download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
OD AUTORA

Głównym źródłem biblijnych wersetów cytowanych w Dwunastej Planecie jest oryginalny, hebrajski tekst Starego Testamentu. Należy sobie uświadomić, że wszystkie brane pod uwagę tłumaczenia – najważniejsze z nich wyszczególniam na końcu książki – są tylko tłumaczeniami lub interpretacjami. W analizie końcowej tym, co się liczy, jest oryginalny przekaz hebrajski.

W ostatecznej wersji, przedstawionej w Dwunastej Planecie, porównałem dostępne tłumaczenia i skonfrontowałem je ze źródłem hebrajskim, a także z odpowiadającymi mu sumeryjskimi i akadyjskimi tekstami-opowieściami. Uważam, że doszedłem w ten sposób do najwierniejszego przekładu.

Interpretacja sumeryjskich, asyryjskich, babilońskich i hetyckich tekstów zaangażowała wielu uczonych na okres dłuższy niż stulecie. Po odcyfrowaniu pisma i języka pojawiła się kwestia transkrypcji, transliteracji, a w końcu tłumaczenia. Możliwość wyboru między różniącymi się tłumaczeniami lub interpretacjami często warunkowana była sprawdzeniem znacznie wcześniejszych transkrypcji i transliteracji. W innych przypadkach świeże spojrzenie współczesnego uczonego mogło rzucić nowe światło na któryś ze wczesnych przekładów.

Wykaz bliskowschodnich tekstów źródłowych zamieszczony na końcu książki obejmuje zatem materiały od najdawniejszych do najnowszych i poprzedza publikacje naukowe, które wniosły cenny wkład do zrozumienia tych tekstów.

Z. Sitchin

PROLOG: GENESIS

Stary Testament wypełniał moje życie od dzieciństwa. Kiedy prawie pięćdziesiąt lat temu ziarno tej książki zostało zasiane, byłem zupełnie nieświadomy zażartych dyskusji między ewolucjonistami a kreacjonistami. Sam jednak, jako młody uczeń studiujący Genesis w oryginale hebrajskim, wywołałem polemikę. Pewnego dnia czytaliśmy w rozdziale 6, że kiedy Bóg postanowił zniszczyć ludzkość potopem, „synowie boży”, którzy wzięli za żony córki ludzkie, przebywali na ziemi. Oryginał hebrajski nazywał ich Nefilim; nauczyciel wyjaśnił, że to znaczyło „olbrzymy”, ale ja się sprzeciwiłem: czy to nie znaczy dosłownie „ci, którzy zostali zrzuceni”, którzy zstąpili na ziemię. Otrzymałem reprymendę oraz polecenie, żebym przyjął tradycyjną wykładnię.

W następnych latach, kiedy przyswoiłem sobie języki, historię i archeologię starożytnego Bliskiego Wschodu, Nefilim stali się moją obsesją. Archeologiczne odkrycia oraz odszyfrowanie sumeryjskich, babilońskich, asyryjskich, hetyckich, kanaanejskich i innych starożytnych tekstów, jak też lektura epickich opowieści, w coraz większym stopniu potwierdzały ścisłość biblijnych odniesień do królestw, miast, władców, miejsc, świątyń, szlaków handlowych, wytworów sztuki, narzędzi i zwyczajów starożytności. Czy zatem nie nadszedł już czas, by przyjąć słowo tych dawnych zapisów, nieodmiennie traktujących Nefilim jako przybyszy z nieba.

Stary Testament powtarza raz za razem: „Jahwe, którego tron w niebie”, „Pan spogląda z niebios na ludzi”. Nowy Testament mówi o „naszym Ojcu, który jest w niebie”. Jednakże wiarygodność Biblii została podważona przez rozwinięcie i generalną akceptację teorii ewolucji. Jeżeli człowiek ewoluował, to z pewnością nie mógł być stworzony za jednym zamachem przez Bóstwo, które z premedytacją oznajmiło: „Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas”. Wszystkie starożytne ludy wierzyły w bogów, którzy zstąpili na ziemię z nieba i którzy mogli się wedle własnej woli wznosić w sfery niebieskie. Lecz tym opowieściom, napiętnowanym przez uczonych od samego początku jako mity, nigdy nie dawano wiary.

Piśmiennictwo starożytnego Bliskiego Wschodu, obfitujące w traktaty astronomiczne, wyraźnie zaświadcza o pewnej planecie, z której ci astronauci czy „bogowie” przybyli. Jednakże sto pięćdziesiąt lat temu, kiedy uczeni odszyfrowali i przetłumaczyli starożytny wykaz ciał niebieskich, nasi astronomowie nie uświadamiali sobie jeszcze istnienia Plutona (który został zaledwie zlokalizowany w roku 1930). Jak zatem można było od nich oczekiwać, że przyjmą świadectwo o jeszcze jednej planecie w Układzie Słonecznym? Wiemy już teraz, jak starożytni, o planetach za Saturnem, dlaczego więc nie uznać tego dawnego przekazu o istnieniu dwunastej planety?

Skoro sami odważamy się penetrować Kosmos, świeże spojrzenie i zaakceptowanie starożytnych pism jest jak najbardziej na czasie. Teraz, gdy kosmonauci wylądowali na Księżycu, a bezzałogowe statki kosmiczne badają inne ciała niebieskie, nie wydaje się już nieprawdopodobne, że kiedyś jakaś cywilizacja istniejąca na innej planecie była zdolna do wysłania na Ziemię swoich astronautów.

Kilku popularnych pisarzy stworzyło teorię, że starożytne wytwory sztuki, takie jak piramidy i olbrzymie kamienne rzeźby, są dziełem zaawansowanych technicznie przybyszy z innej planety, gdyż prymitywni ludzie z pewnością nie mogli opanować własnymi siłami wymaganej technologii. Jak to możliwe – by powołać się na inny przykład – żeby cywilizacja Sumeru ukazała się w pełnym rozkwicie tak nagle, prawie sześć tysięcy lat temu, nie mając żadnego prekursora? Ponieważ ci pisarze zwykle jednak nie troszczą się o wykazanie kiedy, jak, a nade wszystko skąd przybyli takowi dawni astronauci – ich intrygujące sugestie pozostają w sferze niejasnych domysłów.

Badania starożytnych źródeł zajęły mi trzydzieści lat, by doprowadzić mnie do pełnego ich zaakceptowania i odtworzenia spójnego i możliwego do przyjęcia scenariusza prehistorycznych wydarzeń. Dwunasta Planeta jest zatem próbą zaspokojenia ciekawości czytelnika, opowieścią udzielającą odpowiedzi na te szczególne pytania: kiedy, jak, dlaczego i skąd. Materiał dowodowy, jakiego dostarczam, składa się głównie ze starożytnych tekstów i samych rycin.

W Dwunastej Planecie usiłuję rozszyfrować wyrafinowaną kosmogonię, wyjaśniającą, być może nie gorzej od współczesnych teorii naukowych, jak mógł być stworzony Układ Słoneczny, jak inwazyjna planeta mogła zostać schwytana w orbitę Słońca i jak mogły powstać inne części Układu Słonecznego.

Dowody, jakie przedstawiam, zawierają mapy nieba dotyczące lotów kosmicznych na Ziemię z owej dwunastej planety. Potem, stopniowo, następuje dramatyczne osadnictwo Nefilim na Ziemi: ich przywódcy zostali nazwani; ich stosunki, miłości, zazdrości, walki i osiągnięcia opisane; natura ich „niemoralności” wyjaśniona. Nade wszystko Dwunasta Planeta ma na celu prześledzenie znaczących wydarzeń, prowadzących do stworzenia człowieka oraz specjalistycznych metod, jakimi zostało to dokonane.

Poza tym wprowadza w zawikłane stosunki między człowiekiem a jego panami i rzuca nowe światło na znaczenie wypadków w rajskim ogrodzie, na wieżę Babel i potop. Ostatecznie, człowiek – wyposażony przez swoich stworzycieli biologicznie i materialnie – wyrzuca bogów z Ziemi.

Książka ta sugeruje, że nie jesteśmy sami w Układzie Słonecznym. Może jednak raczej zwiększyć, niż zmniejszyć wiarę w uniwersalną wszechmoc. Bo jeśli Nefilim ukształtowali człowieka na Ziemi, to mogli tylko wypełniać ogólniejszy plan Mistrza.

Z. Sitchin, Nowy Jork, luty 1977

 

1. POCZĄTEK BEZ KOŃCA

Z dowodów, jakie zebraliśmy na poparcie naszych wniosków, argumentem koronnym jest sam człowiek. Pod wieloma względami człowiek współczesny – Homo sapiens – jest kimś obcym na Ziemi.

Od czasu, gdy Karol Darwin wstrząsnął światem nauki i teologii swej epoki, życie na Ziemi zostało prześledzone – począwszy od człowieka i naczelnych, ssaków i kręgowców, poprzez coraz niższe formy ewolucyjne – wstecz aż do punktu, w którym, jak się przypuszcza, miliardy lat temu życie powstało.

Lecz gdy uczeni dotarli do progu tych początków i wszczęli rozważania nad prawdopodobieństwem zaistnienia życia gdzieś indziej w Układzie Słonecznym i poza nim, poczuli się zbici z tropu w swych badaniach życia na Ziemi: w jakiś sposób ono tu nie pasuje. Jeśli życie powstało w wyniku kombinacji spontanicznych reakcji chemicznych, to dlaczego ma tylko jeden początek, a nie bezlik przypadkowych źródeł? I dlaczego wszelka materia ożywiona na Ziemi zawiera zbyt mało pierwiastków chemicznych występujących tu obficie, zbyt wiele zaś tych, które są rzadkie na naszej planecie?

A zatem, czy życie zostało na Ziemię importowane?

Miejsce człowieka w łańcuchu ewolucji pozostaje zagadką. Znajdując potrzaskaną czaszkę tu, szczękę tam, uczeni wierzyli z początku, że człowiek narodził się w Azji jakieś 500 000 lat temu. Jednakże w miarę znajdowania coraz starszych skamielin, stawało się jasne, że młyny ewolucji mielą znacznie, znacznie wolniej. Pojawienie się małpich przodków człowieka datuje się obecnie szacunkowo na 25 000 000 lat temu. Odkrycia w Afryce wschodniej ujawniły formę przejściową do małp człekokształtnych (hominidy) sprzed około 14 000 000 lat. Jakieś 11 000 000 lat później pojawiły się tam pierwsze małpoludy, zasługujące na to, by zaliczyć je do klasy Homo.

Pierwsza istota uważana za autentycznie zbliżoną do człowieka – australopitek rozwinięty – żyła w tym samym rejonie Afryki jakieś 2 000 000 lat temu. Musiał upłynąć jeszcze jeden milion lat, by powstał Homo erectus. Ostatecznie, po następnych 900 000 latach, pojawił się pierwszy, prymitywny człowiek; nazwano go neandertalczykiem od miejsca, gdzie po raz pierwszy znaleziono jego szczątki.

Mimo upływu 2 000 000 lat z okładem między rozwiniętym australopitekiem a neandertalczykiem, narzędzia obu tych grup – ostre kamienie – były właściwie takie same; same zaś grupy (jeśli wyglądały tak, jak się przypuszcza) dawałyby się z trudem odróżnić (il. 1).

Il. 1

 

Potem, nagle, w niewytłumaczalny sposób, jakieś 35 000 lat temu, nowa rasa ludzi – Homo sapiens (człowiek rozumny) – pojawiła się jak gdyby znikąd i zmiotła człowieka neandertalskiego z powierzchni ziem. Ci nowocześni ludzie – określeni mianem ludzi z Cro-Magnon – byli tak bardzo do nas podobni, że wystarczyłoby im dać współczesne ubrania, by zgubili się w tłumie każdego europejskiego czy amerykańskiego miasta. Z powodu olśniewających dzieł sztuki, jakie tworzyli w jaskiniach, nazywano ich z początku „jaskiniowcami”. W rzeczywistości wędrowali swobodnie, wiedzieli bowiem, jak ze skór zwierzęcych i kamieni zbudować dach nad głową, gdziekolwiek go potrzebowali.

Przez miliony lat narzędziami człowieka były zwykłe kamienie o użytecznych kształtach. Człowiek z Cro-Magnon wytwarzał jednak z drewna i kości wyspecjalizowane narzędzia i bronie. Nie był już „nagą małpą”, bo odziewał się w skóry. Jego społeczność była zorganizowana; żył w klanach o patriarchalnej hegemonii. Jego rysunki naskalne odznaczają się artyzmem i wyrażają głębię uczuć, a rzeźby i malowidła świadczą o jakiejś formie religii przejawiającej się w kulcie bogini matki, którą czasem przedstawiał z symbolem półksiężyca. Grzebał swoich zmarłych, musiał zatem kultywować jakąś filozofię dotyczącą życia, śmierci, a być może i życia po śmierci.

Jakby nie dość było tajemniczości osnuwającej nie wyjaśnione pojawienie się człowieka z Cro-Magnon, zagadka jest jeszcze bardziej skomplikowana. Kiedy inne szczątki człowieka współczesnego zostały odkryte (w takich miejscach jak Swanscombe, Steinheim i Montmaurin), okazało się, że człowiek z Cro-Magnon pochodzi od jeszcze wcześniejszego Homo sapiens, który żył w Azji zachodniej i Afryce północnej około 250 000 lat przed nim.

Pojawienie się człowieka współczesnego zaledwie 700 000 lat po Homo erectus, a jakieś 200 000 lat przed człowiekiem neandertalskim wydaje się czymś zgoła nieprawdopodobnym. Jasne jest zarazem, że Homo sapiens zrywa z powolnym procesem ewolucji tak gwałtownie, że wiele naszych cech, takich jak zdolność mówienia, nie ma żadnego związku z wcześniejszymi formami naczelnych.

Wybitnego znawcę przedmiotu, profesora Theodosiusa Dobzhansky'ego (Mankind Evolving), szczególnie zaintrygował fakt, że ten rozwój odbywał się w czasie, gdy Ziemia przechodziła okres zlodowacenia, a więc w czasie najmniej sprzyjającym ewolucyjnemu postępowi. Zwracając uwagę na to, że Homo sapiens nie nosi pewnych szczególnych cech właściwych wcześniejszym rodzajom, przejawia natomiast takie, jakie nie wystąpiły nigdy przedtem, profesor konkluduje: „Człowiek współczesny ma wielu skamieniałych ubocznych krewnych, ale nie ma przodków, wobec czego pochodzenie Homo sapiens pozostaje zagadką”.

Jak więc to możliwe, że antenaci człowieka współczesnego pojawiają się jakieś 300 000 lat temu – zamiast za dwa lub trzy miliony lat w przyszłości, co byłoby zgodne z dalszym rozwojem ewolucji? Czy byliśmy importowani na Ziemię z jakiegoś miejsca, czy, jak utrzymuje Stary Testament i inne starożytne źródła, zostaliśmy stworzeni przez bogów?

Wiemy obecnie, gdzie zaczęła się cywilizacja i jak się rozwijała, skoro się już zaczęła. Odpowiedzi wymaga pytanie: dlaczego – dlaczego w ogóle powstała cywilizacja? Ponieważ człowiek, jak przyznaje teraz większość zawiedzionych uczonych, powinien według wszelkich danych wciąż bytować bez cywilizacji. Nie ma żadnego oczywistego powodu, dla którego powinniśmy być choćby trochę bardziej cywili­zowani niż prymitywne szczepy z rejonu Amazonki czy niedostępnych części Nowej Gwinei.

Ale mówi się, że te plemiona żyją wciąż jakby w epoce kamiennej, ponieważ były izolowane. Ale od czego izolowane? Jeśli żyją na tej samej Ziemi, co my, dlaczego własnymi siłami nie przyswoiły sobie tych samych nauk i technologii, jak się to sugeruje w naszym przypad­ku?

Prawdziwą zagadką jednak nie jest zacofanie Buszmenów, lecz nasz postęp; obecnie uznaje się bowiem, że w normalnym przebiegu ewolucji człowiek powinien być zaliczany nadal do Buszmenów, nie do nas, ludzi współczesnych. Człowiek zużył jakieś 2000000 lat, by przejść w swym „przemyśle narzędziowym” od używania kamieni, jakie zna­lazł, do uświadomienia sobie, że mógłby je łupać i kształtować, by lepiej odpowiadały jego celom. Dlaczego nie potrzebował następnych 2 000 000 lat, by nauczyć się czegoś o innych materiałach, a następnych 10 000 000 lat, by opanować matematykę, inżynierię i astronomię? A oto proszę, upływa mniej niż 50 000 lat od czasów człowieka neandertalskiego i astronauci lądują na Księżycu.

Nasuwa się zatem oczywiste pytanie: czy my i nasi śródziemnomor­scy przodkowie stworzyliśmy tę zaawansowaną cywilizację naprawdę sami?

Chociaż człowiek z Cro-Magnon nie budował drapaczy chmur ani nie używał metali, nie ulega wątpliwości, że stał się człowiekiem cywi­lizowanym w sposób nieoczekiwany i rewolucyjny. Jego mobilność, zdolność zabezpieczania się, jego pragnienie ubrania się, jego wypra­cowane narzędzia, jego sztuka – wszystko to było nagłym przejawem wysoko rozwiniętej cywilizacji, wyłamującej się z bezkresnego dotąd początku kultury człowieka, początku rozciągającego się w czasie milionów lat i postępującego naprzód boleśnie powolnym krokiem.

Choć nasi uczeni nie potrafią wyjaśnić fenomenu pojawienia się Homo sapiens i cywilizacji człowieka z Cro-Magnon, nie mają już wątpliwości, że miejscem powstania tej cywilizacji był Bliski Wschód. Wyżyny i pasma górskie, które ciągną się wśród stepów od gór Zagros na wschodzie (tam, gdzie dzisiejszy Iran graniczy z Irakiem) przez Ararat i Taurus, a dalej rozdzielają na północy w kierunku zachodnim i południowym, sięgając pagórkowatych terenów Syrii, Libanu i Iz­raela, obfitują w jaskinie, gdzie zachowały się świadectwa prehistorycz­nego bytu człowieka współczesnego (il. 2).

Jedna z tych jaskiń, Szanidar, znajduje się w północno-wschodniej części tej kolebki cywilizacji. W obecnych czasach na tym terenie nieujarzmione szczepy kurdyjskie szukają schronienia dla siebie i swoich stad podczas chłodnych miesięcy zimowych. Tak też było pewnej zimowej nocy 44 000 lat temu, kiedy siedmioosobowa rodzina (z niemowlęciem) znalazła kryjówkę w jaskini Szanidar.

Szczątki tej grupy – została ona najwyraźniej zmiażdżona wskutek oberwania się bloku skalnego – odkrył w 1957 roku Ralf Solecki, który wybrał się w tamte okolice w poszukiwaniu śladów ludzi pierwotnych [Profesor Solecki powiedział mi, że znaleziono dziewięć szkieletów, z których cztery były zmiażdżone oberwanym blokiem skalnym.]. To, co znalazł, przeszło jego oczekiwania. Gdy usunięto kolejne warstwy skalnego gruzu, okazało się, że jaskinia zachowała wyraźne świadectwo zamieszkiwania tego obszaru przez ludzi w czasie rozciągającym się od około 100 000 do mniej więcej 13.000 lat temu.

Il. 2

 

Wynik tego odkrycia był równie zdumiewający jak samo znalezisko. Kultura człowieka wykazała nie postęp, lecz regresję. Zaczynając od pewnego poziomu, kolejne generacje prowadziły życie nie o wyższym, lecz o niższym standardzie cywilizacyjnym. A od około 27 000 do 11 000 prz. Chr. upadająca i kurcząca się populacja przerzedziła się niemalże do stanu całkowitego wyludnienia. Z przyczyn, jak się przypuszcza, klimatycznych człowiek był prawie nieobecny na całym tym obszarze przez jakieś 16 000 lat.

A potem, około 11 000 roku prz. Chr., „człowiek rozumny” pojawił się ponownie z nową energią i kulturą, której poziom w niewytłumaczalnym stopniu przewyższał wszystko, co było przedtem.

Było to tak, jakby jakiś niewidzialny trener, obserwujący zamierającą ludzką grę, wysłał w pole świeży i lepiej wyszkolony zespół, by zluzował wyczerpanych.

 

Przez wiele milionów lat swego nie kończącego się początku człowiek był dzieckiem natury; utrzymywał się ze zbieractwa, polowania na dzikie zwierzęta, chwytania dzikich ptaków i rybołówstwa. Lecz gdy ludzkie osady przerzedzały się coraz bardziej, gdy człowiek porzucał swoje siedziby, kiedy malały jego materialne i artystyczne dokonania – wtedy właśnie, nagle, bez żadnego widocznego powodu i żadnego uprzedniego doświadczenia płynącego z okresu przygotowań – człowiek stał się rolnikiem.

Podsumowując prace wielu wybitnych znawców przedmiotu, R. J. Braidwood i B. Howe (Prehistoric Investigations in Iraqi Kurdistan) doszli do wniosku, że badania genetyczne potwierdzają wyniki odkryć archeologicznych i rozwiewają jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że rolnictwo zaczęło się dokładnie tam, gdzie „człowiek rozumny” wyłonił się wcześniej ze swoją pierwszą, surową cywilizacją: na Bliskim Wschodzie. Wiadomo obecnie z całą pewnością, że rolnictwo rozprzestrzeniło się na świecie z bliskowschodniego łuku gór i płaskowyży.

Stosując wyrafinowane metody genetyki roślin i datowania radiowęglowego, wielu uczonych z różnych dziedzin nauki podziela przekonanie, że pierwszą rolniczą próbą sił człowieka była uprawa pszenicy i jęczmienia, prawdopodobnie zapoczątkowana udomowieniem jakiejś dzikiej odmiany pszenicy. Założywszy, że człowiek przeszedł w ten czy inny sposób drogę stopniowego procesu uczenia się, jak udomawiać, sadzić i uprawiać dzikie rośliny, uczeni popadli w zakłopotanie z powodu wielkiej liczby zbóż i podstawowych w gospodarce człowieka roślin, jakie rozpowszechniał na świecie Bliski Wschód. Szybko pojawiły się bowiem: ze zbóż jadalnych proso, ryż i orkisz, len, który dostarczał włókna i oleju jadalnego, oraz rozmaitość krzewów i drzew owocowych.

W każdym przypadku roślina, zanim dotarła do Europy, została udomowiona bez wątpienia na Bliskim Wschodzie tysiące lat wcześniej. Tak jakby Bliski Wschód był pewnego rodzaju genetyczno-botanicznym laboratorium, prowadzonym niewidzialną ręką, produkującym tak często dopiero co udomowioną roślinę.

Uczeni, którzy zbadali pochodzenie winorośli, doszli do wniosku, że jej uprawa zaczęła się w górach otaczających północną Mezopotamię, a także w Syrii i Palestynie. Nic dziwnego. Stary Testament mówi, że Noe „założył winnicę” (i nawet upił się winem) po tym, jak jego arka osiadła na górze Ararat, kiedy opadły wody potopu. W ten sposób Biblia, podobnie jak uczeni, umieszcza początek uprawy winorośli w górach północnej Mezopotamii.

Jabłka, gruszki, oliwki, figi, migdały, orzeszki pistacjowe, orzechy włoskie – wszystko to zrodziło się na Bliskim Wschodzie, a potem rozprzestrzeniło do Europy i innych części świata. Musimy tu przypomnieć, że Stary Testament wyprzedził uczonych o kilka tysiącleci w identyfikacji tego areału jako pierwszego sadu świata: „I zasadził Pan Bóg ogród w Edenie, na wschodzie. [...j I sprawił Pan Bóg, że wyrosło z ziemi wszelkie drzewo przyjemne do oglądania i dobre do jedzenia”.

Ogólne położenie „Edenu” było z pewnością znane biblijnym pokoleniom. Znajdował się „na wschodzie” – na wschód od Izraela; w kraju nawadnianym czterema głównymi rzekami, z których dwie to Tygrys i Eufrat. Nie ma wątpliwości, że Księga Genesis umieszczała ten pierwszy sad w górach, skąd te rzeki wypływały, w północno-wschodniej Mezopotamii. Biblia i nauka zgadzają się w pełni.

Właściwie kiedy czytamy oryginalny, hebrajski tekst Księgi Genesis nie jako tekst teologiczny, lecz naukowy, stwierdzamy, że opisuje on też ściśle proces udomowienia roślin. Nauka mówi nam, że ten proces przebiegał od dzikich traw do dzikich zbóż, potem do zbóż uprawnych, a potem do krzewów i drzew owocowych. Dokładnie ten sam proces wyszczególniony jest w pierwszym rozdziale Księgi Genesis:

 „I rzekł Bóg:Niech wyda ziemia trawę;zboża, które rodzą z nasion nasiona;drzewa owocowe, rodzące według rodzaju swego owoc,w którym jest jego nasienie na ziemi! I tak się stało.I wydała ziemia trawę,zboża wydające nasiona z nasion według swych rodzajów,i drzewa owocowe, rodzące owoc,w którym jest nasienie według rodzaju jego”. 

Księga Genesis mówi dalej, że człowiek, wygnany z ogrodu Eden, musiał ciężko pracować, by zdobyć pożywienie. „W pocie oblicza twego będziesz jadł chleb” – powiedział Pan do Adama. Później „Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę”. Człowiek – mówi nam Biblia – stał się pasterzem wkrótce po tym, jak stał się rolnikiem.

Uczeni w pełni się zgadzają z biblijną kolejnością wydarzeń. Analizując różne teorie dotyczące udomowienia zwierząt, F. E. Zeuner (Domestication of Animals) podkreśla, że człowiek nie mógł „nabrać zwyczaju trzymania zwierząt w niewoli czy oswajania ich, zanim osiągnął fazę życia w społecznych grupach pewnej wielkości”. Takie osiadłe społeczności, wstępny warunek udomowienia zwierząt, były następstwem inicjacji rolnictwa.

Pierwszym udomowionym zwierzęciem był pies i to niekoniecznie w charakterze najlepszego przyjaciela człowieka, hodowano go prawdopodobnie także na mięso. Jak się przypuszcza, udomowiono go około 9500 roku prz. Chr. Najstarsze szczątki psich szkieletów znalezione zostały w Iranie, Iraku i Izraelu.

Mniej więcej w tym samym czasie udomowiono owcę; w jaskini Szanidar znajdują się szczątki owiec sprzed około 9000 roku prz. Chr., wskazujące na to, że każdego roku duża część jagniąt była zabijana na mięso i skóry. Następnymi w kolejności były kozy, które dostarczały też mleka. Świnie i bydło rogate udomowiono później.

W każdym przypadku udomowienie miało początek na Bliskim Wschodzie.

Nagła zmiana, jaka zaszła w życiu człowieka około 11 000 lat prz. Chr. na Bliskim Wschodzie (a jakieś 2000 lat później w Europie), skłoniła uczonych do określenia tamtego czasu jako wyraźnego końca starszej epoki kamienia (paleolitu) i początku nowej ery kulturowej – środkowej epoki kamienia (mezolitu).

Ta nazwa jest właściwa tylko wtedy, gdy rozpatruje się podstawowy surowiec wykorzystywany przez człowieka, którym nie przestawał być kamień. Domostwa w terenach górzystych wciąż budowano z kamienia; społeczności chroniły się za kamiennymi murami; pierwsze rolnicze narzędzie – sierp – został zrobiony z kamienia. Człowiek czcił i zabezpieczał swoich zmarłych, zakrywając i przystrajając ich groby kamieniami: używał kamieni, by tworzyć wizerunki istot wyższych, czyli „bogów”, których życzliwa interwencja była mu potrzebna. Jeden z takich wizerunków, znaleziony w północnym Izraelu i datowany na dziewiąte tysiąclecie prz. Chr., przedstawia wyrzeźbioną głowę „boga”, osłoniętą prążkowanym hełmem i zaopatrzoną w swego rodzaju „gogle” (il. 3).

Il. 3

 

Jednakże z ogólnego punktu widzenia byłoby bardziej właściwe nazywać tę epokę, jaka zaczęła się około 11 000 roku prz. Chr., nie środkową epoką kamienia, lecz epoką udomowienia. W ciągu zaledwie 3600 lat – w ciągu jednej nocy, jeśli odwołamy się do proporcji początku bez końca – człowiek stał się rolnikiem, a dzikie rośliny i zwierzęta zostały udomowione. Potem nastąpiła wyraźnie nowa era. Nasi uczeni nazywają ją młodszą epoką kamienia (neolitem), lecz termin ten jest całkowicie nieadekwatny, ponieważ główną zmianą, jaka dokonała się około 7500 prz. Chr., było pojawienie się garncarstwa.

Z powodów, które wciąż wymykają się badaczom – lecz staną się jasne w miarę rozwijania naszej opowieści o obrotach koła prehistorii – cywilizacyjny pochód człowieka został ograniczony podczas kilku pierwszych tysiącleci epoki „udomowienia” do górzystych krain Bliskiego Wschodu. Odkrycie wielu możliwości wyzyskania gliny zbiegło się w czasie z zejściem człowieka, porzucającego górskie siedziby, ku błotnistym dolinom.

Przed siódmym tysiącleciem prz. Chr. bliskowschodni łuk cywilizacji zaroił się od ceramicznych czyli garncarskich kultur, produkujących wielką liczbę naczyń, ornamentów i statuetek. Przed piątym tysiącleciem prz. Chr. Bliski Wschód wytwarzał ceramikę najwyższej jakości, o przepięknych, fantastycznych wzorach.

Ale raz jeszcze postęp zwolnił swój bieg; od połowy piątego tysiąclecia prz. Chr. archeologiczne świadectwa wskazują na powszechną regresję. Wyroby garncarskie stały się prostsze. Kamienne naczynia – relikt epoki kamiennej – ponownie przeważały. Zamieszkane osady kryją w sobie mniej znalezisk. Niektóre miejsca, będące ośrodkami garncarstwa i przemysłu ceramicznego, zaczęły się wyludniać i obfita dotąd wytwórczość tych przedmiotów zanikła. Według Jamesa Melaarta (Earliest Civilization of the Near East) „nastąpiło ogólne zubożenie kultury”; niektóre osady noszą niezatarte piętno „powtórnej fazy wyjałowienia”.

Człowiek i jego kultura wyraźnie chyliły się ku upadkowi.

Potem – nagle, nieoczekiwanie, niewytłumaczalnie – Bliski Wschód ujrzał rozkwit największej z możliwych do wyobrażenia cywilizacji, cywilizacji, w której własna tkwi głęboko korzeniami.

Tajemnicza ręka jeszcze raz dźwignęła człowieka z jego upadku i wzniosła go na jeszcze wyższy poziom cywilizacji, wiedzy i kultury.

2. NAGŁA CYWILIZACJA

Człowiek Zachodu przez długi czas wierzył, że jego cywilizacja była darem Grecji i Rzymu. Sami jednak greccy filozofowie pisali wielokrotnie, iż czerpali z jeszcze wcześniejszych źródeł. W późniejszym czasie podróżnicy wracający do Europy opowiadali o widzianych w Egipcie imponujących piramidach i miastach-świątyniach na wpół zagrzebanych w piaskach, strzeżonych przez dziwne, kamienne bestie zwane sfinksami.

Kiedy Napoleon przybył do Egiptu w 1799 roku, przywiózł ze sobą uczonych, by zbadali te starożytne monumenty i wyjaśnili ich znaczenie. Jeden z jego oficerów znalazł w pobliżu Rosetty kamienną płytę, na której wyryta była proklamacja z 196 roku prz. Chr., zapisana starożytnym egipskim pismem obrazkowym (hieroglifami) oraz w dwóch innych językach.

Odcyfrowanie tego starożytnego pisma i języka, a także podjęty potem wysiłek archeologów dowiodły człowiekowi Zachodu, że w Egipcie istniała wysoko rozwinięta cywilizacja jeszcze przed świtem greckiej. Zapisy egipskie mówiły o królewskich dynastiach, które zaczynały się około 3100 roku prz. Chr. – pełne dwa tysiąclecia wcześniej niż początek cywilizacji helleńskiej. Osiągnąwszy dojrzałość w piątym i czwartym wieku prz. Chr., Grecja była raczej spóźnionym przybyszem niż inicjatorem.

Czy w takim razie źródłem naszej cywilizacji był Egipt?

Taki wniosek wydaje się bardzo logiczny, sprzeciwiają mu się jednak fakty. Greccy uczeni opisywali swoje wizyty w Egipcie, ale starożytne źródła wiedzy, o jakich mówili, znalezione zostały w innym miejscu. Prehelleńskie kultury Morza Egejskiego – minojska na Krecie i mykeńska na greckim lądzie stałym – odsłoniły świadectwa wskazujące na to, że pierwowzorem była nie kultura egipska, lecz bliskowschodnia. Syria i Anatolia, nie Egipt, były głównymi traktami, dzięki którym wcześniejsza cywilizacja stała się dostępna Grekom.

Biorąc pod uwagę, że inwazja Dorów na Grecję oraz inwazja Izraelitów w Kanaanie po wyjściu z Egiptu miały miejsce mniej więcej w tym samym czasie (około XIII wieku prz. Chr.), uczeni byli zafascynowani odkryciami coraz liczniejszych podobieństw między cywilizacją semicką a helleńską. Profesor Cyrus H. Gordon (Forgotten Scripts; Evidence_for the Minoan Language) zaincjował nową dziedzinę badań wykazując, że wczesne pismo minojskie, nazywane linearnym A, było nośnikiem języka semickiego. Gordon wywnioskował, że „wzorzec (w odróżnieniu od ducha) hebrajskiej i minojskiej cywilizacji był w znacznym stopniu taki sam”, i zauważył, że nazwa wyspy, Kreta, sylabizowana w minojskim Ke-re-ta, brzmiała tak samo, jak hebrajskie słowo Ke-re-et („miasto otoczone murem”), co zdaje się potwierdzać semicka legenda o królu Kerecie.

Nawet alfabet grecki, od którego pochodzi łaciński, przyszedł z Bliskiego Wschodu. Starożytni greccy historycy sami pisali, że pewien Fenicjanin, nazywany Kadmusem („starożytnym”), przyniósł im alfabet, zawierający tę samą liczbę liter, w tym samym porządku co hebrajski; był to jedyny grecki alfabet w czasie, gdy toczyła się wojna trojańska. Liczba liter została zwiększona do dwudziestu sześciu w V wieku prz. Chr. przez poetę Symonidesa z Keos.

To, że pismo greckie i łacińskie, a zatem cała podstawa naszej zachodniej kultury, zostało przyjęte z Bliskiego Wschodu, można łatwo wykazać, porównując porządek, nazwy, znaki, a nawet numeryczne wartości oryginalnego bliskowschodniego alfabetu ze znacznie późniejszą, starożytną greką i łaciną (il. 4).

Il. 4

1. „H”, dla uproszczenia transliterowane zwykle jako „h”, wymawia się w języku sumeryjskim i w językach semickich jako „ch”.

2. „S”, dla uproszczenia transliterowane zwykle jako „s”, wymawia się w języku sumeryjskim i w językach semickich jako „ts”.

 

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl