[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DZIEWCZYNA Z WOALKĄ/VлLech BorskiDZIEWCZYNA Z WOALKĄKrajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1987Okładka i ilustracje Władysław GrocholaRedaktorHanna DąbrowieckaRedaktor techniczny Hanna DybanowskaKorekta Jadwiga Wójcik© Copyright by Lech Borski, Warszawa 19875~oo6KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RSW „PRASA-KSIĄŻKA-RUCH" WARSZAWA 1987Wydanie I. Nakład 50 000 + 350 egz. Objętość: ark. wyd. 9,47; ark. druk. 10,95 Skład, druk i oprawa: RSW Zakłady Graficzne Piła, ul. Okrzei 5 Zam. 1392/86. P-38 Nr prod. I. 1-1369/841N a początku lipca ktoś przyniósł wiadomość, że zobaczył na ulicy Wacława Surałę. To Klim: dostrzegł mężczyznę, gdy ten odchodził od dworca autobusowego- i kierował się w stronę urzędu gminy. Surała — mówił Klim — nosił jeszcze swój ciemny, zniszczony garnitur, nadal poruszał się szybko, choć drobnymi krokami, garbił się nieco i ciągle miał spojrzenie czujne i bezczelne. (Nie uwierzyliśmy, lecz i w następnych dniach Surałę widywano. Kręcił się po mieście, jakby czegoś szukał, choć unikał rozmów. Może po prostu nikt go nie zaczepiał.Odetchnęliśmy. Surała żył, wrócił, zatem może nie czuł się już winny,a my mogliśmy zapomnieć o historii, która rozegrała się jesienią i zimą.Właśnie dlatego musieliśmy ją sobie odtworzyć.Kto pierwszy spotkał Surałę? Klim właśnie. Klim i Witek, ale dla Klima Surała stał się po prostu zabójcą kotów, dla Witka wkrótce zaczął istnieć podwójnie: od pierwszego listopada był także prześladowcą dziewczyny w woalce.-Wówczas, w końcu października, Klim i Witek szli, żeby nam przeszkodzić. Witek prowadził, Klim jedynie postępował za nim, nieszczęśliwy i przerażony. Chciał razem z nami zbierać nad starą glinianką skąpy już o tej porze roku pokarm dla rybek. Kiedy jednak zdobył słój i wychodził z domu, Witek czekał na niego i od razu przedstawił swój plan, a Klim nie mógł odmówić. Bał się Witka, nie z racji siły i brutalności kolegi — te raczej podziwiał. Bał się, ponieważ Witek miał go w garści.Szli okrężną drogą, nie przez Stok, pełen rozbieranych i budowanych murów. Tam kręciło się za dużo ludzi. Witek wybrał trasę wzdłuż torów kolejowych, które przebiegały obok zagajnika, sięgającego do glinianki. Był to długi marsz, i Klimowi to się jeszcze bardziej nie podobało, chociaż nie powiedział ani słowa.Milczeli obaj.5Witek nie spieszył się, wyglądało na to, że rozmyślnie zwleka, jaki pragnął dotrzeć do celu, gdy już będzie za późno. Po długim czasie, gdy przestało mieć jakiekolwiek znaczenie,' bąknął kilka wyjaśnień na t temat:- Już w drodze wydało mi się to wszystko głupie. Byłem wściekły, i nagle mi przeszło. I jeśli w ogóle dostalibyśmy się nad gliniankę, to r wiem, co bym zrobił.Wówczas usłyszeli nas z daleka, nie mieliśmy powodów, by zach wywać się cicho. Zaczęli się skradać, przeskakując od drzewa < drzewa, coraz ostrożniej, gdyż poszycie przedstawiało się mizern trochę krzewów, to wszystko. Witek miał dwie proce i sporo okrągły kamyków, jedną z proc dał Klimowi, niezręcznym, wstydliwym ruchei Ale nie powiedział, że ma wątpliwości, przeciwnie, oświadczył, że i pewno zdążą rozbić przynajmniej cztery słoje, zanim ucieczka stanie s konieczna.- A potem wiej, bracie? i nie oglądaj się na mnie. Klim tylko wzruszył ramionami. Biegał kiepsko.Przysięgał nam potem, że od razu postanowił nie strzelać albo strzel kamykami w powietrze i nie uciekać, bo nie zamierzał wkładać wysiłł w sprawę z góry przegraną.Patrzył na plecy Witka, który przeskoczył już do następnej sosn Witek przyzywał go cichym szeptem. Klim przeszedł kilka krokó i przykucnął. Westchnął cicho, kiedy jego wódz, przewodnik czy ti prześladowca wielkim susem znalazł się przy następnym drzewi i zamierzał także przedreptać ten kawałek, gdy usłyszeli:- Pomóż mi.Klim prawie nie zwrócił na to uwagi. Zrozumiał, że coś się sta] dopiero wtedy, kiedy Witek długim, wspaniałym szczupakiem znurk< wał w pobliski krzak jałowca i pisnął z bólu. Klim ledwie powstrzym śmiech i właśnie w tym momencie dotarło do niego, że zagajnik dookoi jest absolutnie pusty i że wobec tego to las się odezwał albo cc niewidzialnego w Jesie. Odezwało się to spokojnym, prawie łagodny] tonem i odezwało się znikąd. Klim zmartwiał. Serce raz czy dw uderzyło ostrzej, a Klim, jeśli to było możliwe, znieruchomiał jeszc; bardziej, przycupnięty przy sośnie, niczym obły, grubawy głaz. Wite przez chwilę szamotał się w jałowcu, ale szybko ucichł.- Pomóż mi,Klim nie wiadomo jak pojął, że słowa skierowane są nie do niego, a d Witka. Nie próbował się rozejrzeć, trwał. A jednak niepokój, jeszcze n strach, niepokój rozrastał się w nim: głos nie tylko pochodził zniką< pobrzmiewało w nim ponadto niewytłumaczalne miauczenie, smutr i zalęknione, poprzedzające prośbę, może zamykające ją, a może w ni wbudowane.6- Pomóż mi.Miauczenie i słowa rozlegały się jednocześnie, jakby jakiś kot mówił po ludzku i jakby nie potrafił całkowicie opanować zwierzęcych przyzwyczajeń.- Słyszysz mnie? Pomóż mi.Witek uniósł głowę, odsunął gałąź rozdrapującą mu policzek, podparł się na łokciach, ale zamiast wstać, wepchnął się głębiej pod jałowiec.Ludzki głos, a może kocie słowa umilkły i już tylko miauczenie dźwięczało w pustce. Potem i to ucichło.Witek wreszcie zaczął działać. Nieskończenie powoli przewrócił się na bok, wyjął z kieszeni procę i kamyki, ostrożnie kręcił głową w poszukiwaniu celu. Ale szukał nie tam, gdzie należało.Klim delikatnie przesunął zdrętwiałe stopy, starając się, żeby stare igliwie nie zaszeleściło, i leciutko unosząc głowę zobaczył miejsce, z którego dobiegały słowa. Odetchnął głęboko, ze zdumieniem, lecz ani pisnął.- Słuchaj, wszystko ci wytłumaczę — głos stał się czysto ludzki, bez śladów miauczenia. — Ale sam nie dam rady. Musisz mi pomóc.Witek odchrząknął. Klim z uciechą obserwował, jak kilka razy usiłuje się odezwać i jak za każdym razem słowa więzną mu w gardle, a gdy wreszcie zabrzmiały, w nich także znalazło się coś zwierzęcego, przypominały szczekanie.- Co ty jesteś?Klim zacisnął pięści i zacisnął usta, tłumiąc śmiech. Wiedział, co to jest, i nie bał się już.- Długo tak nie wytrzymam. Pospiesz się.- Gdzie ty jesteś?! - krzyknął Witek z rozpaczą.- Popatrz w górę.Klim zachichotał. Z gałęzi sosny, uwięziony między konarami, zwisał mężczyzna. Głową w dół — wysoko nad ziemią. Lewą ręką drapał korę, próbując znaleźć oparcie, w prawej zaciskał długi kij, zakończony sznurkową pętlą. Witek zlustrował wiszącą postać i zdecydował się wygramolić spod jałowca. Procę nadal trzymał w ręku, za plecami.Klim także odważył się podnieść i mężczyzna dopiero wtedy go zauważył.! - Tam na prawo — zaczął, ale jego głos zanikł w głośnym miauknięciu - na prawo, pod sosną jest drąg i sznur. Podnieście drąg, ale najpierw dajcie mi sznur. Pospieszcie się — i znów pełen bólu koci pisk.- To pan miauczy? — upewnił się Witek, a Klim przylgnął do swojej sosny, dusząc się ze śmiechu.Wyjaśnił nam to później i uwierzyliśmy mu: wiedział, że należy szybko pomóc mężczyźnie. A jednak nie mógł powstrzymać śmiechu czy radości.7)Bo zrozumiał: Witek uwierzył, że miauczy i mówi to samov stworzenie. I chociaż zobaczył na drzewie wiszącego mężczyznę, nie był pewien, że to człowiek. A nawet samo wiszenie na drzewie wydało się może Witkowi dowodem na to, że mężczyzna nie jest mężczyzną, a ma coś wspólnego z kotami. I Witek się bał, a Klim nagle pojął, że od dawna marzył, by zobaczyć Witka, który poddaje się lękowi. I jeszcze jedno: Witek dał się nabrać. Uwierzył w cuda. W jednej chwili Witek przestał być nieomylny, najodważniejszy i najbardziej trzeźwy z nas wszystkich. Klim musiał się tym nasycić.Wierzyliśmy Klimowi. Wiedzieliśmy, że Witek, choć starannie to ukrywał, ciągle czyta baśnie. I gotów jest w nie wierzyć. Jak my wszyscy zresztą. Potrzebowaliśmy baśni albo tajemnic, albo cudownych zdarzeń, a najlepiej wszystkiego naraz. I staraliśmy się nawet, żeby Glinna Góra, w której zdarzało się niewiele, była ich pełna.Witek, stojąc pod sosną, pomyślał, że to bajka, i wszedł w nią. Miał ją przez chwilę. Nie ruszył się słysząc prośbę o sznur. Powiedział:- Ja... nie wiem. Pan chyba powinien dobrze łazić po drzewach. Jeżeli się miauczy...- Masz mnie za kota? Witek milczał.- Dacie mi to wreszcie?!Witek wepchnął procę do kieszeni i skinął na Klima. Spojrzał w górę:- Damy to panu i sobie pójdziemy. A pan tam poczeka. Mężczyzna nie odpowiedział. Podciągnął się nieco w górę i uporczywiewpatrywał się w Witka. Klim podszedł bliżej i trącił nogą drąg, pełer długich, rozczapierzonych sęków. Do tkwiącego u końca żelaznego kółke przymocowana była parometrowa linka. Przenośna, lekka drabina dle zwinnych ludzi. Pochylił się i przesunął drąg w wygodniejsze położenie Mężczyzna ciągle patrzył na Witka i nawet, gdy tak wisiał głową w dół można było na jego twarzy, nabrzmiałej z wysiłku, odczytać ni te zdziwienie, ni to niewiarę.Klim rzucił linę w górę, mężczyzna wolną ręką chwycił ją, przytrzymał pozwolił luźnemu końcowi opaść po drugiej stronie grubego konara.- Ciągnij.Klim pociągnął, drąg powoli windował się do góry.- Niech ci ten drugi pomoże.Witek nie poruszył się. Drąg zachybotał, prawie już wisząc, mężczyzm sapnął i przytrzymał linkę.- Opuszczaj go powoli na drzewo. Musi stać mocno. Przedtem mi się ześlizgnął.Klim wykonał polecenie. Mężczyzna wypuścił swój kij, zakołysał sit całym ciałem, zawisł na chwilę i jego nogi dotknęły pierwszych sęków drąga. Objął pień rękoma i zszedł, niemal zeskoczył na ziemię8Witek stał już o kilka metrów dalej, gotów do ucieczki.- Po co pan tam wchodził? — spytał.Mężczyzna nie zareagował, poprawiał ubranie, a potem, zwracając się tylko do Klima, wyjaśnił:- Łapałem kota. Jeszcze tam jest.Klim spróbował wypatrzeć zwierzę wśród gałęzi.- Zejdzie sam. Chyba teraz się boi. Ale jak się uspokoi, to zejdzie sam. Mężczyzna zachichotał:- Nie zejdzie. Sam nie zejdzie. Przyłożyłem m...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]