download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DAVE DUNCAN - DAR MĄDROSCI
DAVE DUNCAN
DAR MĄDROSCI
TRYLOGIA “SIÓDMY MIECZ” TOM II
(Przełożyła Anna Reszka)
Oczywiście, mojemu bratu Michaelowi!
Czwarta przysięga
Ma szczęście ten, kto ratuje życie kolegi, a błogosławieni są ci, którzy ratują się nawzajem. Dla nich tylko jest ta
przysięga - najważniejsza, absolutna i nieodwołalna:
Jestem twoim bratem.
Moje życie jest twoim życiem.
Moja radość twoją radością,
Mój honor twoim honorem,
Twój gniew moim gniewem,
Moi przyjaciele twoimi przyjaciółmi,
Twoi wrogowie moimi wrogami,
Moje sekrety twoimi sekretami,
Twoje przysięgi moimi przysięgami,
Moje dobro twoim dobrem,
Jesteś moim bratem.
Księga pierwsza:
Jak szermierz uciekł
1
- Quili! Obudź się! Kapłanko!
Krzykom towarzyszyło bębnienie do zewnętrznych drzwi. Quili przewróciła się na bok i schowała głowę pod koc.
Przecież dopiero co się położyła.
Rozległo się skrzypnięcie, a po chwili znowu łomotanie, tym razem w wewnętrzne drzwi; było bliższe i dużo
głośniejsze.
- Uczennico Quili! Musisz przyjść!
Bębnienie. W lecie nigdy nie wystarczało nocy na sen. W pokoju było ciemno. Koguty jeszcze nie zaczęły piać...
Nie, jeden zapiał w oddali. Trzeba się obudzić. Może ktoś jest chory albo umierający.
Zaskrzypiały wewnętrzne drzwi.
- Kapłanko! Musisz wstać. Przybyli szermierze. Quili!
- Szermierze?
Dziewczyna usiadła.
Salimono był krępym mężczyzną, farmerem trzeciej rangi. Z natury bardzo spokojny, potrafił czasami zachowywać
się jak podniecone dziecko. Teraz wymachiwał ręką, w której trzymał migoczącą świeczkę z knotem z sitowia. W każdej
chwili mógł zaprószyć ogień, podpalić swoje siwe włosy, siennik kapłanki albo stare krokwie. Nikłe światło wydobywało z
mroku kamienne ściany, chudą twarz posłańca, oczy Quili.
- Szermierze... przypłynęli... Och, wybacz, kapłanko! Odwrócił się szybko, a Quili podciągnęła koc pod brodę.
- Salo, powiedziałeś “szermierze"?
- Tak, kapłanko. Są w łodzi. Na przystani. Piliphanto ich widział. Pospiesz się, Quili.
Ruszył do drzwi.
- Zaczekaj.
Quili żałowała, że nie może zdjąć głowy, potrząsnąć nią i nasadzić z powrotem na kark. Przez pół nocy nosiła na
rękach dziecko Agol. Z pewnością był to najgorszy przypadek kołki w dziejach Ludzi.
Szermierze? Maleńki pokoik wypełnił się zapachem gęsiego łoju. Piliphanto znano jako zapalonego rybaka, co
wyjaśniało, dlaczego przed świtem znajdował się na przystani. Nad wodą zawsze jest jaśniej, więc mógł rozpoznać
sylwetki szermierzy. Nie był myślicielem, ale i nie półgłówkiem.
- Co zamierzacie zrobić?
- Oczywiście, ukryjemy kobiety! - powiedział Salimono, odwrócony plecami do kapłanki.
- Co!? Dlaczego?
- Szermierze.
Niedobrze. Bardzo niedobrze. Quili wiedziała o szermierzach niewiele, ale więcej niż Salo. Ukrycie kobiet byłoby
w tej sytuacji najgorszym posunięciem.
- Nie! Obrazicie szermierzy! Wpadną we wściekłość!
- Ale, kapłanko...
Quili była uczennicą drugiej rangi. Wieśniacy nazywali ją kapłanką z grzeczności, bo tylko ją jedną mieli.
