chwilą było żywym, oddychającym i niebezpiecznym drapieżnikiem, stało się
teraz jedynie pełną uroku ozdobą. Wydawało się, że jest w tym coś złego. Z niewytłumaczalnych powodów ów przejaw
działania czarów wywarł na Inos głębsze wrażenie niż wszystkie cuda, jakie widziała i jakich doświadczyła od chwili, gdy
zaczęły się wszystkie okropności, tak wiele godzin temu.
Azak schował swój bułat z całkowitym spokojem, jak gdyby skamienienie było w Arakkaranie czymś tak powszechnym
jak widok dam wchodzących do pokoju przez okno.
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, klejnoty zadźwięczały ponownie, oznajmiając pojawienie się sułtanki Rashy. Za
jej plecami rozjarzyło się światło. Poza zasłoną nie panowała już niewiarygodna noc. Przybyła przywdziała twarz dojrzałej
4 / 148
Dave Duncan - Kraje Baśni Zatracone
kobiety, władczej matrony po trzydziestce. Nie była w konwencjonalny sposób piękna, lecz przyciągała wzrok. W komnacie
Inissa jej wygląd zmieniał się błyskawicznie – od starości do młodości i od brzydoty do piękna. Również jej białe, luźne szaty
ulegały podobnym przemianom – od surowej, białej bawełny po jedwabie wyszywane perłami i klejnotami. W tej chwili jej
strój, podobnie jak twarz, był wyrazem kompromisu. Bogaty, lecz nie ostentacyjny. Na palcach lśniły jednak drogie kamienie.
Zatrzymała się nagle i spojrzała na Azaka, marszcząc brwi.
– Co tutaj robisz, Piękny? – przemówiła do niego tonem, jakim Inos zwróciłaby się do niesfornego konia.
Azak popatrzył na nią spode łba.
– Wzywałaś mnie.
Pokazał w pełnym złości uśmiechu wielkie, równe i bardzo białe zęby. Rasha roześmiała się.
– Faktycznie, wzywałam! Zapomniałam o tym. Byłam w paskudnym nastroju i potrzebowałam trochę rozrywki –
zwróciła się w stronę Inos. – Poznałaś już księcia Azaka, kochanie?
– On nie jest sułtanem?
– Och, w żadnym razie! Nie wierz w ani jedno jego słowo. To notoryczny kłamca.
Jotunn uderzyłby ją za te słowa, nawet gdyby ów czyn oznaczał samobójstwo. Azak omal tego nie zrobił. Jego wargi
pobladły, a mięśnie szyi napięły się. Zdołał powściągnąć gniew, choć uczynił to z wielkim wysiłkiem.
– Wszyscy mężczyźni to kłamcy, moja droga – stwierdziła Rasha z afektowaną słodyczą. – Bez względu na to, co ci
mówią, chcą tylko jednego i to w wielkiej ilości. Tylko nie nazywaj go „sułtanem” w pałacu. Staram się położyć kres tej
mistyfikacji. Tutaj można to robić, ale nigdzie indziej. A teraz chodźcie. Ruszcie swe małe tyłeczki.
Poprowadziła grupę, maszerując jak legionista. Jej szaty powiewały za nią. Gdy mijała Azaka, wyciągnęła rękę
i pociągnęła go za brodę. Cofnął się gwałtownie, wydając zdławiony okrzyk.
– Proszę zaczekać! – krzyknęła Inos – A co z Rapem? I doktorem Sagornem? I goblinem?
Czarodziejka szła jednak naprzód, klucząc między meblami. Inos pobiegła za nią, omijając wyściełane otomany, urny
z brązu oraz zwierzęta z porcelany.
Dognała Rashę przy kolistej balustradzie wzniesionej w samym środku pomieszczenia. Znajdowała się tam imponująca
klatka schodowa, która prowadziła spiralą ku niżej położonej komnacie. To dlatego, rzecz jasna, nigdzie nie było tu drzwi.
– A co ma z nimi być? – zapytała czarodziejka, nie oglądając się.
– Zostawiła ich tam pani? Żeby impowie ich zabili?
Sułtanka podeszła do podstawy schodów i zatrzymała się na pierwszym stopniu, gdzie drogę częściowo przegradzała
rzeźba naturalnej wielkości przedstawiająca czarną panterę. Wydawało się, że zwierzę pręży się do skoku na każdego intruza,
który by się do niego zbliżył.
– To jest Pazurek – mruknęła. Patrzyła jednak na wielką, lśniącą kopułę nad ich głowami. Albo, być może, wsłuchiwała
się w coś. Na jej ustach igrał uśmieszek znamionujący satysfakcję. Wreszcie ruszyła w dół schodów. Po drodze pogłaskała
bazaltową szyję. – Czyż nie jest wspaniały? Myślę, że jego postawię po jednej stronie, a wilka po drugiej.
Inos zbiegała za nią.
– Czy on jest prawdziwy? – zapytała.
– Kiedy tego chcę. Na szczęście pamiętam, by go ostrzec, że przyjdzie tu Mięśniak.
Inos z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zdezorientowana.
– Kto taki?
– Azak – odparła czarodziejka. – Ma dla niego wiele imion, ale to naprawdę go wkurza. Jest bardzo odpowiednie. Ma
bicepsy tak wielkie, jak garby jego wielbłąda. Kiedyś rozkażę, by ci je pokazał.
W połowie drogi na dół czarodziejka zwolniła nagle kroku, jak gdyby powód do pośpiechu – jakikolwiek mógł być – już
minął. Azak schodził tuż za Inos w swych pantoflach z koźlej skóry. Ciotka Kade mijała dopiero panterę.
– Ale Rap! – zawołała Inos. – Doktor Sagorn! Nie może ich pani zostawić na pastwę impów!
Rasha wciąż schodziła w dół. Nie udzieliła odpowiedzi. Dolna komnata była zapchana meblami w równym stopniu jak
górna. Przeważały w niej niezliczone, zestawione na oślep kufry i stoły w różnych stylach. Dwoje okien dawało niewiele
światła w porównaniu z tym, które wpadało z góry przez centralną klatkę schodową. Ściany były w związku z tym słabo
oświetlone, lecz mimo to wisiało na nich mnóstwo ozdobnych luster oraz jaskrawych gobelinów, ledwie widocznych w cieniu.
W powietrzu unosiła się gęsta niczym syrop woń piżma i kwiatów.
Mimo że Inos niepokoiła się o Rapa i pozostałych oraz była niezwykle zmęczona, zaintrygowały ją owe egzotyczne,
dziwne komnaty. Nie przypominały one niczego, co dotąd widziała, nawet w kolekcji litografii zgromadzonej przez diuka
Kinvale. Sprowadzał je z całego Imperium i zmuszał Inos do oglądania ich podczas kilku przerażająco nudnych wieczorów.
Ani na obrazach, ani w rzeczywistości nie widziała dotąd równie niezwykłych dekoracji. Dwuskrzydłowe drzwi, wystarczająco
wielkie, by przepuścić karetę z czwórką koni, były zamknięte. Pod przeciwległą ścianą stało absurdalnie ogromne łoże
z baldachimem, największe tego rodzaju na świecie. Było szerokie i wysokie. Spowijał je delikatny muślin. Gdy oczy Inos
przyzwyczaiły się już do mroku, do jej otumanionego umysłu dotarła natura niektórych spośród znajdujących się tam rzeźb.
Z niedowierzaniem przyjrzała się ponownie ilustracjom na ścianach. Nagle poczuła się bardzo zadowolona, że podobne
świństwa są tak słabo oświetlone. Kade dostałaby apopleksji.
Inos pośpiesznie przeniosła wzrok na czarodziejkę. Zapewne legioniści wyłamywali już drzwi.
– Musi ich pani uratować!
Rasha obróciła się nagle.
– Muszę? Chcesz mnie pouczać, co mam robić, dziecko?
– Przepraszam, Wasza Sułtańska Mość! Błagam panią, niech pani ich uratuje!
– Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytała czarodziejka, uśmiechając się.
– Dlatego, że ich zabiją!
– To lepsze od tego, co zrobiliby z tobą, kochanie, gdybym cię tam zostawiła! Czy wiesz, co bandy mężczyzn robią
z ładnymi dziewczętami?
5 / 148
[ Pobierz całość w formacie PDF ]