[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROBERT A. HEINLEINDUBLERPrzek�ad : Aleksandra Jagie�owicz1Je�li facet o wygl�dzie wie�niaka wchodzi do baru i zachowuje si� jak jego w�a�ciciel, mo�e by� tylko pilotem z kosmosu.To nieuniknione. Jego zaw�d sprawia, �e czuje si� jak w�adca wszelkiego stworzenia. Kiedy dotknie stop� Ziemi, uwa�a, �e brata si� z ho�ot�. A sta�y brak elegancji? Czego mo�na si� spodziewa� po kim�, kto prawie przez ca�y czas tkwi w sztywnym mundurze i cz�ciej przebywa w przestrzeni ni� w cywilizowanym �wiecie? Staje si� naiwn� ofiar� krawc�w z bo�ej �aski, kt�rzy oblegaj� wszystkie porty kosmiczne, oferuj�c ,,ziemskie stroje".Zauwa�y�em, �e ten pot�ny facet musia� by� klientem Omara Namiociarza. �wiadczy�y o tym zbyt szerokie i za mocno wypchane ramiona, za kr�tkie spodnie, podje�d�aj�ce w g�r� na �ydkach, i koszula z falbanami, w kt�rej do twarzy by�oby najwy�ej krowie.Zachowa�em jednak moj� opini� dla siebie i postawi�em mu drinka za ostatniego p�imperia�a, traktuj�c to jako inwestycj�. Wiadomo, jak szanuj� fors� ci z kosmosu.- Ostrego odrzutu! - powiedzia�em, kiedy stukn�li�my si� szklankami.Obrzuci� mnie szybkim spojrzeniem.To by� m�j pierwszy b��d w stosunkach z Dakiem Broadbentem. Zamiast odpowiedzie� ,,Szerokiej przestrzeni!" albo "bezpiecznego l�dowania!", zlustrowa� mnie od st�p do g��w i odpar�:- Mi�o mi, ale pomyli�e� adres. Nigdy nie by�em na zewn�trz.W tym momencie tak�e powinienem trzyma� g�b� na k��dk�. Ci z kosmosu i rzadko odwiedzaj� takie bary jak Casa Manana; nie by� to ich ulubiony typ hotelu i znajdowa� si� zbyt daleko od portu. Je�li jednak kto� pojawia si� w ziemskich ciuchach, szuka ciemnego k�ta i udaje, �e nie jest z kosmosu, to wy��cznie jego sprawa. Sam te� wiele razy gra�em w t� gierk� ,�eby widzie�, a jednocze�nie nie rzuca� si� w oczy - by�em kiedy� winien troch� forsy tu i tam, nic wielkiego, ale nieprzyjemne. Powinienem wiedzie�, �e on te� ma swoje powody, i uszanowa� je.Ale moje struny g�osowe nagle zacz�y �y� w�asnym �yciem, dzikie i swobodne:- Nie wstawiaj mi kitu, brachu pilocie - odpar�em. - Je�li jeste� ziemskim szczurem, to ja jestem burmistrzem Tycho City. Za�o�� si�, �e wi�cej w �yciu wypi�e� na Marsie, ni� na Ziemi - doda�em, widz�c, jak ostro�nie podnosi szklank�: zdradziecki odruch ludzi przyzwyczajonych do s�abej grawitacji.- M�w ciszej - sykn��, nie poruszaj�c wargami. - Sk�d ta pewno��, �e jestem woja�erem? Nie znasz mnie przecie�.- Przepraszam - odpar�em. - Mo�esz by� wszystkim, czym tylko chcesz. Ale ja mam oczy. Zdradzi�e� si� w pierwszej chwili, kiedy tu wszed�e�.Mrukn�� co� cicho.- Jak?- Nie przejmuj si� tak bardzo. W�tpi�, czy kto� poza mn� to zauwa�y�. Ale ja widz� r�ne rzeczy, kt�rych nie widz� inni ludzie.Poda�em mu wizyt�wk� nieco zbyt dumnym gestem. W ko�cu jest tylko jeden Lorenzo Smythe, Jednoosobowa Sp�ka Akcyjna. Tak. Jestem ,,Wielkim Lorenzo" - stereo, mydlana opera... ,,Pantomimista i Niezwyk�y Mistrz Kamufla�u".Przeczyta� kart� i wsun�� j� do kieszonki na r�kawie. Zrobi�o mi si� przykro, bo te prostok�ciki kosztowa�y mnie maj�tek: autentyczna imitacja r�cznej grawerki.- Wiem, o co ci chodzi - rzek� p�g�osem. - Ale co by�o nie w porz�dku z moim zachowaniem?- Poka�� ci - odpar�em. - Dojd� do drzwi jak szczur ziemski i wr�c� tak, jak ty chodzisz. Patrz.Zademonstrowa�em mu, w powrotnej drodze na�laduj�c nieco przesadnie jego ruchy, aby nawet niewprawne oko mog�o dostrzec r�nic� - stopy lekko �lizgaj� si� po pod�odze, jakby to by�y p�yty pok�adu, ci�ar cia�a przeniesiony w prz�d i r�wnowa�ony ko�ysaniem bioder, r�ce nieco odsuni�te od tu�owia, gotowe do chwytania.Istnieje jeszcze z tuzin innych szczeg��w, kt�rych nie da si� opisa� s�owami, ale najwa�niejsze jest to, �e trzeba by� pilotem kosmicznym, �eby w tak charakterystyczny spos�b si� porusza�... Nale�y tym po prostu �y�. Cz�owiek z miasta przez ca�e �ycie p�dzi po g�adkim ziemskim pod�o�u, z ziemsk� grawitacj�, a jednak wystarczy pude�ko po papierosach, �eby si� potkn��, wierzcie lub nie. Pilot kosmiczny - nigdy.- Wiesz ju�, o co mi chodzi? - zagadn��em, wsuwaj�c si� z powrotem na swoje miejsce.- Obawiam si�, �e tak - przyzna� kwa�no. - Czyja naprawd� tak chodz�?- Tak.- Mmmm... chyba musz� bra� u ciebie lekcje.- Mog�o by� gorzej - odpar�em.Siedzia� teraz i gapi� si� na mnie. Chcia� co� powiedzie�, ale zmieni� zdanie i skin�� palcem na barmana, by nape�ni� nasze puste szklaneczki. Kiedy drinki pojawi�y si� na blacie, zap�aci� za nie, opr�ni� swoj� szklank� i wsta� z miejsca jednym p�ynnym ruchem.- Zaczekaj na mnie - poprosi� p�g�osem.Nie mog�em odm�wi�, skoro mia�em przed nosem darmowy trunek. Zreszt� nie chcia�em. Zainteresowa� mnie. Polubi�em go, nawet je�li nasza znajomo�� trwa�a nieca�e dziesi�� minut. By� typem przystojnego wielkiego brzydala, za kt�rym szalej� kobiety i kt�rego s�uchaj� m�czy�ni.Z wdzi�kiem torowa� sobie drog� przez pok�j, mijaj�c po drodze do drzwi stolik zaj�ty przez czterech Marsjan. Nie lubi� Marsjan. Nie podoba mi si�, kiedy co�, co wygl�da jak klocek drewna, na kt�rym powieszono kask tropikalny, ��da takich samych praw jak cz�owiek. Nie cierpi� sposobu, w jaki wypuszczaj� nibyn�ki. Przypomina mi to w�e wype�zaj�ce z dziur. Nie podoba mi si�, �e mog� widzie� wszystko woko�o, nie odwracaj�c g�owy - je�li to w og�le mo�na nazwa� g�ow�, co wcale nie jest oczywiste. No i nie mog�em �cierpie� ich smrodu!Nikt nie mo�e mnie nazwa� rasist�. Nie obchodzi mnie, jakiego koloru, religii czy rasy jest cz�owiek. Ale ludzie to ludzie, a Marsjanie to co�. Z mojego punktu widzenia nie s� nawet zwierz�tami. Przynajmniej ja osobi�cie wola�bym mie� przy sobie parszyw� �wini�. Wpuszczanie ich do bar�w i restauracji, ucz�szczanych przez ludzi, uwa�am za oburzaj�ce. No, ale Traktat niestety istnieje, wi�c co mam robi�?Tej czw�rki nie by�o tam, kiedy przyszed�em. Na pewno bym ich poczu�. A skoro jn� o tym mowa, nie dostrzeg�em ich r�wnie� kilka minut temu, kiedy podchodzi�em do drzwi. A teraz sterczeli na swoich postumentach wok� sto�u i udawali, �e s� lud�mi. Nie us�ysza�em nawet, jak klimatyzacja zwi�kszy�a obroty.Darmowy drink, kt�ry sta� przede mn�, nagle przesta� mnie poci�ga�. Chcia�em tylko, �eby m�j gospodarz wr�ci� wreszcie i �ebym m�g� si� grzecznie wynie��. Nagle przypomnia�em sobie, �e on tak�e rzuci� wzrokiem w tamtym kierunku, a potem nagle zacz�o mu si� spieszy�. Ciekaw by�em, czy Marsjanie maj� z tym co� wsp�lnego. Spojrza�em w ich stron�, usi�uj�c stwierdzi�, czy interesuj� si� moim stolikiem, ale jak, do licha, zorientowa� si�, na co patrzy albo o czym my�li taki Marsjanin? I to by�a jeszcze jedna rzecz, jaka mi si� w nich nie podoba�a.Siedzia�em tak od kilku minut, bawi�c si� drinkiem i zastanawiaj�c si�, co si� sta�o z moim kumplem pilotem. Mia�em nadziej�, �e jego go�cinno�� rozci�gnie si� na kolacj�, a mo�e nawet, kiedy staniemy si� wystarczaj�co simpatico, uda mi si� zaci�gn�� jak�� malutk� po�yczk�. Inne widoki - musz� to niestety przyzna�! -by�y marne. Ostatnio dwa razy, kiedy pr�bowa�em skontaktowa� si� z moim agentem, odpowiedzia�a mi tylko automatyczna sekretarka. Nagra�em wiadomo�� i tyle. A je�li nie wrzuc� monety, drzwi mojego pokoju tak�e pozostan� zamkni�te tej nocy... Tak nisko upad�em, �e musia�em korzysta� z kabin mieszkalnych.Kelner dotkn�� mojego ramienia, wyrywaj�c mnie z bagna melancholijnych rozwa�a�.- Telefon do pana, sir.- H�? Dzi�ki, przyjacielu, czy mo�esz przynie�� ten przyrz�d tu, do stolika?- Przykro mi, sir, ale nie mog� go prze��czy�. Prosz� przej�� do kabiny numer dwana�cie, w holu.- Och, dzi�ki - odpar�em, sil�c si� na uprzejmo��, bo nie mia�em na napiwek. Wyszed�em, szerokim �ukiem omijaj�c Marsjan.Szybko przekona�em si�, dlaczego rozmowy nie mo�na by�o prze��czy� do stolika. Dwunastka by�a kabin� o maksymalnym zabezpieczeniu przed podgl�dem, pods�uchem i zak��ceniami. Ekran nie pokazywa� �adnego obrazu, pozosta� mlecznobia�y nawet wtedy, kiedy zamkn��em drzwi. Milcza�, dop�ki nie usiad�em, umieszczaj�c twarz w zasi�gu czujnika. Dopiero wtedy opalizuj�ce ob�oki rozwia�y si� i stwierdzi�em, �e patrz� w twarz mojego przyjaciela pilota.- Przepraszam, �e tak sobie poszed�em - powiedzia� szybko.- Ale troch� si� spieszy�em. Chc�, �eby� natychmiast poszed� do hotelu Eisenhower, pok�j dwa tysi�ce sto sze��.Ani s�owem nie wyja�ni�, o co chodzi. ,,Eisenhower" tak samo nie pasuje do pilota statku kosmicznego, jak Casa Manana. W�szy�em k�opoty. Nie wybiera si� obcej osoby w barze i nie ka�e jej si� przyj�� do pokoju hotelowego... przynajmniej, je�li osoba jest tej samej p�ci.- Po co? -zapyta�em.Pilot przybra� wyraz twarzy w�a�ciwy ludziom, kt�rych rozkazy zwykle spe�niane s� bez dyskusji. Studiowa�em go z zawodowym zainteresowaniem - to nie to samo, co gniew, przypomina raczej chmur� gradow� przed sam� burz�.Nagle wzi�� si� w gar�� i odpowiedzia� spokojnie:- Lorenzo, nie mam czasu wyja�nia� wszystkiego. Chcia�by� dosta� robot�?- Masz na my�li profesjonalny anga�? - odpar�em powoli. Przez jedn� potworn� chwil� wyobrazi�em sobie, �e oferuje mi... no wiesz, robot�. Do tej pory zachowa�em moj� godno�� zawodow� w stanie nienaruszonym, pomimo wyboj�w i upadk�w, jakie przynosi� mi bezczelny los.- No jasne, �e profesjonalny! - odpar� szybko. - Wymaga najlepszego aktora, jakiego uda nam si� dosta�.Nie pozwoli�em, aby ulga, jak� poczu�em, odbi�a si� w wyrazie mojej twarzy. Prawda by�a bolesna - przyj��bym skwapliwie ka�d� robot� w zawodzie... Ch�tnie zagra�bym nawet balkon w Romeo i Julii, ale nie wypada�o tego po sobie pokazywa�.- Co to za anga�? - zapyta�em powoli. - Mam raczej pe�en terminarz...Machn�� r�k�.- Nie mog� przez telefon. Pewnie tego nie wiesz, ale ka�dy obw�d koduj�cy mo�e zosta� odkodowany, o ile ma si� porz�dny sprz�t. P�d� tu, czekam na ciebie!By� wyra�nie podekscytowany, a zatem ja mog�em sobie pozwoli� na brak zainteresowania.- Nie, daj spok�j - zaprotestowa�em. - Jak ci si� zdaje, kto ja jestem? Boy hotelowy? A mo�e niewys...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]