Skończyła dopiero siedemnaście lat. Nie mogła wydawać rozkazów Salo, farmerowi trzeciej rangi, dziadkowi i zastępcy
Matipodiego. Z drugiej strony, jako miejscowy ekspert od szermierzy, wiedziała, że ukrycie kobiet byłoby wielką
prowokacją. Potrzebowała czasu
do namysłu.
- Zaczekaj na zewnątrz! Nie pozwól kobietom uciec. Zaraz
1 / 112
DAVE DUNCAN - DAR MĄDROSCI
przyjdę.
- Tak, Quili.
W pokoju zrobiło się ciemno, ale dziewczyna nadal widziała płomyki tańczące pod powiekami. Zewnętrzne drzwi
trzasnęły i rozległy się okrzyki Salimono.
Quili wyskoczyła spod koca i od razu dostała gęsiej skórki. Ruszyła do okna po nierównej i lodowatej posadzce z
kamienia. Otworzyła okiennice, wpuszczając do środka słabą poświatę i szum deszczu.
Jedna z sukienek była zabłocona, bo poprzedniego dnia Quili przerywała marchew. Okazało się, że druga jest w
równie opłakanym stanie, ale na szczęście w skrzyni leżała trzecia, przywieziona ze świątyni. Do dzisiaj pozostała jej
najlepszym ubiorem. Dziewczyna otrzepała ją i jednym ruchem wciągnęła przez głowę. Stwierdziła, że suknia jest
przyciasna. Co sobie pomyślą szermierze o kapłance, która nosi tak dopasowany strój?
Quili miała zapuchnięte oczy i suchość w ustach. Przyczesała włosy, wzuła buty i skierowała się do wyjścia,
stukając drewnianymi podeszwami o kamienne płyty. Otworzyła skrzypiące zewnętrzne drzwi, jednocześnie zdejmując z
kołka opończę. Niebo tuż nad horyzontem, pod zwałem czarnych chmur, trochę pojaśniało. Coraz więcej kogutów witało
świt.
Po drugiej stronie stawu zebrało się kilkunastu dorosłych i kilkoro dzieci. W ich stronę zmierzały jeszcze dwie albo
trzy osoby. Blask kopcących i skwierczących pochodni odbijał się w lustrze wody siekanej przez krople deszczu. W paru
oknach tańczyły płomyki świec. Nie było wiatru. Siąpił dość ciepły, letni deszczyk.
Quili ruszyła błotnistą ścieżką biegnącą wokół stawu. Wkrótce miała przemoczone włosy. Krople deszczu ściekały
jej za kołnierz.
Po co szermierze mieliby tu przyjeżdżać?
Kilka osób zaczęło mówić jednocześnie, ale Salimono je uciszył.
- Czy to bezpieczne, kapłanko?
- Ukrywanie kobiet nie jest bezpieczne! - oświadczyła Quili zdecydowanie. Kandoru opowiadał jej nieraz o
spalonych wioskach. - To byłaby prowokacja. Uciec powinni raczej mężczyźni!
- Ale oni nic nie zrobili! - zawołała jedna z kobiet.
- To nie my! - dorzucili inni. - Przecież wiesz!
- Ciii! - rzuciła Quili.
Wszyscy umilkli. Byli starsi i roślejsi od młodej kapłanki, ale jej słuchali. Prości i krzepcy wieśniacy, wystraszeni i
zagubieni.
- Salo, wysłałeś lady wiadomość?
- Pilo poszedł.
- Uważam, że wszyscy mężczyźni powinni się schować...
- Nie zrobiliśmy tego! - rozbrzmiał chór przerażonych głosów.
- Cisza! Wiem. Poświadczę za was, choć. nie zawiadomiono o tym, co się stało Zapadła cisza.
- Kto miałby powiadomić? - bąknęła Myi po chwili.
Nie pozostał przy życiu ani jeden szermierz.
Czy to miało znaczenie? Quili nie wiedziała.
Czy świadkowie, którzy nie donieśli o zabójstwie, byli równie winni jak sprawcy? Tak czy inaczej, Quili sądziła, że
niebezpieczeństwo grozi tylko mężczyznom. Szermierze rzadko zabijali kobiety.
