[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joseph ConradDUSZA WOJOWNIKAStary oficer o d�ugich, bia�ych w�sach pu�ci� wodze swemu niezadowoleniu.� Czy� to mo�liwe, �eby�cie wy, najm�odsi, nie mieli wi�cej oleju we �bie?Niejeden z waslepiej by zrobi�, �eby otar� sobie mleko spod nosa zamiast wydawa� s�d onielicznych biednychniedobitkach pokolenia, co wiele dokona�o i niema�o wycierpia�o za owych czas�w.Kiedy jednak s�uchacze jego okazali wielk� skruch�, s�dziwy wojownik uspokoi�si�. Ale nieumilk�.� Jestem jednym z nich� z tych niedobitk�w � m�wi� dalej cierpliwie. � I c�e�myzrobili? Czego�my dokonali?� On � ten wielki Napoleon � rzuci� si� na nas wzoremAleksandra Macedo�skiego, narody ca�e wlok�c za sob�. Nawale francuskiejprzeciwstawili�mypuste przestrzenie, a potem wydali�my naje�d�com tak� bitw�, i� armia ichuk�ada�a si� w ko�cudo snu na stosach w�asnych poleg�ych. Potem ognistym murem zap�on�a Moskwa izawali�a si�na nich.Nast�pnie rozpocz�� si� d�ugi odwr�t Wielkiej Armii. Widzia�em, jak odp�ywa�a napodobie�stwo pot�pionego korowodu wychud�ych, upiornych grzesznik�w, copierzchaj� skro�najwewn�trzniejszy lodowaty kr�g Dantejskiego Piek�a, wci�� rozszerzaj�cy si�przed ichzrozpaczonymi oczyma.Ci, kt�rzy uszli, musieli mie�, zaiste, dusze dwakro� mocniej tkwi�ce w cia�ach,skoro zdo�aliwynie�� je z Rosji w�r�d tej mro�nej zawieruchy, co rozsadza ska�y. Ale m�wi�,�e to naszawina, i� nie wygin�li do nogi, jest po prostu niedorzeczno�ci�. Jak to? Nasiw�a�ni �o�nierzecierpieli niemal po kres swych si�. Swych rosyjskich si�!Przecie� nie upadli�my na duchu i sprawa nasza by�a dobra � by�a �wi�ta. Alewicher niepob�a�a� ni ludziom, ni koniom.Cia�o jest md�e. Drogo musi okupywa� ludzko�� dobre czy z�e poczynania. Co tam!W owejutarczce o ma�� wioszczyn�, o kt�rej wam opowiada�em, walczyli�my o schronieniew tychstarych cha�upach jak o jakie zwyci�stwo. A Francuzi czynili to samo.Nie chodzi�o ani o chwa��, ani o wzgl�dy strategiczne. Francuzi wiedzieli, �ecofn� si� nadranem, a my�my wiedzieli doskonale, �e to nast�pi. Nie by�o si� o co bi�, o ilemia�o si� nauwadze w�a�ciw� wojn�. Mimo to nasza i ich piechota walczy�a niby dzikie kotylubbohaterowie, je�li panowie tak wolicie, w�r�d cha�up � krwawa, zaiste, praca � aposi�ki sta�yna otwartym polu lodowaciej�c od rozp�tanego p�nocnego wiatru, co p�dzi� �niegpo ziemi izwa�y chmur po niebie z przera�aj�c� chy�o�ci�. Samo powietrze by�o niewymowniepos�pne wprzeciwie�stwie do bia�ej ziemi. Nie zdarzy�o mi si� ju� w �yciu widzie�, �eby�wiat bo�ywygl�da� tak z�owrogo jak owego dnia.My, kawaleria (by�a nas zaledwie garstka), nie mieli�my nic innego do czynienia,jakodwraca� si� plecami do wiatru i �ci�ga� na siebie nieliczne, lu�ne wystrza�yfrancuskiego dzia�a.Trzeba panom wiedzie�, �e by�o to ostatnie francuskie dzia�o i �e po raz ostatniich artyleria sta�ana pozycji. Dzia�a te ju� z niej si� nie ruszy�y Nast�pnego ranka znale�li�my jeopuszczone. Aleowego popo�udnia zia�y one piekielnym ogniem na nasz� atakuj�c� kolumn�.W�ciek�y wiatrunosi� precz dym, ba, nawet huk, lecz mimo to widzieli�my nieustanne migotanieognistychj�zyk�w w�r�d francuskiego frontu. Po czym zwichrzony tuman �niegu zakry�wszystko pr�czciemnoczerwonych b�ysk�w w bia�ym zam�cie.W przerwach, gdy linia bojowa ukazywa�a si� naszym oczom, widzieli�my na prawosnuj�c�si� bez ko�ca r�wninami pos�pn� kolumn�. By� to wielki odwr�t ArmiiNapoleo�skiej,nieustannie pe�zn�cej naprz�d, gdy tymczasem na lewo z ogromn� w�ciek�o�ci� iwrzaw� toczy�asi� bitwa. Okrutna zamie� �nie�na sro�y�a si� na tych roz�ogach �mierci irozpaczy. Wtem wicherusta� r�wnie nagle, jak rano nagle si� zerwa�.Zaraz potem otrzymali�my rozkaz natarcia na ust�puj�c� kolumn�. Nie wiemdlaczego: chybapo to, �eby�my nie pozamarzali na siod�ach. Wykonali�my p� obrotu w prawo iruszyli�myk�usem, by dalek�, ciemn� lini� zaj�� od skrzyd�a. Mog�o by� p� do trzeciej popo�udniu.Trzeba panom wiedzie�, i� w tej kampanii pu�k m�j nie znajdowa� si� nigdy nag��wnej liniipochodu Napoleona. Armia, do kt�rej nale�eli�my, od samego pocz�tku tego najazduca�ymimiesi�cami zmaga�a si� z Oudinotem na froncie p�nocnym. Dopiero na kr�tkoprzedtemposun�li�my si� na po�udnie, p�dz�c go przed sob� ku Berezynie.By�a to wi�c pierwsza sposobno��, przy kt�rej ja i moi towarzysze zobaczyli�my zbliskaWielk� Armi� Napoleona. Straszliwy i os�upiaj�cy widok! S�ysza�em ju� o tym odinnych;widzia�em jej niedobitki, gromadki maruder�w i je�c�w, snuj�ce si� w oddali. Aoto ujrzeli�myjej w�a�ciwe zast�py! Pe�zaj�ca, potykaj�ca si�, wyg�odzona, na wp� ob��kanat�uszczawynurzy�a si� z lasu, odleg�ego o jak� mil�, a jej czo�o gubi�o si� w zamglonychpolach.Wjechali�my w ni� truchtem, bo wi�kszemu wysi�kowi nie mog�y podo�a� naszekonie, iwer�n�i�my si� w t� czer� jak w ruchome bagno. Nie by�o oporu. Us�ysza�em kilkastrza��w, niewi�cej jak sze��, siedem. Zdawa�o si�, �e nawet zmys�y w tych biedakachzamarz�y. Mia�em czasprzyjrze� si� im dok�adnie, jad�c na czele mojego szwadronu. I mog� zapewni�pan�w, i� naskrajach szli ludzie tak niepami�tni na nic pr�cz swej n�dzy, i� nie odwr�cilinawet g��w, byspojrze� na nasz atak. �o�nierze!M�j ko� przewr�ci� piersi� jednego z nich. Biedak mia� na sobie b��kitny mundurdragona.Zwisa� on mu z ramion, podarty i zetlony. Nie wyci�gn�� nawet r�ki, by uchwyci�za tr�zl� iratowa� siebie. Zwali� si� od razu. Nasi szeregowcy k�uli i r�bali. Pewnie zrazui ja sam� C�chcecie! Nieprzyjaciel jest nieprzyjacielem. Ale jaka� md�a groza w�lizn�a misi� do serca. Nieby�o zgie�ku. S�ania� si� nad nimi tylko g�uchy, g��boki poszmer, co zmiesza�si� z g�o�niejszymiokrzykami i westchnieniami, gdy ta t�uszcza ruszy�a dalej, t�ocz�c si� i k��bi�cza nami na o�lep ibez czucia. Wyziew zetlonych �achman�w i ropiej�cych ran unosi� si� w powietrzu.Ko� m�jstawa� d�ba w rozchybotanym ludzkim zam�cie. By�o to jednak jakby r�baniegalwanizowanychtrup�w, co nie dba�y o nic. Naje�d�cy. Zapewne� Dosi�g�a ich ju� d�o� bo�a.�gn��em konia ostrogami, by wydoby� si� ze �cisku. Wtem wszcz�� si� nag�yrozruch,po��czony jakby z gniewnym st�kni�ciem, gdy na prawo od nas wpad� mi�dzy nichdrugiszwadron. Ko� m�j wierzgn�� i kto� uchwyci� mnie za nog�. Poniewa� nie chcia�em,�eby mniewysadzono z siod�a, ci��em w ty� szabl�, nie ogl�daj�c si� za siebie. Us�ysza�emkrzyk i uczu�em,�e noga moja uwolni�a si� nagle z zaciskaj�cych si� na niej d�oni. Tej�e samejchwili dostrzeg�emw niewielkiej odleg�o�ci od siebie pewnego ni�szego oficera mojej broni. Nazywa�si�Tomassow. Czer� zmartwychwsta�ych cia� o zaszklonych oczach k��bi�a si� doko�ajego koniajak �lepa, szemrz�c pot�pie�czo. Siedzia� wyprostowany na siodle i nie patrz�cna nich wk�ada� zwolna szabl� do pochwy.Ot� ten Tomassow mia� brod�. Oczywi�cie, wszyscy mieli�my w�wczas brody.Okoliczno�ciby�y takie, �e nie by�o ani czasu, ani brzytew. Wygl�dali�my, doprawdy, jakjaka� dzicz w tychpami�tnych czasach, kt�rych tak wielu, tak bardzo wielu z nas nie prze�y�o.Wiadomo panom, i�nasze straty by�y r�wnie� straszliwe. Tak jest, wygl�dali�my dziko. Des Russessauvages � tak!A wi�c mia� on brod� � ten Tomassow, o kt�rym m�wi�, ale nie wygl�da� dziko. By�z nasnajm�odszy, co ju� �wiadczy�o o istotnej m�odo�ci. Z daleka wcale nie�leprzedstawia� si� naprzegl�dzie, zw�aszcza pod pow�ok� brudu i z tym osobliwszym pi�tnem, kt�rekampaniawycisn�a na naszych twarzach. Skoro jednak by�o si� do�� blisko, by zajrze� muw oczy,widzia�o si� t� jego m�odo��, cho� nie by� ju� ch�opcem.Jego oczy by�y b��kitne jakby b��kitem jesiennego nieba, przy tym marzycielskiei pogodne �takie niewinne, wierz�ce oczy. Kiedy�, jakby si� powiedzia�o, w normalnychczasach, czubjasnych w�os�w wie�czy� mu czo�o niby z�oty diadem.Zapewne pomy�licie sobie, panowie, �e m�wi� o nim {jak o bohaterze powie�ci. Aletojeszcze nic w por�wnaniu z tym, co zauwa�y� u niego nasz adiutant. Oto odkry�,i� mia� on �ustakochanka� � chocia� nie wiadomo, co to mia�o znaczy�. Je�eli adiutant chcia�przez topowiedzie�, �e Tomassow mia� �adne usta, to istotnie nie sk�ama�, ale by�o topowiedziane wznaczeniu uszczypliwym. Nasz adiutant nie odznacza� si� zbytni� delikatno�ci�.�Patrzcie, on mausta kochanka!� � zawo�a� g�o�no, gdy Tomassow m�wi�.Tomassow nie lubi� podobnych koncept�w. Wszelako w pewnej mierze sam si� narazi�napo�miewisko uporczywo�ci� swych odczuwa�, co kojarzy�y si� z nami�tn� mi�o�ci� imo�e nieby�y tak rzadkie, jak mu si� wydawa�o. Wybaczali mu jednak towarzysze jegobredzenia, gdy�pozostawa�y w zwi�zku z Francj�, z Pary�em!Wy, panowie, przedstawiciele obecnego pokolenia, nie jeste�cie zdolni poj��,jaki czarposiada�y w�wczas te s�owa dla ca�ego �wiata. Pary� by� cudem nad cudami dlawszystkich istotludzkich obdarzonych wyobra�ni�. W przewa�nej wi�kszo�ci byli�my m�odzi ipochodzili�my zdobrych rodzin, ale dopiero niedawno wylecieli�my ze swych gniazd na zapad�ejprowincji. Ot,zwykli s�udzy bo�y, wiejscy prostaczkowie, je�li tak mo�na si� wyrazi�! Tote�nader ch�tnieprzys�uchiwali�my si� temu, co nam o Francji opowiada� nasz towarzysz, Tomassow.Na rokprzed wojn� by� odkomenderowany do naszego poselstwa w Pary�u.Najprawdopodobniej mia�wysokie protekcje � a mo�e tylko bajeczne szcz�cie.Nie s�dz�, �eby m�g� by� po�ytecznym cz�onkiem poselstwa, gdy� by� na to zam�ody i niemia� ani krzty do�wiadczenia. Widocznie rozporz�dza� dowolnie swym czasem wPary�u.Zu�ytkowa� go w ten spos�b, �e si� zakocha�, zapami�ta� si� w tym swoimkochaniu, rozlubowa�si� w nim i niejako istnia� tylko dla niego.Pr...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]