[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dashiell Hammett
Dziewczyna o srebrnych oczach
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1990
Przełożyła Maja Gottesman
Tłoczono w nakładzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry",
Warszawa 1988
1
Pisała J. Szopa
Korekty dokonały:
K. Markiewicz
i K. Kruk
Dom przy Turk Street
Dowiedziałem się, że człowiek,
na którego poluję, mieszka
gdzieś przy Turk Street, ale mój
informator nie potrafił podać mi
numeru domu. Tak więc pewnego
deszczowego popołudnia
wędrowałem tą ulicą, dzwoniąc do
kolejnych domów i recytując taką
oto historyjkę: "Jestem z
kancelarii adwokackiej
Wellington i Berkeley. Jedna z
naszych klientek, starsza pani,
została w zeszłym tygodniu
wyrzucona z tylnej platformy
tramwaju i doznała ciężkich
obrażeń. Wśród świadków tego
wypadku był pewien młody
mężczyzna, którego nazwiska nie
znamy. Dowiedzieliśmy się, że
gdzieś tu mieszka". Potem
opisywałem poszukiwanego przeze
mnie mężczyznę i pytałem: "Czy
mieszka tu ktoś o takim
wyglądzie?"
Wzdłuż całej jednej strony
ulicy słyszałem ciągle tylko:
"Nie". "Nie". "Nie".
Przeszedłem na drugą stronę i
zacząłem robić to samo. Pierwszy
dom: "Nie". Drugi: "Nie".
Trzeci. Czwarty. Piąty...
2
Na mój pierwszy dzwonek nikt
nie otworzył. Po chwili
zadzwoniłem znowu. Już byłem
pewien, że nie ma nikogo, kiedy
klamka lekko się poruszyła i
drzwi otworzyła nieduża, starsza
kobieta, z jakąś szarą robótką
na drutach w ręku, o wyblakłych
oczach mrugających przyjaźnie za
okularami w złotej oprawie. Na
czarnej sukience nosiła mocno
wykrochmalony fartuch.
- Dobry wieczór - powiedziała
cienkim, sympatycznym głosem. -
Przepraszam, że pan czekał. Ale
zawsze zanim otworzę, sprawdzam,
kto jest za drzwiami. Starsze
panie bywają ostrożne.
- Przepraszam, że przeszkadzam
- zacząłem - ale...
- Niech pan wejdzie.
- Chciałem tylko o coś
zapytać. Nie zajmę pani dużo
czasu.
- Proszę jednak wejść -
powiedziała i dodała z udaną
surowością - herbata mi stygnie.
Wzięła mój mokry kapelusz i
płaszcz i poprowadziła mnie
wąskim korytarzem do słabo
oświetlonego pokoju. Siedzący
tam stary, tęgi mężczyzna z
rzadką siwą brodą opadającą na
biały gors, równie mocno
wykrochmalony jak fartuch
kobiety, wstał na nasz widok.
- Tomaszu - powiedziała - to
jest pan...
- Tracy - podsunąłem, bo to
właśnie nazwisko podawałem innym
mieszkańcom ulicy, i
zarumieniłem się jak chyba nigdy
od piętnastu lat. Takim ludziom
3
się nie kłamie.
Jak się okazało, nazywali się
Quarre i byli kochającym się
starym małżeństwem. Ona zwracała
się do niego "Tomaszu" i
obracała to imię w ustach, jakby
jej smakowało. On mówił do niej
"moja droga", a dwa razy nawet
wstał, aby poprawić poduszki, o
które opierała się swymi
delikatnymi plecami.
Zanim udało mi się skłonić ich
do wysłuchania mojego pytania,
musiałem wypić z nimi filiżankę
herbaty i zjeść parę małych
korzennych ciasteczek. Następnie
pani Quarre wydała kilka
współczujących cmoknięć, podczas
gdy ja opowiadałem o staruszce,
która wypadła z tramwaju. Potem
staruszek wymamrotał w brodę "to
straszne" i poczęstował mnie
grubym cygarem.
Wreszcie skończyłem z
wypadkiem i opisałem im
poszukiwanego przeze mnie
mężczyznę.
- Tomaszu - powiedziała pani
Quarre - czy to nie ten młody
człowiek, który mieszka w tym
domu z poręczami, ten który
zawsze wygląda na stroskanego?
Staruszek gładził śnieżną
brodę, zastanawiał się przez
chwilę.
- Moja droga, ale czy on nie
ma czasem ciemnych włosów? -
4
odezwał się w końcu.
Starsza pani rozpromieniła
się.
- Tomasz jest taki
spostrzegawczy - powiedziała z
dumą. - Zapomniałam, ale ten
młody mężczyzna, o którym
mówiłam, rzeczywiście ma ciemne
włosy, więc to nie może być on.
Potem staruszek zasugerował,
że to pewien młodzieniec
mieszkający kilka domów dalej
może być tym, którego szukam.
Dopiero po dłuższej dyskusji
zdeecydowali, że jest on zbyt
wysoki i zbyt stary. Pani Quarre
zaproponowała kogoś innego.
Przedyskutowali i tę
kandydaturę, a następnie
odrzucili. Tomasz znów wysunął
kogoś, kto po rozważeniu sprawy
też został odrzucony. Paplali
dalej.
Zapadł zmrok. Starszy pan
zapalił stojącą lampę, która
rzucała na nas łagodne, żółte
światło, resztę pokoju
pozostawiając w mroku. Pokój był
duży i zagracony; wisiały w nim
grube zasłony i stały ciężkie,
masywne, wypchane włosiem meble
z ubiegłego wieku. Nie
oczekiwałem już żadnej pomocy z
ich strony, ale zrobiło mi się
przyjemnie, a cygaro było
wyśmienite. Jeszcze zdążę wyjść
na tę pluchę, jak wypalę.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]