- Pójdę ich przywitać. Nie zrobią mi krzywdy - oznajmiła dziewczyna z udawaną pewnością siebie. Ostatecznie
kapłanki były nietykalne. - Mężczyźni natomiast powinni zająć się wyrębem lasu albo czymś innym, póki nie dowiemy się,
po co przybyli szermierze. Kobiety niech przygotują jedzenie. Goście będą chcieli zjeść śniadanie. Może udadzą się prosto
do dworu, ale spróbujemy zatrzymać ich tutaj jak najdłużej. Ilu ich jest, Salo?
- Nie wiem.
- Cóż, idź przekaż wieść adeptowi Motipodiemu. Reszta niech się weźmie do karczowania wzgórza. Ustalcie
sygnały. Ruszajcie!
Gdy mężczyźni wypełnili polecenie, Quili otuliła się opończą.
- Myi, przygotuj posiłek. Najlepiej mięso. I piwo.
- A jeśli zapytają, gdzie są mężczyźni?
- Skłamcie - odparła Quili.
Czy te słowa padły z ust kapłanki?
- A jeśli będą chcieli... wziąć nas do łoża? - spytała Nia.
Jej mąż Hantula był prawie tak stary jak Kandoru. Quili roześmiała się, zaskakując samą siebie. Przed oczami miała
koszmarne wizje rzezi, a tymczasem Nią marzyła o przystojnym młodym szermierzu.
- Zabaw się, jeśli chcesz!
- Mężatka? Czy to w porządku? - W głosie Nony brzmiało niedowierzanie.
Quili sięgnęła pamięcią do świątynnych lekcji.
- Tak. W porządku. Nie z pierwszym lepszym szermierzem, tylko z wolnym, który jest na służbie Bogini i zasługuje
na naszą gościnność.
Kandoru zawsze mówił, że zostać wybranką wolnego szermierza to wielki zaszczyt dla kobiety. Gdy dziewczyna go
poznała, był już tylko emerytem i rezydentem. Z powodu wieku i szwankującego zdrowia musiał ograniczyć się do jednej
kobiety, ale czasami mówił takim tonem, jakby winą obarczał Quili.
- Nie spodoba się to Kolo - mruknęła Nona, od niedawna mężatka.
- A powinno - stwierdziła Quili. - Gdybyś w ciągu roku urodziła dziecko, mogłoby nosić znak szermierzy.
Kobiety zaczęły szeptać z ożywieniem. Quili była dziewczyną z miasta, a poza tym ich kapłanką. Skoro mówiła, że
coś jest dobre, należało jej wierzyć. Szermierze nigdy nie gwałcili. Tak twierdził Kandoru. Nie musieli.
- Naprawdę? Cały rok? A najwcześniej kiedy?
Quili nie wiedziała. Spojrzała Nonie w oczy. W blasku dogasających świec trudno było dostrzec ich wyraz. Nawet
jeśli ta kobieta była w ciąży, na razie nie było tego widać.
- Wstrzymaj się z nowiną kilka tygodni, a złożę świadectwo przed znaczycielem.
Nona spłoniła się, a pozostałe wieśniaczki wybuchnęły śmiechem. Niewiele mogły dać swoim dzieciom. Znak
2 / 112
DAVE DUNCAN - DAR MĄDROSCI
szermierzy był wart więcej niż złoto. Dla dziewczyny oznaczał większy posag, dla chłopca szansę przyjęcia do rzemiosła.
Nawet młody mąż przełknąłby dumę, mając w perspektywie takie korzyści i ogólny szacunek. Śmiech rozładował napięcie.
To dobrze! Teraz wieśniaczki ani nie uciekną, ani niechcący nie sprowokują przybyszów do użycia siły.
Quili stwierdziła, że czas iść przywitać gości. Zadrżała i szczelniej otuliła się opończą. Nagle uświadomiła sobie, że
spotkała w życiu tylko jednego szermierza. Kandoru, swojego zamordowanego męża.
Deszcz osłabł. Zbliżał się świt. Koguty rywalizowały zawzięcie. Quili zostawiła trajkoczące kobiety i ruszyła drogą
prowadzącą do Rzeki. Za domem Salimono szlak opadał i dalej biegł ciemnym płytkim wąwozem.
Dziewczyna szła wolno, rozchlapując wodę w kałużach. Nie chciała się pośliznąć i dotrzeć do przystani umorusana
błotem. Powinna wziąć ze sobą pochodnię.
