[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S. DYGAT:
Jezioro Bode
ń
skie
Streszczenie:
„J. B.” jest pierwszą i chyba najwaŜniejszą powieścią w twórczości Dygata. Jej treścią są
tragiczne i groteskowe zarazem przeŜycia młodego Polaka w niemieckim obozie dla
Francuzów i Anglików w Konstancy nad Jeziorem Bodeńskim.
Bohater juŜ w I rozdziale wspomina:
Zaznałem wszystkiego, czego w latach młodzieńczych
moŜna zaznać; cierpień i uroku miłości, powodzenia Ŝyciowego i sławy
. Wspomina na
początku o swoim prapradziadku (był oficerem napoleońskim, zakochał się w Polce, oŜenił z
nią i został w Polsce na zawsze), po którym przejął obywatelstwo francuskie.
Przeznaczenie
(…) obciąŜyło mnie wszelkimi wadami Francuzów i Polaków, jakie przodkowie zdołali
zebrać, oraz obywatelstwem francuskim, które stało się przyczyną wtrącenia mnie do niewoli,
tak niesłychanej i odmiennej od wszystkich dotychczas znanych
.
Rozdział drugi jest przedstawieniem głównych bohaterów zdarzeń:
- Thomson - ok. 45 lat, Anglik,
Nigdy nikogo o nic nie prosi. JeŜeli mu zabraknie papierosów,
przestaje palić i nie przyjmuje poczęstunków
(a to ma silną wolę haha :-P )
Wszyscy go lubią, przez cały czas pobytu w obozie był jedynym człowiekiem, do którego nikt
nie miał Ŝalów ani pretensji.
- Roullot -
autentyczny francuz, spolszczony przez długie lata spędzone w Wawie
, taki typ
elegancika, zawsze wytwornie ubranego.
- Wildermayer - Alzatczyk, mówiący po polsku z kresowym akcentem (właśnie często
wspomina, Ŝe
U nas na Podolu…
)
- Villbert - przyjechał do Polski 30.08.1939 zachwycony studiami nad polską poezją, chciał
poznać nasz kraj..
Potem następuje opis Ŝycia w obozie - funkcję więzienia pełni przerobiona stara, niemiecka
szkoła.. KaŜdy dzień wygląda tak samo: śniadanie, potem spacer (z podziałem na męŜczyzn i
kobiety; w ogóle bliŜsze kontakty są zakazane).. Ale jak wnioskujemy, specjalnego rygoru
tam nie ma: Ŝadnego większego nadzoru, kar cielesnych, znęcania się psychicznego, czy
zmuszania do pracy.. Codzienną nudę bohater zabija snem.. Podczas jednego wieczoru
wspomina Warszawę. JuŜ od dawna nie dostał stamtąd Ŝadnego listu. Wspomina dawne
czasu, to taki jakby monolog skierowany do Warszawy, bo mówi „O Warszawo!” i zwraca się
do niej na „Ty”, rozmawia z nią w myślach.. W tych wspomnieniach pada imię „Ludka”, ale
tej historii dowiemy się dopiero później.. Zastanawia się teŜ nad losem Polski:
Przeznaczeniem Polski jest zwycięstwo, ale losem - męczeństwo. Polska wie, niestety, jak
kobieta dręcząca się w gorsecie, Ŝe jest jej z tym do twarzy.
W rozdziale trzecim poznajemy Suzanne:
nie ma więcej niŜ 21 lat, ale to nie jest dziewczyna.
Jest dojrzałą kobietą. (…) ZdąŜyła juŜ w swoim wieku wyjść za mąŜ z wielkiej miłości i
zdąŜyła zaznać rozpaczy powolnego zniweczenia jej w poŜyciu domowym.
Jak wspomina, nie
poznał jej zaraz pierwszego dnia pobytu w obozie. W tym momencie przywołuje w pamięci
podróŜ pociągiem do obozu - nadzieje na piękne widoki, zrodzone ze skojarzeń z nazwą
„Jezioro Bodeńskie”.. To, co ujrzał na miejscu było wielkim zaskoczeniem, myślał, Ŝe
maszynista się pomylił.
JuŜ teraz otworzy się przed nami jezioro. Nic podobnego
. Gdy
dojechali na miejsce, ze zmęczenia po prostu połoŜył się spać,
A gdy na drugi dzień
obudziłem się, kula czarnoksięska musiała pęknąć w czasie mojego snu, bo nie było nic prócz
świadomości ograniczenia
.
Potem znowu opisuje Ŝycie codzienne w obozie, tym razem - relacje ze współwięźniami.
Nazywa ją „międzynarodowym koleŜeństwem niewoli”.
Tutaj kaŜdy moŜe podejść do
kaŜdego, do kogo się chce, pozdrowić grzecznie, spytać skąd pochodzi, jakie losy go
przywiodły; jest to naturalne, a nawet właściwe, nie ma w tym Ŝadnej agresji ani zuchwałości
.
Ale do Suzanne właśnie nie mógł tak się zbliŜyć.. Kręcił się koło niej, przysiadał (ona zawsze
1
czytała ksiąŜkę), patrzył, ale nic z tego nie wynikało.
Męczymy się oboje, ale widocznie ją
więzi teŜ ta sytuacja, bo nie odchodzi
. Okazało się, Ŝe czytała Schopenhauera. I tak nawiązała
się rozmowa, bohater zaczął:
My, Polacy, nie uznajemy filozofii pesymizmu
. Złapała się na
jego polskość i zaczęła go o wszystko wypytywać. Zaczęli razem czytać trzech wieszczów,
których przywiózł z sobą do obozu. Sam bohater stwierdza, Ŝe:
przedstawiam kraj pełen
romantycznej fantazji, miłości i poświęcenia, wiary w piękno i wolność, walki ze złem i
szpetotą, kraj rozległych krajobrazów i rozległych przestrzeni duszy. W tym wszystkim
dyskretnie ukazuję siebie jako nieodrodnego syna swej ojczyzny, jestem wzruszony i
zachwycony swoją bohaterską i romantyczną sylwetką Polaka, przekonany, Ŝe i Suzanne musi
być zachwycona.
Czyta jej wieszczów i tłumaczy na francuski, w pewnym momencie:
Przewracam kartki, biegam po ksiąŜce jak po domu dzieciństwa, który znów odwiedzam po
latach.
Doznaje jakiegoś wielkiego wzruszenia, zostawia Suzanne i biegnie do swojego
pokoju. Potem czuje wstyd przed sobą i Suzanne. Pod wieczór zszedł do niej, siedzieli przy
oknie i nagle ją mocno przytulił i pocałował, ohlalala :-P Wkurza się potem na siebie, Ŝe
wykreował się na takiego romantyka. Ale potem stwierdza:
Ale czy cały ten obóz nie jest
balem maskowym? To, co się tu dzieje, nie ma nic wspólnego z codziennym Ŝyciem.
Zaczynają
się regularnie spotykać, ale bez problemów tylko wtedy, gdy straŜ trzyma wachmeister
Heimer. Potem okazuje się, Ŝe zakaz spotykania się kobiet z męŜczyznami jest szczególnie
przestrzegany względem nich właśnie, bo przed ich przyjazdem lejtnant się do niej
przystawiał dosyć ostro, a ona go odprawiła. Poznajemy teŜ Jankę Birmin, która swój udział
będzie miała później..
Czwarty rozdział, znowu przeplatają się stwierdzenia na temat Ŝycia obozowego:
Pory
posiłkowe mają w sobie coś z religijnych misteriów. Ostatecznie nikt naprawdę się nie naje, o
ile nie uzupełni potem obiadu jedzeniem z otrzymanych paczek, ale w tych warunkach tutaj,
gdzie Ŝycie redukuje się niemal tylko do fizjologicznego trwania, wytwarza się specyficzny kult
ciała i wszystkie jego zwyczajowe funkcje, będące racją dla owego trwania, podnoszone są do
godności obrzędu. KaŜdy ma tu swojego boga; jest nim właśnie ciało w czasie obrzędów
jedzenia przyjmuje się ofiary dla swojego boga, dbając, by nie doznał zniewagi zbytnim
lekcewaŜeniem jakościowo-ilościowym. Ludzie podchodzą, nalewam im zupę, wsadzają
momentalnie nos w talerz, niektórzy krzywią się, wzruszają ramionami i odchodzą z
obraŜonymi minami. Jak moŜna nie wiedzieć, Ŝe bóg nie znosi kartoflanki.
Suzanne je bardzo
mało -
Myślę, Ŝe u niej, gdzie wszystko sublimuje się w ducha, jest to niemym protestem
przeciw religii ciała. Chce dowieść, Ŝe właśnie samym duchem moŜna Ŝyć.
W czasie jednego z posiłków dochodzi do incydentu, kiedy Janka Birmin zmusza niejako
bohatera, Ŝeby nałoŜył jej większą porcję, co robi. W konsekwencji zabrakło jedzenia dla
marynarzy. Bohater bardzo źle się z tym czuje. Po posiłku biegnie do pokoju, przekopuje
swoją walizkę (przy okazji znajduje swój pamiętnik) i bierze z niej jakieś biszkopty i kiełbasę,
z którymi poszedł do marynarzy. Chce im zadośćuczynić wpadkę przy posiłku. Są mu
wdzięczni. Potem od razu śmiga do Suzanne z wieszczami. Podczas tego spotkania
uświadamia sobie, Ŝe
nie jest godny takiego uczucia, jakim obdarza go Suzanne
. Zły jest na
siebie i innych na to, Ŝe utoŜsamiają go wyłącznie z polskością.
Ograniczony mocą cudzych
mniemań, podporządkowuję się im z rezygnacją, tak jak podporządkowuję się fałszywemu
wyobraŜeniu o mnie Suzanne
. Janka Birmin powiedziała mu nawet:
Źle Panu z oczu patrzy.
Ta francuska sroka jeszcze będzie przez pana płakała
. Potem jest bardzo rozdarty i zagubiony
w swoich uczuciach, jak stwierdza:
Mieszają się we mnie uczucia tkliwego współczucia z
niezrozumiałą radością, Ŝe Suzanne cierpi
. Podczas któregoś ze spotkań, podchodzi do niego
Weber i mówi, Ŝe trzeba iść do miasta i coś załatwić, a nie moŜe znaleźć Ŝadnego z
marynarzy, więc proponuje to bohaterowi. Ten się zgadza. Droga jest dla bohatera
przeraźliwie nuda, bo Weber ciągle wspomina swoją Ŝonę i dziecko, i mówi „Ich liebe
2
Deutschland”. Gdy wraca, zlewa Suzanne, a marynarze, którym dał kiełbasę, zapraszają go na
wódkę i się upijają.
Piąty rozdział rozpoczyna się oŜywioną dyskusją Vilberta z naszym bohaterem.. Prowokuje
go stwierdzeniem:
Zastanawiam się dziś, na czym to polega, Ŝe Polacy z takim upodobaniem
oddają się pijaństwu. Kto wie, czy ten naród, który do niczego nie umie się trzeźwo odnieść,
nie usiłuje, klin klinem, odnaleźć trzeźwości w nietrzeźwości
. Początkowo nasz bohater udaje,
Ŝe nie słyszy, ale potem zaczyna bronić Polski, przywołuje nawet literackie przykłady
„rozpicia” innych narodów (np.
Klub Pickwicka
, gdzie bohaterowie piją ciągle). Vilbert
potem znowu stwierdza:
Nie… Nie… To niesłychane. To doprawdy niesłychane… Ta polska
duma pomieszana z niekompetencją to rzeczywiście coś jedynego w swoim rodzaju. Wiecznie
zapatrzeni w siebie, wiecznie przekonani, Ŝe odróŜnia ich coś szczególnego i niezrozumiałego
dla innych, niezdolni są do normalnego współŜycia z resztą świata
. Potem:
mówienie nie a
propos to właśnie wybitnie cecha polska
.
Doprawdy, gdy bywałem w róŜnych polskich
domach, zdumiewała mnie ta nieumiejętność prowadzenia rozmowy. Nie będę przeczył, Ŝe
inteligencji Polakom nie brak, ale ta inteligencja nie na wiele im się zda, bo nie mają Ŝadnej
moŜliwości porozumienia się między sobą, a cóŜ dopiero z innymi
. Te teksty strasznie
wzburzyły naszego bohatera, nie wytrzymał i wykrzyczał:
oskarŜać Polskę o cokolwiek to jest
zbrodnia. Tak, nikczemna zbrodnia. Polska „jak niegdyś, jak nieraz” nadstawiła piersi jak
Winkelried przeciw gwałtowi i barbarzyństwu, przed którymi wy tańczyliście w strachu niby
pieski na dwóch łapakach.
Wtedy Vilbert mniej więcej się zreflektował i powiedział:
chciałem powiedzieć, Ŝe przez kłótnie i swary Polska doprowadziła do swoich rozbiorów,
czemu przecieŜ nawet Ŝaden Polak nie zaprzeczy. Nie myślałem o tym, co teraz się stało.
Chodziło o wojnę oczywiście… Potem jakoś dyskusja się uspokoiła. Bohater leŜał na łóŜku,
wyciągnął swój pamiętnik i zaczął go czytać. W powieści mamy całe przytoczenia jego
fragmentów. Najpierw dowiadujemy się o jego domu rodzinnym, w którym
panuje cicha
umowa, Ŝe kaŜdy ma prawo do swojego własnego Ŝycia
. Zdaniem bohatera
Krąg rodzinny to
anachronizm. Dziś Ŝycie toczy się nie w domach, ale na ulicy
. Potem wspomina rodzinę
Natolskich, z którą był w bardzo bliskich kontaktach, chodził do nich codziennie na
rozmowy, herbatę i keks.
Natolscy byli przestarzali, nie ulega wątpliwości. Ale właśnie ta
przestarzałość przyciągała nas do nich.
Ale był teŜ inny powód częstych odwiedzin w tym
domu. Była to Ludka - córka państwa Natolskich. Ona
się wyrodziła i była panną na wskroś
nowoczesną
. Miała siostrę Sławę i Marynę i brata (najmłodszego z całego rodzeństwa) -
Krzysztofa. Był jeszcze dziadunio -
symbol miłości rodzinnej pełnej poświęcenia
. Nasz
bohater jest z Ludką, ale
nie są związani Ŝadnym słowem, nawet po cichu między sobą
.
Stwierdza:
Ludka traktowała mnie bardzo źle, ale nie pozostawałem jej dłuŜny. Nasze
obcowanie było przykre dla otoczenia. Wszyscy mówili, Ŝe to moja wina, Ŝe mam nieznośny
charakter. W ogóle ludzie lubili mówić, Ŝe mam nieznośny charakter, Ŝe trudno dojść ze mną
do porozumienia
. Potem zastanawia się sam nad sobą, nad tym jaki jest, stwierdza, Ŝe
urodził
się w huku armat
, tym jakoś tłumaczy swój charakter. Stwierdza, Ŝe jest człowiekiem
lekkomyślnym, nieodpowiedzialnym, studiuje i nie studiuje. Jest tego świadomy, ale przed
innymi się zgrywa, nie robi z tym nic, bo tak mu wygodnie. W międzyczasie w domu
Natolskich pojawia się Kazio - kolega Krzysztofa. Robi bardzo dobre wraŜenie na całej
rodzinie. Zasypuje prezentami, wręcza je w bardzo oryginalny sposób. Ludce teŜ się to
podoba, a nasz bohater to spostrzega… Coraz rzadziej odwiedza Natolskich, a Ludka nawet
tego nie dostrzegła, nie zadzwoniła. Gdy po jakimś czasie przyszedł do Natolskich, to nawet
nie spytała, czemu go nie było. Bohater podejmuje decyzję o rozstaniu z Ludką.
Przeprowadzą z nią rozmowę typową dla faceta :-P Ludka mówi wprost, Ŝe szarpała się z
nim, ale zawsze jej zaleŜało. Rozstają się, o dziwo nasz bohater trochę pocierpiał jednak, nie
spał, nie jadł.. I tak poŜegnał dom Natolskich. Teraz po latach wie, Ŝe na cały dom pracuje
Ludka, która załoŜyła sklep spoŜywczy. Dziadunio trochę zidiociał na starość, ale ogólnie jest
3
w dobrej formie. Po jakimś czasie zadzwoniła Ludka, odwiedził Natolskich. Jak stwierdził -
Ludka zbrzydła, Kazio się rozpanoszył, ogólnie było tam nieciekawie.
Rozdział szósty rozpoczyna się w momencie, gdy bohater w swoim pamiętniku
natrafia na jakiś napisany przez siebie poemat pt
Miłość
. Po przeczytaniu go stwierdza, Ŝe tak
naprawdę to
egzaltacja leniuchów czyni z niej
(z miłości)
efemerydę.
W obozie poruszenie, bo
mają otworzyć kaplicę. Suzanne ciągle obrzuca bohatera wymownymi rozmowami, on
stwierdza:
Wiem tylko, Ŝe Suzanne czymś mi przeszkadza, jest jakąś zawadą w moim Ŝyciu
psychicznym, i to nie od dziś, nie od wczoraj, ale od dawna, nim ją jeszcze poznałem.
Potem opisuję Renee - Francuzkę, która teŜ jest w obozie.
Ludzie rozmaicie nastraja pobyt w
tym miejscu ograniczenia wszelkich swobód fizycznych i duchownych, w tym gmacu szkolnym
przeklętym. Jedni są przygnębieni, jeszcze inni otępiali. Ale Renee jest tylko po prostu
okropnie znudzona. Nudzi się tak, Ŝe bierze Ŝałość patrzeć na nią.
Bohater stara się nawiązać
z nią kontakt, Ŝeby dać coś do zrozumienia Suzanne. Rozmowa z nią jest rzeczywiście nudna.
Próbuje teŜ poznać się z Janką, dosiada się do niej, zagaduje o ksiąŜkę, którą ona czyta, trochę
się ścierają, a jak się dowiaduje, Ŝe tą ksiąŜką jest
Zbrodnia w zamku Blind
, kryminał, to się z
niej podśmiewuje.. Po rozmowie z Janką poszedł się zdrzemnąć, napadł go jakiś marazm,
stwierdził, Ŝe nie pójdzie na obiad, bo ta monotonia posiłków źle na niego wpływa. Dochodzi
nawet do skrajnego wniosku, Ŝe moŜe właśnie dlatego Gandhi robił sobie te głodówki
więzienne - bo człowiek jest tak przeraŜony monotonią posiłków, Ŝe musi znaleźć sobie jakąś
wyrwę, przez którą mógłby zaczerpnąć świeŜego powietrza.
Na początku rozdziału siódmego bohater stwierdza, Ŝe zawieruszyło mu się kilka
rozdziałów tej powieści, ale
cóŜ znaczy te parę opisanych dni wobec bezbrzeŜnej nudy i
beznadziejności niewoli?
W pewnym momencie usłyszał dźwięk gdy na fortepianie, przeczuwał, Ŝe to gra Janka.. Grała
w kaplicy. Opisuje widok zasłuchanych w tę muzykę współwięźniów.
W szkolnej Sali
niemieckiego gimnazjum przerobionej na kaplicę realizuje się Polska. Szopen wypiera
wszystkie rekwizyty i rysy niemieckości.
Janka zaczęła grywać codziennie, co było
niemałym
ukojeniem i pociechą dla wielu.
Sytuacja z Suzanne skomplikowała się, zaczęli się unikać, gdy jedno z nich przychodziło do
kaplicy posłuchać gry Janki - drugie wychodziło. W międzyczasie teŜ Janka i Suzanne bardzo
się zaprzyjaźniły, czytały nawet jego trzech wieszczów, a on włóczył się bez sensu z Renee.
Następnie bohater opowiada co nieco o innych współwięźniach - o Pociejaku, aptekarzu,
który
spędza czas jak emeryt na wakacjach w Krynicy, który chodzi na długie spacery
. Albo o
Mac Kinleyu, pedagogu i teoretyku, z którym Pociejak wdaje się w dyskusję na temat
tęsknoty za miłością (nie podejrzewał, Ŝe on akurat moŜe się zmagać z taką tęsknotą, sprawiał
całkiem inne wraŜenie). Wspomina teŜ o Markowskim Harrym, elegancko ubranym, Polaku,
który uzyskał obywatelstwo angielskie na skutek róŜnych starań, handlowiec, bardzo
przedsiębiorczy. Wypowiada on znamienne słowa:
Ja jestem człowiek. Polak nie Polak,
wszystko tam jedno. Zostałem Anglikiem, bo mi z tym wygodniej, jak trzeba będzie, to zostanę
Francuzem albo Szwedem. To wszystko błazeństwo. Mnie Polska nic nie chciała ani nie
umiała dać. śalu o to nie mam, ale jak nie - to nie. Rozwiązujemy kontrakt i merci, adieu.
Szybko teŜ, jak przypuszczał, opuścił obóz.
Pewnego dnia Roullot przyszedł do naszego bohatera i oznajmił mu, Ŝe Suzanne opuszcza
obóz, dostała zwolnienie, jak się okazało - w ogóle nieformalnie ją internowali. Pierwsza
myśl bohatera była:
Bogu dzięki, będę mógł przynajmniej swobodnie chodzić po korytarzach.
JednakowoŜ czuję się trochę nieswojo.
W dniu jej wyjazdu unikał jej. PoŜegnanie było bardzo
teatralne, oddali sobie ksiązki,
teatralność pochłania nas oboje zupełnie. Nie obchodzimy się
wzajem juŜ nic. Ani my, ani nasze sprawy. Pochłonięci jesteśmy zupełnie we własnej
teatralności. WyŜywa się instynkt aktorstwa, drzemiący w kaŜdym człowieku.
Po jej odjeździe
4
bohater uświadomił sobie, Ŝe odjechała osoba, którą skrzywdził i nigdy juŜ nie zdoła tej
krzywdy naprawić.
Ósmy rozdział rozpoczyna się przebudzeniem bohatera w nocy. Nie umiał spać,
złapały go jakieś duszności. Prowadzi „rozmowę” z jakimś upersonifikowanym Zachceniem,
które nakłania go do tego, Ŝeby wyszedł z obozu. Ucieka.
Co teraz? Porwała mnie nagła
Ŝałość, niechęć, zachciało mi się wrócić i połoŜyć do łóŜka, ale przestrzeń i gwiazdy pachniały
czynem, nie było juŜ dla mnie powrotu
. Szedł przez las, nagle ktoś na niego napadł i zaczął go
dusić. Jedyne, co zdołał, to przywołanie Matki Najświętszej - w tym momencie palce tego
kogoś się rozluźniły i padło pytanie:
Te, to ty Polak?
Byli to polscy Ŝołnierze, zaprowadzili go
do szałasu, gdzie mieli się skryć. Ustalają między sobą, Ŝe będą bić się za Polskę, a nasz
bohater będzie ich dowódcą.
Przedrzemy się stąd do Anglii i tam utworzymy legion polsko-
francuski
, mówi. Zasypiają, a na naszego bohatera zaczynają spływać róŜne wątpliwości.
Zaczyna wspominać Ŝycie obozowe, Ŝe nie dokończy czytać swojego
Kordiana
, Ŝe juŜ nie
usłyszy, jak Janka gra Szopena. Decyduje się wrócić. Zostawia chłopcom kartkę, przeprasza
za wszystko i mówi, Ŝe mają walczyć. W drodze powrotnej stwierdza:
Zawsze, zawsze biegnę
pędzony nagle ku czynowi i zawsze zawracam z granicy.
W tym momencie przywołuje tekst
Wesela
:
Miałeś chamie, złoty róg
. Budzi się nad ranem w swoim obozowym łóŜku, szybko
biegnie na śniadanie, a w głowie ciągle pobrzmiewa mu tekst z
Wesela
. (wiedział, co dobre :-
D ) Rozmawia z Roullotem, który opowiada mu, Ŝe w nocy trzech więźniów chciało zbiec.
Ale
stąd się nie da uciecho Szwajcarii, dlatego nas tak słabo pilnują
! Wszystkie te
wydarzenia okazują się jakimś snem bohatera, projekcją w jego głowie.
Dziewiąty rozdział rozpoczyna się natomiast rozwaŜaniami bohatera na temat
cierpienia:
wszelkiego rodzaju cierpienia są raczej natury teatralnej i skoro ktoś cierpi w
samotności, to po pewnym czasie przyczyną cierpienia nie jest okoliczność, która je wywołała,
ale brak widzów, którzy by się wzruszali, płakali, bili brawo, rzucali kwiaty i wyprzęgali
koniec z karety
. Na spacerze spotyka Jankę. Zaczynają bardzo normalnie rozmowę, bez
Ŝadnych złośliwości jak dotychczas. Ona naśmiewa się z niego, Ŝe mimo wieku, jest ciągle
chłopcem z grzywką na bok. Rozmowa schodzi na Suzanne, Janka mówi, Ŝe tak naprawdę to
jej nigdy nie lubiła. Bohaterowi wydaje się to bardzo dziwne, ale nie udaje mu się niczego z
niej wyciągnąć. Rozmawiają duŜo, o Ŝyciu, o miłości - bohater mówi:
Miłość? To
unieruchomienie w cudzej rzeczywistości. Przeraźliwa rzecz. Niewola w rzeczywistości
własnej to juŜ dostatecznie straszne, ale unieruchomienie w cudzej to juŜ okrucieństwo natury.
Dlatego rzekłbym, Ŝe miłość jest rodzajem obłędu.
Do bohatera podchodzi Villbert i Mac
Kinley, mają propozycję, by zacząć organizować spotkania więźniów i kaŜdy na kolejnym
wygłaszałby jakiś referat, przygotowany przez siebie, na temat kraju, z którego pochodzi.
Proponują naszemu bohaterowi, Ŝeby to on był pierwszy. Ten bardzo się wzbrania, wykręca,
ale w końcu się zgadza. Janka to bardzo przeŜywała, w międzyczasie przeszli na „ty”. Bohater
ma do niej bardzo ambiwalentny stosunek - sam nie wie, czy jest inteligentna, czy głupia…
Dziesiąty rozdział to dzień odczytu referatu naszego bohatera na temat Polski.
Oficjalnym tytułem ma być
Budownictwo drzewne w Małopolsce
- konspiracja. Przed
odczytem bohater rozmawia z Janką, wypowiada ona znaczące słowa na jego temat:
Ty jesteś
trochę jak taki wulkan. Idą podróŜni i mówią: „o, patrzcie jaka ładna i miła górka,
spocznijmy pod nią”. Spoczywają sobie, rzeczywiście ładnie i miło, a tu nagle buch, buch,
bluzg.
Wcześniej jeszcze bohater umawia się z Roullotem, Ŝeby na dany mu znak podczas
odczytu, krzyknął:
Wariat! Wisła się pali
i oczywiście ma zachować tajemnicę. Odczyt
odbywa się w kaplicy, przyszło strasznie duŜo ludzi. Wykład zaczyna się całkiem w
porządku, bohater stwierdza, Ŝe:
Kraj ten kształtem przypomina serce, a przy odrobinie dobrej
woli moŜna go przyrównać do człowieka, który rozwarł ramiona. Tak. Rozwarł ramiona
przybite do krzyŜa.
Ale potem zaczyna się jakiś jego bełkot, jąkanie, mówienie od rzeczy, bez
sensu. Co jakiś czas wtrąca okrzyki:
Co wam do tego wszystkiego? Czy wy się kiedykolwiek
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]