[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jonathan Nasaw
Były gitarzysta basowy, bibliotekarz i telefonista. Miłośnik
muzyki Jana Sebastiana Bacha, kanapek z tuńczykiem,
dobrych książek i cygar. Za swój największy sukces uważa
to, że jeszcze żyje. Kiedy nie pisze, najchętniej grywa nocą
w pokera. We wtorki.
Autor książek: Fearltself, Twentyseven Bones, MenSheWas
Bad, The Boys Ir om Santa Cruz.
Do TEJ PORY W SERII UKAZAŁY SIę:
Steve Thayer
POGODYNEK
Harry Dolan
ZŁE RZECZY SIĘ ZDARZAJĄ
Derek Hass
SREBRNY NIEDŹWIEDŹ
Blake Crouch
PUSTKOWIA
Jonathan Nasaw
DZIEWCZYNY,
KTÓRYCH POŻĄDAŁ
Jonathan Nasaw
DZIEWCZYNY, KTÓRYCH POŻĄDAŁ
Tłumaczył
Maksymilian Tumidajewicz
Replika
Tytuł oryginału
The Girls He Adored
Copyright © 2001 by Jonathan Nasaw
All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2011
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Krzysztof Krzemień
Projekt okładki
Mariusz Troliński
Wydanie I
ISBN 978-83-7674-111-6
Wydawnictwo Replika
ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo
tel./faks 61 868 25 37
replika@replika.eu
www.replika.eu
Druk i oprawa: WZDZ - Drukarnia „LEGA'
Dla Susan
1
- Zaoszczędzę pani zachodu - powiedział więzień w poma-
rańczowym kombinezonie, kiedy wprowadzano go do pomiesz-
czenia. Ręce miał przykute do pasa, a między nogami dyndał mu
łańcuch. Chmurny funkcjonariusz policji nie odstępował go na
krok. - Jestem świadomy czasu, miejsca i osoby, moje myśli są
klarowne, a zrozumienie swojego położenia - pełne.
- Widzę, że wie pan, co i jak - odparła psychiatra, szczupła
blondynka ledwo po czterdziestce. Spoglądała na więźnia zza
metalowego biurka, zupełnie pustego, nie licząc dyktafonu, no-
tatnika i beżowej teczki na akta. - Proszę usiąść.
- Dałoby się może to zdjąć? - Więzień wymownie potrząsnął
kajdanami. Był smukły, nieco niższy od przeciętnej i wyglądał
na dwadzieścia kilka lat.
Psychiatra spojrzała na policjanta. Ten pokręcił głową.
- Nic z tego, jeśli chce pani zostać z nim sam na sam - powie-
dział.
- Poproszę. Przynajmniej na razie - odparła. - Później może
trzeba będzie go rozkuć, żeby mógł napisać parę testów.
- Muszę być przy tym obecny. Zadzwoni pani po mnie.
Na ścianie za psychiatrą wisiał czarny telefon. Obok znajdo-
wał się niepozorny przycisk alarmowy; identyczny ukryto pod
biurkiem po jej stronie.
- A pan, siadaj - dodał policjant.
7-
Więzień wzruszył ramionami i siadł okrakiem na drewnia-
nym krześle, trzymając skute dłonie na podołku, jakby dosiadał
konia. Twarz osadzonego miała kształt serca i przy pewnej dozie
dobrej woli mogła być nazwana piękną. Miał długie rzęsy i usta
godne anioła Botticellego. Loczek orzechowych włosów uroczo
opadał na oczy, co wydawało się mu przeszkadzać. Kiedy tyl-
ko strażnik opuścił pomieszczenie, psychiatra pochyliła się nad
biurkiem i odsunęła niesforny kędzior na bok.
- Dziękuję - powiedział więzień, patrząc na nią spod wpół-
przymkniętych powiek. Błysk psotnego, pewnego siebie rozba-
wienia zniknął z jego brązowych, nakrapianych złotem oczu, ale
tylko na moment. - Doceniam to. Jest pani kurwą adwokata czy
może kurwą prokuratora?
- Żadną z nich - zignorowała obelgę. Sprawdza, jak się za-
chowam, pomyślała. Próbuje przejąć kontrolę nad rozmową,
prowokując agresywną odpowiedź.
- No bez jaj, niech pani powie. Albo mój prawnik wynajął
panią, by dowieść choroby psychicznej, albo prokurator, by do-
wieść jej braku. A może skierował tu panią sąd, by stwierdziła,
czy nadaję się do wzięcia udziału w rozprawie? Jeśli tak, to spie-
szę poinformować, że jestem całkowicie zdolny do zrozumienia
zarzutów oraz perfekcyjnie przygotowany do asystowania w swej
obronie. Takie są kryteria, prawda?
- Mniej więcej.
- Nadal nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Zadam je
inaczej, jeśli pani woli. Wynajęła panią obrona, oskarżenie, czy
sąd?
- Czy to wpłynie na pańskie odpowiedzi na moje pytania?
Zachowanie więźnia przeszło dramatyczną zmianę. Opuścił
ramiona, wygiął szyję i przekrzywił głowę na bok. Następne
słowa wypowiedział z pietyzmem, niemal afektacją, samymi
wargami, leciutko sepleniąc:
8-
- Cy to fpłyń-je na pańsk-je otpofieci na moje pytań-ja?
Psychiatra zdała sobie sprawę, że to nadzwyczaj celna imita-
cja jej własnego zachowania i sposobu mówienia. Przyparł ją do
muru i obnażył dawne problemy z wysławianiem się, jej tragicz-
ną mowę Kaczora Duffy'ego, której przezwyciężenie kosztowało
lata terapii. Jednak parodia odegrana została raczej dobrodusznie
niż drwiąco, jakby był jej starym przyjacielem.
- Oczywiście, że wpłynie - kontynuował już własnym gło-
sem. - Niech pani nie będzie obłudna.
- Chyba ma pan rację.
Poprawiła się na krześle, próbując zachować profesjonalizm,
choć czuła gorący rumieniec, który spowił jej policzki.
- Tak na marginesie, to było świetnie odegrane.
- Dziękuję! - Mimo kajdan, surowych murów i niewesołych
okoliczności, uśmiech więźnia rozjaśnił całe pomieszczenie.
- Chce pani zobaczyć mojego Jacka Nicholsona?
- Może innym razem - odparła, ku swojej irytacji, z iden-
tyczną afektacją, jaką wcześniej odegrał jej rozmówca. Złapała
się na tym, że przejeżdża palcami po górnych guzikach swojej
beżowej bluzki, niczym uczennica, która zauważyła, że jakiś
chłopak ukradkiem zerka na jej biust. - Dziś mamy przed sobą
mnóstwo roboty.
- Och! Jasne, zatem ruszajmy z tym. - Więzień zamachał
skutymi dłońmi, jakby odganiał gołębie. Łańcuchy zabrzęczały
dźwięcznie.
- Dziękuję bardzo.
Pochyliła się do przodu i włączyła swój aktywowany głosem
dyktafon.
- Tak w ogóle, nazywam się doktor Cogan.
Psychiatra miała nadzieję, że więzień też się przedstawi - do
tej pory uparcie odmawiał podania swojego nazwiska.
- Miło mi! - odparł wesoło, podkreślając to nonszalanckim,
choć z konieczności krótkim uniesieniem ręki.
9-
- A pan się nazywa...? - spróbowała ponownie, bardziej bez-
pośrednio.
- Po prostu Max.
- Nie do końca odpowiedział pan na moje pytanie.
- A pani nie do końca odpowiedziała na moje. Kto panią
wynajął?
Miała nadzieję, że sobie odpuści. Teraz jednak musiała odpo-
wiedzieć, inaczej narażałaby na szwank ich przyszłą współpracę.
- Sąd, pośrednio. Wynajęła mnie firma zakontraktowana
przez państwo.
Skinął głową, jakby potwierdziła coś, o czym wiedział. Psy-
chiatra odczekała chwilę, po czym zapytała ponownie:
- Więc, jak się pan nazywa?
- Jak powiedziałem, po prostu Max.
Podniósł wzrok. To naprawdę wszystko, co mogę zrobić, mó-
wił jego zawstydzony uśmiech. Wygrałem, mówiły jego oczy.
Psychiatra przyjęła to.
- Miło mi, Max. Jak zapewne wiesz, mamy parę standardo-
wych testów do zrobienia...
- MMPI*, Rorschach**, test skojarzeń, może jeszcze test do-
kańczania zdań, jeśli chce pani sobie nabić godzin...
- ...ale najpierw porozmawiajmy sobie parę minut.
- Jeśli przez rozmowę rozumie pani przeprowadzenie wy-
wiadu klinicznego, rozpoczętego otwartym pytaniem, zaprojek-
towanym tak, by wydobyć z pacjenta jego osobistą percepcję
* Minnesota Multiphasic Personality Inventory - jeden z najczęściej uży-
wanych testów pisemnych, mający na celu zbadanie struktury osobowości
pacjenta (przyp. tłum.).
** Test Rorschacha (test plam atramentowych, test Ro) - używany
w diagnozie klinicznej test projekcyjny, stworzony w 1921 roku przez szwaj-
carskiego psychoanalityka Hermana Rorschacha. Na podstawie testu wnioskuje
się o nieświadomych treściach psychicznych, cechach osobowości i zaburze-
niach (przyp. tłum.).
10-
swoich problemów... - przerwał na chwilę, by zaczerpnąć odde-
chu - ...lub trudności, które doprowadziły go do poszukiwania
leczenia, zaoszczędzę pani nieco czasu: zdiagnozowano u mnie
prawdopodobną amnezję dysocjacyjną lub być może fugę
dysocjacyjną*.
Więc jednak nie jesteś całkowicie świadom miejsca, czasu
i osoby, co? - pomyślała doktor Cogan, zrywając kontakt wzro-
kowy, by zajrzeć do teczki na akta.
- To ciekawe, Max. Wydajesz się nieźle zaznajomiony z psy-
chiatrycznymi procedurami i terminami. Nie mogło tak być
czasem, że pracowałeś w branży psychiatrycznej?
- Mogło - odparł. - Oczywiście, mogłem być też pacjentem
zakładu zamkniętego - dodał po chwili zastanowienia. - No wie
pani, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich mnie znaleziono.
- To brzmi jak coś, od czego możemy zacząć. Opowiedz mi
o okolicznościach, w jakich cię znaleziono.
- No cóż, doktor Cogan, to było tak...
Więzień pochylił się na krześle. Jego oddech stał się płytszy,
a błysk w oku bardziej poważny. Psychiatra miała wrażenie, że
po raz pierwszy, odkąd osadzony się tu pojawił, jego uwaga była
w pełni skupiona.
- Pierwsza rzecz, jaką pamiętam, to taka, że siedziałem w sa-
mochodzie obok świeżo wypatroszonej kobiety.
Wypatroszonej. Irene Cogan wydało się dziwne, jak jedno
proste słowo może działać na wyobraźnię - o wiele mocniej
niż trzystronicowy raport koronera, opisujący wszystko w kli-
nicznych szczegółach: „Półokrągłe rozcięcie po stronie brzusz-
nej, rozpoczynające się półtora centymetra ponad prawym
* Rzadkie schorzenie umysłowe, polegające na czasowym wykształceniu
się nowej osobowości pozbawionej wspomnień z wcześniejszego życia. Epizod
fugi może trwać od kilku godzin do kilku miesięcy. Po jego zakończeniu
wspomnienia wracają w pełni, ale pacjent zapomina o tym, co robił w trakcie
epizodu (przyp. tłum.).
11-
grzebieniem biodrowym, biegnące w dół do trzech centymetrów
ponad spojeniem łonowym, a potem zataczające wznoszący
łuk ku szczytowi lewego grzebienia biodrowego, czego rezul-
tatem było wysunięcie się z ciała zarówno jelita cienkiego, jak
i grubego...".
Podniosła wzrok znad teczki. Więzień oczekiwał następnego
pytania z uśmiechem. Jego nakrapiane złotem oczy lśniły. Nie
sposób było oprzeć się wrażeniu, że siedzi przed nią mężczy-
zna, który właśnie świetnie się bawi na swojej pierwszej randce
z dziewczyną. Chwilowo wyrwana ze swojego chłodnego profe-
sjonalizmu, doktor Cogan przełączyła się na autopilota i, zamiast
zadać prawdziwe pytanie, powtórzyła jedno z ostatnich słów
swojego interlokutora.
- Świeżo? Jak bardzo świeżo?
Więzień wzruszył ramionami, z całą nonszalancją, na jaką
pozwalały mu łańcuchy.
- Nie wiem, trzydzieści, czterdzieści sekund. Ciągle jeszcze
siedziała prosto.
2
Biuro preferowało agentów, którzy byli młodzi i sprawni, no-
sili klasyczne garnitury oraz regulaminowe pistolety w tradycyj-
nych kaburach. W wieku pięćdziesięciu pięciu lat, jedynie dwa
lata dzieliły agenta specjalnego E.L. Pendera od przymusowej
emerytury. Był otyły i ubierał się w kraciastą marynarkę spor-
tową, która, według słów jego szefa, „mogłaby spłoszyć nawet
ślepego konia". Swojego półautomatycznego SIG-Sauera P226
kaliber 9 mm nosił pod pachą, w kaburze z miękkiej jagnięcej
skóry.
- Życzę miłego pobytu w San Jose, agencie Pender - młoda
stewardessa pożegnała go standardową formułką, wypowiadaną
w drzwiach samolotu. W dzisiejszych czasach nie dało się podró-
żować incognito, będąc agentem FBI, choćby przez te wszystkie
formularze, które musiał człowiek wypełnić, by móc zabrać broń
na pokład. - Dziękujemy za skorzystanie z usług United.
- To ja dziękuję, kochana. - Pender uchylił swojego charakte-
rystycznego kapelusza w jodełkę, z wąskim rondem i wetkniętym
za taśmę piórkiem. Pod nakryciem głowy był łysy jak kolano.
- Wie pani, był czas, kiedy poprosiłbym takie urocze dziewczę
jak pani o numer telefonu.
- Na pewno. - Stewardessa uśmiechnęła się uprzejmie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]