[ Pobierz całość w formacie PDF ]
14 maja2003
DwumonologPodzielam całym sercem troskę o stan wokółeuropejskiej debaty, wyrażoną w poprzednim numerze przez Piotra Wierzbickiego („Debata na jeden głos"). A ponieważ z samej troski nic nie wynika, próbowałem kilkakrotnie, w miarę możliwości dawanych przez moje różne dziennikarskie zatrudnienia, doprowadzić do publicznej konfrontacji pro- i antyunijnych poglądów. Z mizernym skutkiem. Paradoksalnie, najbardziej owocne wydają mi się rozmowy ze zwykłymi słuchaczami, którzy dzwonią w czasie programu. Zaproszeni do studia politycy nie próbują nawet wymieniać się argumentami. Wygłaszają nie zazębiające się ze sobą monologi. „Zyskamy”, mówi jeden, „stracimy”, mówi drugi, przy czym obaj odwołują się do zupełnie innych danych i sprzecznych oszacowań; można w ogóle odnieść wrażenie, że mówią o jakichś zupełnie innych Polskach i Uniach Europejskich. Zgaduję, że ubiegtotygodniowy dwugłos z udziałem Zyty Gilowskiej i Romana Giertycha miał zmienić ten obyczaj. Z przykrością stwierdzam, że niezbyt się to udało.
Nie jestem skłonny rozkładać winę „po równo”. Więcej widzę jej po stronie antyunijnej, w tym konkretnym wypadku pana Giertycha. Mam wrażenie, że agitując do głosowania przeciw akcesji, politycy narodowo-katoliccy wcale nie kierują się merytoryczną analizą jej dobrych i złych skutków. Nawet więcej - że w gruncie rzeczy nie chodzi im o sam wynik referendum. Zdają się raczej myśleć przede wszystkim o pozyskaniu, skupienie właśnie wokół siebie „antyunijnego" elektoratu. To stara choroba polskiej polityki, której wielu graczy uważa, że poglądy są w społeczeństwie rozdane raz na zawsze, że nikogo nie ma
sensu przekonywać ani pozyskiwać; istnieją po prostu stałe, zdeklarowane elektoraty i trzeba jak najlepiej wyrażać ich poglądy, aby zdobywać ich głosy. O poparcie zadeklarowanych wrogów UE zabiega liczne grono - chcieliby uchodzić za wyrazicieli ich poglądów i Giertych, i Łopuszański, i Macierewicz, i Janowski, ale także i Lepper, i Podkański... Każdy z nich szansę zdobycia przewagi nad innymi widzi w tym, by mocniej docisnąć pedał, by użyć bardziej histerycznych i dosadnych sformułowań. W efekcie antyunijni przywódcy zainteresowani są tylko kolekcjonowaniem argumentów „przeciwko ". Nie wszystkie z tych argumentów są nieprawdziwe, nie wszystkie są demagogią, ale żaden antyunijny polityk nie przyzna publicznie, że medal ma dwie strony, bojąc się utraty wiarygodności w oczach tych, których sam wcześniej przekonywał, że Unia to wcielony Szatan, a jej rozszerzenie to nowy rozbiór.
Ale o dialog równie trudno pomiędzy ekspertami i dziennikarzami. Może to wina złych przykładów idących z góry, może faktu, że nigdy ich w wystarczającym stopniu nie zmuszono do podobnych debat, aby nauczyli się szukać argumentów i kontrargumentów? A może skłonność, by przemawiać tylko do tych, którzy i tak podzielają nasze zdanie, wynika z faktu, że wiele spraw związanych z integracją jest po prostu diablo skomplikowanych, i nawet najlepiej przygotowani eksperci nie są w stanie z ręką na sercu przysiąc, że będzie tok albo tak?
Szczególnie dotyczy to problematyki ekonomicznej. Drobny przykład, jeden z wielu. Niemcy, dławione „socjalem" i porażone polityczną niezdolnością do reform, z roku na rok tracą gospodarczą dynamikę. Ponieważ Niemcy są naszym głównym partnerem gospodarczym, słabnący popyt z ich strony powinien skutkować spadkiem eksportu. Tymczasem mimo niesprzyjających warunków w samym kraju, polski eksport do Niemiec stale rośnie. Wydaje się, że Niemiec, zarabiając mniej, skłonny jest kupować towary tańsze i gorsze/jakości, a za takie uważane są właśnie towary polskie. (Nie ma się co unosić - na eksporcie taniego badziewia zbudował swą dzisiejszą potęgę cały Daleki Wschód). A więc to, co wedle podręcznika powinno być argumentem za szukaniem innych partnerów handlowych, w praktyce okazuje się argumentem za otwarciem na Niemcy. Gospodarka jest jak żywy organizm, żaden, najlepszy nawet lekarz, nie powie o nim niczego ze stuprocentową pewnością, zbyt wiele, zbyt skomplikowanych i jednoczesnych zachodzi tu procesów.
Ale nawet początkujący lekarz łatwo może określić podstawowe warunki, które sprzyjają zdrowiu i chorobie. Unia tworzy lepsze warunki dla przedsiębiorczości niż jesteśmy w stanie stworzyć sami, a większość uciążliwości związanych z dopasowywaniem się do wymogów unijnego rynku nie ominęłaby nas i tak, jeśli chcemy marzyć o konkurowaniu z krajami rozwiniętymi. A przyszłość Polski wymaga, abyśmy byli do tego zdolni jak najszybciej.
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]