Co sprowadziło tu szermierzy?
Może trafili w te strony przypadkiem? Ale przecież niewiele statków kierowało się w dół Rzeki, gdyż na południu
leżała tylko bezludna Czarna Kraina. Jeszcze mniej prawdopodobne było, że szermierze przypłynęli z północy, ponieważ
tam znajdowało się Ov.
Może zamierzali pomścić Kandoru. Szermierze nie mieli litości dla zabójców współbraci. Kandoru powtarzał jej to
wiele razy. Musi ich przekonać, że szukają w niewłaściwym miejscu. Powinni uwierzyć kapłance, choć jako żona Kandoru
nie była bezstronna. Poza tym wielu innych świadków mogło potwierdzić, że zabójcy przybyli z Ov.
Niedobrze tylko, że nie powiadomiono o zabójstwie. Quili nie musiała powtarzać w myślach kodeksu kapłańskiego,
by wiedzieć, że zapobieganie rozlewowi krwi jest jednym z najważniejszych obowiązków wobec Bogini.
Dziewczyna potknęła się o kamień. Nawet w świetle dziennym ta część wąwozu stanowiła mroczny tunel,
zamknięty z obu stron przez strome ściany, a od góry nakryty kopułą z gałęzi drzew. Z boku cicho szemrał strumień.
Deszcz ustał albo zatrzymał go liściasty dach. Quili stąpała ostrożnie, wyciągając przed siebie tece.
Jeśli szermierze trafili tu przypadkiem, mogli nic nie wiedzieć o Ov i czyhającym na nich straszliwym
niebezpieczeństwie.
A może sprowadziła ich Ręka Bogini. W takim razie musiało im chodzić o coś więcej niż morderstwo starego
wojownika. Ich celem mogło być samo Ov. Wojna! Może na przystani czeka cała armia. Na wieść o masakrze w Ov
Kandoru powiedział: “Czarnoksiężnikom nie wolno zbliżać się do Rzeki!". Gdy pogłoski się potwierdziły, oświadczył:
“Bogini nie puści tego płazem. Wezwie szermierzy".
Dwa dni później Kandoru nie żył. Nie zdążył nawet dobyć miecza. Zabiło go kilka dźwięków muzyki. Był
uczciwym i na swój sposób dobrym człowiekiem, choć dla młodej nowicjuszki niezbyt atrakcyjnym mężem. Przez całe
życie przestrzegał kodeksu szermierzy. Quili żałowała, że nie umiała go wesprzeć. Powinna bardziej się starać.
Miejscowy ekspert... Całą swoją wiedzę czerpała z opowieści, które godzinami snuł Kandoru. Staremu mężczyźnie
pozostały tylko wspomnienia młodości i siły, kobiet i wojaczki. W długie zimowe noce trzymał w objęciach młodziutką
żonę i mówił bez końca. Powinna była okazać większe zainteresowanie.
Quili zatrzymała się nagle z łomoczącym sercem. Co to? Trzask gałązki?
Wytężyła słuch, ale słyszała tylko szum potoku i kapanie deszczu. Z pewnością jej się zdawało. Ruszyła dalej,
wolniej i ostrożniej. Postąpiła lekkomyślnie, wyruszając bez światła, choć w nocy słabo widziała. Kapłanki były
nietykalne. Nikt, nawet największy łotr, nie zrobiłby krzywdy kapłance. Tak mówiono.
Powinna się cieszyć, że Kandoru będzie pomszczony. Wyszła za mąż w wieku piętnastu lat. Rok później owdowiała.
Mając siedemnaście lat, stwierdziła ze wstydem i skruchą, że coraz trudniej obchodzić jej żałobę. Mogłaby wrócić do
świątyni, skoro szermierz Kandoru już nie potrzebował jej usług, ale została. Wieśniacy przyjęli ją z otwartymi rękami,
podobnie jak niewolnicy. Pani pozwoliła Drugiej zostać w domku i zapewniła utrzymanie, dostarczając mąki, rzadziej
mięsa. Od czasu do czasu przysyłała drobne podarunki: niezbyt zniszczone sandały, smakołyki z kuchni.
Jeśli szermierze wiedzieli o czarnoksiężnikach, jeśli planowali atak na Ov, musiała ich być cała armia.
Potykając się w ciemności, omal nie wpadła na ciemną postać, która stała na drodze. Krzyknęła i odskoczyła, gubiąc
but.
- Kapłanka! - zawołała piskliwie. - Jestem kapłanką!
- To dobrze! - powiedział młody tenor. - A ja jestem szermierzem. Jak mogę ci służyć, świątobliwa?
2
Sytuacja była osobliwa. Stojąc w ciemności na jednej nodze, z walącym sercem, Quili mimo wszystko potrafiła
docenić jej niedorzeczność. Ani ona, ani obcy nie mogli rozpoznać nawzajem swoich rang. Kto miał pozdrawiać, a kto
odpowiedzieć? Szermierze nigdy nie wysłaliby na zwiady Pierwszego. Drugiego również. W takim razie nieznajomy
musiał przewyższać ją rangą.
Dziewczyna wyrecytowała powitalną formułkę, której towarzyszyły rytualne gesty. Udało się jej nie upaść w błoto,
nawet przy ostatnim ukłonie:
- Jestem Quili, kapłanka drugiej rangi. Moim największym i najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini
obdarowała cię długim i szczęśliwym życiem oraz skłoniła do przyjęcia moich skromnych usług i pomocy w osiągnięciu
twoich szlachetnych
celów.
Nieznajomy cofnął się o krok i dobył miecza, co dziewczyna raczej usłyszała, niż zobaczyła. Drgnęła i omal nie
straciła równowagi, ale w porę przypomniała sobie, że szermierze mają swoje rytuały, między innymi wymachiwanie
bronią przy pozdrowieniu.
- Jestem Nnanji, szermierz czwartej rangi. Mam zaszczyt przyjąć twoją szlachetną ofertę.
Po raz drugi rozległ się świst, gdy mężczyzna schował miecz do pochwy. Kandoru nie władał swoim tak zręcznie.
- Zawsze stoisz na jednej nodze, uczennico? Dziewczyna nie sądziła, że szermierz ma tak dobry wzrok.
- Zgubiłam but, adepcie.
Mężczyzna zaśmiał się i schylił. Po chwili Quili poczuła, że silna dłoń obejmuje jej nogę w kostce.
- Jest. Proszę!
Szermierz założył kapłance but i wyprostował się.
- Dziękuję. Dobrze widzisz w ciemności...
3 / 112
DAVE DUNCAN - DAR MĄDROSCI
- Większość rzeczy robię bardzo dobrze - rzucił chłopak wesoło. Jego głos brzmiał za młodo jak na czwartego,
wręcz chłopięco. - Co to za miejsce, uczennico?
- Posiadłość czcigodnego Garathondi, adepcie. Szermierz odchrząknął cicho.
- Jaki jest jego zawód?
- Budowniczy.
- A co buduje budowniczy szóstej rangi? Zresztą mniejsza o to. Ilu szermierzy jest we dworze?
- Żadnego, adepcie.
Czwarty znowu chrząknął, zaskoczony.
- Jak się nazywa najbliższa wioska albo miasteczko?
- Osada Poi, adepcie. Leży stąd około pół dnia marszu na północ.
- W takim razie powinni tu stacjonować szermierze...
To nie było pytanie, więc nie musiała mówić, że rezydent Poi zginął tego samego dnia co jej mąż, a o zabójstwie
nikogo nie powiadomiono. Zapobiegać rozlewowi krwi!
- A miasto?
- Ov, adepcie. Kolejne pół dnia drogi od Poi.
- Hmm? Czy przypadkiem znasz imię dowódcy z Ov?
On również nie żył. Podobnie jak wszyscy jego ludzie. Odpowiedź: “nie" byłaby kłamstwem. Nim dziewczyna
zdążyła się odezwać, szermierz zadał następne pytanie.
- Są tu jakieś kłopoty, uczennico Quili? Zbójcy? Bandyci?
- Nie ma bezpośredniego zagrożenia, adepcie. Mężczyzna zaśmiał się.
- Szkoda! Nawet smoka? Dziewczyna zawtórowała mu z ulgą.
- Ani jednego.
- I nie widziałaś ostatnio żadnych czarnoksiężników? Wiedział o czarnoksiężnikach!
- Ostatnio nie, adepcie. Westchnął.
- W takim razie, skoro jest bezpiecznie, sprowadzono nas tutaj, żebyśmy kogoś poznali. Jak w Ko.
- Ko?
- Nigdy nie słyszałaś poematu, “Jak Aggaranzi Siódmy rozgromił zbójców z Ko”? - spytał zdziwiony. - To
wspaniała opowieść! Honor, wielkie czyny, mnóstwo krwi. Jest bardzo długi, ale zaśpiewam ci go przy okazji. A teraz,
skoro nie ma zagrożenia, wrócę i złożę raport. Chodźmy!
Wziął ją za rękę i ruszył wąwozem. Miał silne i bardzo duże dłonie, ale wyjątkowo delikatne, zupełnie nie jak ręce
rolników albo nawet jej własne ostatnimi czasy.
Dziwne, ale nie czuła strachu, choć dopiero co poznany młody szermierz wiódł ją w nieznane. Gdy potknęła się na
koleinach, szepnął: “Ostrożnie!" i zwolnił. Drogę przecinały trzy potoki. Quili nie widziała kamieni umożliwiających
przejście, ale dzięki Nnanjiemu bezpiecznie przekroczyła strumyki i nie zmoczyła nóg.
- Sprowadziła was Najwyższa, adepcie?
- Tak! Żeglarz mówi, że nigdy nie słyszał takiej historii. Przebyliśmy długą drogę! Bardzo długą!
Mówił z entuzjazmem, bez nabożnego lęku. Rzeka była Boginią, więc każdy statek mógł popłynąć w
nieoczekiwanym kierunku, jeśli miał na pokładzie Jonaszów. Należeli do nich zwłaszcza wolni szermierze, prowadzeni Jej
Ręką. Tego rodzaju przejawy boskiej mocy zdarzały się zbyt często, żeby można je uznać za prawdziwe cuda, ale Quili
żadnego nie potraktowałaby tak lekko jak młody szermierz.
Las zrzedł, wąwóz się poszerzył, wpuszczając szarość przedświtu. Quili widziała teraz trochę lepiej. Stwierdziła, że
Nnanji jest wyższy, niż sądziła, chudy i zdumiewająco młody jak na Czwartego. Wydawał się niewiele starszy od niej, ale
może tylko robił takie wrażenie ze względu na swobodny sposób bycia. Usta mu się nie zamykały. Kandoru zginął jako
Trzeci. Niewiele osób dowolnego rzemiosła zdobywało wyższą rangę.
- Skąd wiecie, jaką drogę przebyliście? - zapytała dziewczyna.
- Shonsu wie wszystko! Płynęliśmy skokami. On obudził się już przy pierwszym. Chyba śpi z otwartymi oczami. -
Kimkolwiek był Shonsu, Nnanji żywił dla niego większy szacunek niż dla Bogini. - Mnie chłód zbudził przy trzecim. -
Zadrżał. - Przybywamy z tropików.
- Jakich tropików, adepcie?
- Nie jestem pewien. Z gorącej krainy. Shonsu potrafi to wyjaśnić. Bóg Snów jest tam bardzo cienki i wisi wysoko
na niebie. Robił się coraz szerszy i obniżał, w miarę jak posuwaliśmy się na północ. Tutaj widzicie siedem oddzielnych
pierścieni, prawda? Kiedy wyruszaliśmy, były bledsze i znajdowały się zbyt blisko siebie, by można je odróżnić.
Jednocześnie przemieszczaliśmy się na wschód. Tak twierdzi Shonsu. Deszcz zaczął padać dopiero po ostatnim skoku.
Quili doszła do wniosku, że Shonsu jest kapłanem. Nigdy nie słyszała o szermierzu podobnym do niego.
- Po czym poznał, że płyniecie na wschód?
- Po gwiazdach i oku Boga Snów! Musisz zapytać Shonsu. On mówi, że w Hann jest teraz środek nocy.
Hann!
- Byłeś w Hann, adepcie?
Szermierz spojrzał na kapłankę, zdumiony jej reakcją. Quili spostrzegła, że twarz Czwartego jest umazana ziemią i
tłuszczem.
- Niezupełnie. Próbowaliśmy przeprawić się do Hann ze świętej wyspy.
- Świątynia! - wykrzyknęła dziewczyna. - Odwiedziliście wielką świątynię?
- Odwiedziliśmy? - prychnął adept Nnanji. - Ja w niej się urodziłem.
- Nie!
- Tak! - Chłopak błysnął białymi zębami w szerokim uśmiechu. - Moja matka udała się do Bogini, żeby poprosić o
lekki poród, i raptem zaczęła rodzić. W ostatniej chwili zaprowadzono ją na tyły świątyni. Kapłani uznali, że to wydarzenie
można zaliczyć do cudów.
Szermierz wyszczerzył się jeszcze bardziej. Najwyraźniej robił sobie z niej żarty.
- Ojciec wrzucił do misy sześć miedziaków, a gdyby dał na ofiarę siedem, urodziłbym się pewnie przed samym
ołtarzem.
Było to najprawdziwsze bluźnierstwo, ale uśmiech Nnanjiego okazał się zaraźliwy. Quili zaśmiała się mimo woli.
4 / 112
DAVE DUNCAN - DAR MĄDROSCI
- Nie powinieneś żartować z cudów, adepcie.
- Może. - Czwarty zatrzymał się i dodał pokorniejszym tonem: -Widziałem wiele cudów w ciągu ostatnich dwóch
tygodni, uczennico Quili. Odkąd zjawił się Shonsu.
- Jest twoim mentorem?
- W tej chwili nie. Przed bitwą zwolnił mnie z przysiąg, ale mówi, że mogę je teraz odnowić.
Bitwa?
-Uważaj!
Nnanji otoczył dziewczynę ramieniem, chroniąc przed wpadnięciem w błotnistą kałużę. Choć ją minęli, nie odsunął
się od kapłanki. Quili była zadowolona, że ma na sobie opończę. Poczuła się nieswojo. W przeszłości rzadko rozmawiała z
Czwartymi, a jeszcze żaden jej nie obejmował. Młody szermierz uśmiechał się do niej bardzo przyjaźnie. Bardzo.
We dworze było niewielu mężczyzn w jej wieku, w tym jedynie dwóch nieżonatych. Ze względu na profesję
wszyscy traktowali ją z respektem, a zresztą i tak nie miałaby o czym z nimi rozmawiać. Znali się jedynie na uprawach i
stadach. Quili już zapomniała, czym jest prawdziwa konwersacja, szczególnie z mężczyzną. Kiedyś, lata temu, paplała
tylko z dziewczętami, przyjaciółkami ze świątyni. Czwarty gawędził z nią jak z równą sobie, co jej bardzo pochlebiało.
Jednocześnie miała wyrzuty sumienia, że rozmowa sprawia jej przyjemność.
Dotarli do końca wąwozu. Przed sobą ujrzeli Rzekę, jasną wstęgę ciągnącą się aż po wschodni horyzont. Świat
powoli nabierał kolorów. Bóg Słońca miał się pojawić za parę minut. Nadal mżyło. Quili zobaczyła, że szermierz jest
brudny nie tylko na twarzy. Krople deszczu ściekały z umorusanych barków na tors i kilt... Dziewczyna głośno wciągnęła
powietrze.
- Krew! Jesteś ranny?
- Nie moja! - Chłopak uśmiechnął się z dumą. - Wczoraj stoczyliśmy wielką bitwę! Shonsu zabił sześciu wrogów, a
ja dwóch!
Quili zadrżała, a szermierz mocniej objął ją ramieniem. Wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi kapłance, ale
nie mogła się wyswobodzić ze stalowego uścisku. Szczelniej owinęła się płaszczem. Kandoru nigdy nie dotykał jej w
miejscu publicznym. Wymagał, żeby szła krok za nim.
- Zabiłeś dwóch ludzi?
- Trzech. Dwóch w bitwie, ale wcześniej musiałem walczyć o promocję. Gwardzista, któremu rzuciłem wyzwanie,
wybrał miecze zamiast floretów. Próbował mnie przestraszyć, więc go zabiłem. Zresztą i tak go nie lubiłem.
Dziewczyna roześmiała się, ale po chwili uważnym spojrzeniem zmierzyła zuchowatego szermierza. Dwa znaki na
jego czole były świeże i opuchnięte, włosy czarne i tłuste, ale gdzieniegdzie spod warstwy brudu przeświecał rudy kolor.
Młodzieniec miał jasne oczy, prawie niewidoczne rzęsy i bardzo jasną skórę w miejscach wymytych przez deszcz.
Wyglądał na rudzielca. Ubrudził się pewnie miksturą, którą przefarbował sobie włosy.
- Proszę, adepcie!
Quili próbowała się uwolnić z uścisku szermierza. Zbliżali się do przystani. Brzegi Rzeki usypane z drobnych
kamyków były strome. Jedynie przy ujściu strumienia znajdował się skrawek płaskiego terenu. Przy wysokim poziomie
wody ledwo wystarczało miejsca, żeby zawrócić wóz. Tego dnia łacha piasku była całkiem odsłonięta, podobnie jak koniec
molo od strony lądu.
Do drugiego końca cumowała mała jednomasztowa łódź. Quili nie dostrzegła armii szermierzy, ale obleciał ją
strach. Zaczęła się wyrywać, jednak Nnanji trzymał ją mocno, prowadząc z uśmiechem ku przystani. Nad wodami Rzeki
ukazała się krawędź słonecznego dysku.
- Podobasz mi się! - oświadczył szermierz. - Jesteś ładna. Bogini nie dała ci dużo ciała, ale wykonała dobrą robotę.
Quili przyszło do głowy, żeby zrzucić opończę i uciec. Jednak Czwarty biegał o wiele szybciej od niej.
- Byłem Drugim w świątynnej gwardii, póki Bogini nie przysłała Shonsu, ale od dzisiaj jestem wolnym
szermierzem.
- Co masz na myśli?
Wcale nie musiała pytać. Doskonale wiedziała, o czym mówi Nnanji.
- Jak sądzisz, dlaczego Bogini postawiła cię na mojej drodze? Zawsze do tej pory musiałem płacić za kobiety,
oczywiście z wyjątkiem koszarowych dziewek. Wczoraj kupiłem sobie niewolnicę, ale okazała się do niczego. Twój
czcigodny Garathondi zaproponuje nam kilkudniową gościnę...
Quili wpadła w panikę.
- Puść mnie!
Zaskoczony Czwarty od razu spełnił jej życzenie.
- O co chodzi?
- Jak śmiesz w ten sposób traktować kapłankę?! - krzyknęła w przypływie odwagi.
Nnanji zrobił urażoną minę.
- Myślałem, że ci się to podoba. Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś? Masz na myśli... Chyba najpierw się umyję.
Wyglądam okropnie, prawda?
Quili odzyskała panowanie nad sobą.
- Zastanowię się - odparła taktownie.
Szermierz najwyraźniej nie był skory do przemocy. Zachowywał się jak duży szczeniak, który ma ochotę
pobaraszkować. Kapłanka niedawno pouczyła Nie, że powinna spełnić obowiązek. Teraz stwierdziła, że łatwiej jest
udzielać rad niż ich słuchać. Postanowiła jednak, że ulegnie Czwartemu, jeśli ten jej zapragnie. Lepiej zawczasu oswoić się
z tą myślą...
- Poczekam, aż zobaczysz Shonsu - stwierdził Nnanji z rezygnacją. - Na jego widok kobietom zaczynają błyszczeć
oczy. Chodźmy! Czekają na mnie.
Co takiego? Czyżby Czwarty sądził, że wyszła gościom na spotkanie, by wybrać sobie najlepszego szermierza? Cóż
za arogancja! Niewiarygodna bezczelność! Quili aż zaniemówiła z oburzenia, idąc wolno w stronę molo. Nnanji zagwizdał
umówiony sygnał, choć wyraźnie było ich oboje widać w blasku słońca.
Dziewczyna ze zdumieniem stwierdziła, że słyszy płacz dziecka. Szermierze niańczący dzieci?
Nnanji zatrzymał się na końcu molo i zaczął rozmawiać z czekającymi na łodzi. Pewnie meldował, że nie ma
niebezpieczeństwa. Bezpośredniego niebezpieczeństwa. Quili nie skłamała. Nie zdążyła wcześniej pomyśleć, jak jej pani
5 / 112
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl