[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->T I M P A R KSD U CH M I M ITytuł oryginałuMimi's GhostKrólestwa myśli, filozofii i ducha chwieją się i upadają w zetknięciu z tym, conienazwane, ze mną samym.TLMax Stimer,Jedyny i jego własnośćRCZĘŚĆPIERWSZA1Morris delikatnie przebiegł czubkami palców po jedwabiście gładkich kafel-kach w kolorze kawy, zaprojektowanych przez Valentino.Łazienkabyła bodajjedynym pomieszczeniem w całym mieszkaniu, co do którego nie miałżadnychzastrzeżeń. Wykończenia z polerowanego, orzechowego drewna prezentują sięszczególnie atrakcyjnie, pomyślał, dotykając najpierw masywnej, kremowej my-delniczki, a potem grubych, białych ręczników, tak odmiennych od tych pospo-litych i szorstkich, towarzyszących mu przez całe dzieciństwo. Ponadtołazienkastanowiła sanktuarium, do którego -dzięki jakiejś nowoczesnej sztuczce kon-strukcyjnej - nie docierały ani dźwięki odbiorników radiowych i telewizyjnych,ani podniesione głosy z innych mieszkań. Co za ulga. Przynajmniej tu człowiekmógł golić się w spokoju, podziwiając przy tym zdecydowaną linię szczęki, nie-skazitelne policzki, młode i dojrzałe zarazem, elegancko przycięte, nadal bujnewłosy nad jasnobłękitnymi oczami... Podziwiając i marząc ożyciu,w którympodjąłby inną decyzję.Gdyż Paola była błędem, to nie ulegało wątpliwości.Poprawiając krawat pod różowym,świeżoogolonym podbródkiem, dumnywłaściciel posiadłości obszedł wpuszczaną w podłogę wannę i zbliżył się do oknaz podwójną szybą wprawioną w elegancką ramę z jasnego, sosnowego drewna.Rozkoszując się każdą z tych prostych czynności, dotykiem przyjemnie gładkiej,stalowej klamki, zapachemżywicyiświeżejjeszcze farby, otworzył okno i pod-ciągnąłżaluzję.Na czarno lakierowanym metalu odznaczała się plamka rdzy.Trzeba będzie porozmawiać o tym z wykonawcą. Morris poskrobał rdzę wyma-nikiurowanymi paznokciami. Znowu ta sama historia. Człowiek nie zdążył sięjeszcze dobrze nacieszyć detalami mieszkania, a już odkrywał jego wady, drobneTLRskazy, irytujące niedoróbki, psujące całą radość. Morris przyjrzał się uważniejrdzawej plamce. Najwyraźniej deweloper wykorzystał kiepskie materiały od nie-solidnych dostawców, licząc na to,żenabywca, któremu pozwolono zaledwiedwa albo trzy razy pospiesznie obejrzeć mieszkanie, w dodatku informując go, iżjeśli nie zapłaci od razu (gotówką!), chętni już czekają w kolejce, nie zauważytych usterek. Tak, stanowczo dał się wykiwać. I to wykiwać prowincjonalnemuhochsztaplerowi, oszukującemu na podatkach. Teraz pozostawało mu już tylkoprzyznać się do błędu i przyjąć porażkę z podniesionym czołem. Człowiek nigdy,przenigdy nie powinien wmawiać sobie,żewszystko jest w porządku, jeśli wrzeczywistości sprawy przedstawiają się inaczej.Z Paolą z pewnością nie było w porządku.Morris szeroko otworzył okiennice, wystawiając tors na przenikliwy chłód sza-rego, zimowego poranka i spoglądając w kierunku banalnej sylwetki kolejnego„luksusowego" kondominium, które ten sam deweloper budował obecnie na te-renie, mającym - zgodnie z obietnicą sprzed sześciu miesięcy - na zawsze pozo-stać fragmentem dziwiczego pięknego, wiejskiego krajobrazu. Zadrżał podwpływem zimna, jednak zmusił się do patrzenia, do smakowania swojej drobnejklęski, wymownego dowodu na to,żenie zdołał rozszyfrować Włocha. Nie wy-starczy zdobyć fortunę, człowiek musi jeszcze nauczyć się jej bronić. Jakże tam-ten musi teraz triumfować, ilekroć ich samochody mijają się na ulicy. Ależ musigo cieszyć upokorzenie Morrisa.Dzień był jakby zamówiony naŚwiętoZmarłych: zimny i mglisty. Wyśmieni-cie. Teraz toaleta (ubieranie się zawsze sprawiało Morrisowi przyjemność), po-tem spotkanie z rodziną, sznur aut ciągnących ku cmentarzowi, kwiaty, wzru-szenie na widok fotografii Massiminy na rodzinnym grobowcu. Morris nie-odmiennie cenił tradycję, gdyż ujmowała doświadczenie człowieka w określoneramy i nadawała jegożyciupewien rytm. Ojciec nigdy nie odwiedzał różanegokrzewu, pod którym spoczęły prochy Matki. Podczas kolejnych odwiedzin wdomu koniecznie musi namówić starego na wspólną wizytę w tym miejscu,żebypokazać mu, co znaczą cywilizacja i szacunek dla zmarłych.TLRPrzymknął okno i ponownie stanął przed lustrem. Kardi-gan od Armaniego, odGianfranco Ferre koszula, krawat od Versacego - stanowczo nie można mu byłoodmówić elegancji. Jednak wraz z nabyciem pewnych rzeczy człowiek zaczynałsobie uświadamiać,żesamo ich posiadanie nie wystarcza. Od razu budziło się wnim pragnienie czegoś więcej: sztuki, kultury, dystynkcji, obcowania z ludźmiceniącymi podobne wartości i kultywującymi je. Dlatego właśnie jego małżeń-stwo okazało się tak głupią, tak tragiczną pomyłką. Dziś po południu, jeśli wy-starczy mu czasu, odwiedzi Forbesa...- Paola! - Morris wyszedł na korytarz. - Paola, minęło wpół do dziewiątej!Żadnejodpowiedzi. Zajrzał do sypialni. Jegożonależała rozciągnięta rozkosz-nie pod puchową kołdrą. Kunsztownie ufryzowane, kasztanowe loki rozsypałysię na różowej poduszce. Tak, Paoli z pewnością brakowało owej promiennejniewinności i prostoty, jakie cechowały jej siostrę, Massimi-nę. Co więcej - jakmógł się przekonać w czasie tamtego krótkiego, cudownego miesiąca ich wspól-nej ucieczki -Massimina zawsze wstawała o odpowiedniej porze.Morris usiadł na skrajułóżka,przyglądając się kobiecie, z którą w takim po-śpiechupołączył swojeżycie.Stanowczo musi przywołać Paolę do porządku, boinaczej przemieni się w zwykłego pantoflarza, którego jedynym zadaniem jestdostarczanieśrodkówfinansowych wiecznie mizdrzącej się i marnującej czas nagłupie zachciankiżonie.W końcu Paola odezwała się, nie otwierając nawet oczu.- Mo, jak to się stało,żenie jesteś dzisiaj w pracy? Nie znosił być nazywanyMo.-Sono i morti- zauważył. -ŚwiętoZmarłych.-Giusto*1.Ale po co wstawałeś w takim razie? Nie musimy być na cmentarzuwcześniej niż przed jedenastą. Wracaj dołóżka,zabawimy się.1* Rzeczywiście.TLR
[ Pobierz całość w formacie PDF ]