[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Diana Palmer
Dwa kroki w przyszłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego dnia w południowym Tekasie nawet jak na początek września było
potwornie gorąco. Christabel Gaines włożyła spłowiałe niebieskie dżinsy i biały
T–shirt z dużym dekoltem. Torbę z książkami niedbale zarzuciła na ramię.
Obcisła koszulka uwydatniała niewielkie, kształtne piersi, a obcisłe spodnie
podkreślały łagodne krągłości młodzieńczej sylwetki. Lekki wiatr rozwiewał
długie, jasne włosy. Kosmyki opadały na szerokie czoło, muskały wysokie kości
policzkowe i ładnie wykrojone usta. Christabel odgarnęła włosy do tyłu.
Wielkie, piwne oczy wyrażały rozbawienie, gdy słuchała jednej ze studentek
opowiadającej o wspólnej koleżance. Był nudny, męczący poniedziałkowy
poranek.
Debbie, z którą Christabel chodziła na kurs komputerowy, ponad jej ramieniem
spojrzała nagle w stronę parkingu i gwizdnęła cicho.
- Już wiem, jaki prezent chciałabym dostać na Gwiazdkę - oznajmiła
scenicznym szeptem.
Ich koleżanka Teresa popatrzyła w tym samym kierunku.
- No, no - powiedziała z figlarnym uśmiechem i uniosła brwi. - Znacie tego
faceta?
Zdziwiona Christabel odwróciła się i zobaczyła wysokiego, przystojnego
bruneta, zmierzającego ku nim śmiałym krokiem przez trawnik. Elegancka
koszula z białej bawełny ozdobiona była pod szyją skromną turkusową zapinką
zwaną bolo. Szare spodnie uwydatniały muskulaturę długich nóg. Mężczyzna
nosił ciemne, ręcznie wykonane buty. Do kieszeni koszuli przypięta była
połyskująca w promieniach słońca srebrna gwiazda wpisana w okrąg. Na
szczupłych biodrach widniał pas z kaburą, z której wystawał pistolet. Kaliber
45, firma Ruger Valquero zamiast noszonego zwykle automatycznego kolta
ACP tego samego kalibru, oddanego teraz do przeglądu. Judd miał dziś trening
w swoim klubie strzeleckim. Utarło się, że strzelcy przychodzili na spotkania z
własną bronią i w teksańskich strojach.
- Dziewczyny, co przeskrobałyście? - zażartował jeden z chłopaków, udając
zaskoczonego. - Teksańscy Strażnicy na tropie przestępcy!
Christabel w milczeniu wraz z innymi przyglądała się nadchodzącemu
mężczyźnie. Dla niej był najatrakcyjniejszy i najwspanialszy na świecie.
Zawdzięczała mu wszystko, co osiągnęła. Dzięki niemu stała się zupełnie inną,
o wiele bardziej wartościową osobą.
Uśmiechnęła się na myśl o tym, co by powiedziały inne dziewczyny, gdyby
wyszło na jaw, jakie więzy łączą ją z przystojnym funkcjonariuszem.
Judd Dunn miał trzydzieści cztery lata. Większą część życia przepracował w
służbach działających na rzecz wymiaru sprawiedliwości. Od pięciu lat był w
kompanii D Strażników Teksasu. Wyznaczono go do awansu na porucznika,
lecz odmówił, bo miałby więcej papierkowej roboty, a wolał pracę w terenie.
Utrzymywał formę, pracując w stadninie, która była wspólną własnością jego i
Christabel.
Gdy przejął odpowiedzialność za dziewczynę, liczyła sobie szesnaście wiosen.
Posiadłość była zaniedbana, nie przynosiła dochodu, a bankructwo wydawało
się nieuniknione. Judd oddalił widmo finansowej ruiny, z czasem wypracował
nawet zysk. Przez kilka lat pakował wszystkie swoje pieniądze w nowoczesną
hodowlę. Dzięki jego talentowi do interesów i uzdolnieniom informatycznym
Christabel zaczęli wychodzić na swoje. Teraz ona mogła studiować
informatykę, a Judd pozwalał sobie z rzadka na drobne przyjemności. Rok temu
na przykład kupił kremowego stetsona, którego teraz zawadiacko nasunął na
oczy. Naprawdę było mu w nim do twarzy. Wyglądał świetnie. Szkoda, że
nieczęsto mogli sobie pozwolić na takie zakupy. Koniunktura się pogorszyła,
ceny spadły. Ledwie się odkuli, znów nadeszły ciężkie czasy.
Każdy normalny mężczyzna z rozbawieniem patrzyłby na jawne oznaki
zainteresowania widoczne u dwu ładniutkich koleżanek Christabel, ale Judd nie
raczył ich dostrzec. Miał sprawę do załatwienia i skupił się na niej,
zdecydowany doprowadzić rzecz do końca.
Ku zdziwieniu pozostałych dziewcząt zatrzymał się obok drobnej Christabel,
wziął ją za ramię jak schwytanego przestępcę i powiedział:
- Dostaliśmy ofertę. Trzeba pogadać.
- Judd, zaraz mam następne zajęcia - odparła.
- Zajmę ci tylko chwilę - mruknął i zmrużył oczy, szukając spokojnego miejsca.
Koło wielkiego dębu było pusto.
- Chodź.
Choć niechętnie, poszła za nim i stanęła w cieniu drzewa, a trzy koleżanki
obserwowały ich z nieukrywaną ciekawością. Potem z pewnością urządzą jej
drobiazgowe przesłuchanie.
- Oczywiście bardzo się cieszę, że przyszedłeś - zapewniła, gdy znaleźli się
daleko od ciekawskich uszu - ale mogę ci poświecić zaledwie pięć minut i…
- W takim razie nie marnuj czasu na idiotyczne pogaduszki - wpadł jej w słowo.
Mówił niskim, głębokim, przyjemnym dla ucha głosem nawet wówczas, gdy nie
chciał się nikomu przypochlebić. Słuchając go, Christabel zawsze czuła miły
dreszcz podniecenia.
- Dobrze - ustąpiła z westchnieniem i uniosła dłoń. Zobaczył swój sygnet, który
zawsze nosiła na serdecznym palcu. Uparła się, że będzie go nosić, chociaż był
na nią trochę za duży.
- Nikt nie wie. - Zauważyła jego spojrzenie i obróciła dłoń. - Nie jestem
plotkarą.
- No pewnie. Kto śmiałby cię o to posądzać? - mruknął, a w głęboko
osadzonych, czarnych oczy na moment zabłysły wesołe iskierki.
- Mów, co się stało.
- Nic złego - odparł, kładąc dłoń na kolbie pistoletu wykonanej z klonowego
drewna i opatrzonej emblematem Teksańskich Strażników. Rusznikarz miał tak
samo podrasować starego kolta. Pas i kabura Judda zostały wykonane ręcznie z
jasnej, wytłaczanej skóry.
- Dostaliśmy propozycje od ekipy filmowej. Jej przedstawiciele zrobili w naszej
okolicy wstępny rekonesans, szukając rancza pasującego do scenariusza. U nas
bardzo im się podobało.
- Ekipa filmowa - mruknęła i zagryzła dolną wargę. - Judd, nie lubię obcych w
domu.
- Wiem, ale chcemy przecież kupić kilka arabów - przekonywał. - To duży
wydatek. Filmowcy zaproponowali trzydzieści pięć tysięcy dolarów za prawo
kręcenia u nas przez kilka tygodni. Sporo zyskamy. Wystarczy na modernizację
ogrodzenia i nawet na nowy ciągnik.
Christabel aż gwizdnęła z podziwu. Prawdziwa fortuna! W stadninie wydatkom
nie było końca. Psuł się sprzęt, pracownicy żądali podwyżek, pompa odmawiała
posłuszeństwa i zostawali bez wody, trzeba było płacić weterynarzowi, kupować
lekarstwa, narzędzia, przeprowadzać remonty… Czasami zadawała sobie
pytanie, jak by się czuła, będąc zamożną dziewczyną. Hodowla należąca
dawniej do wuja Judda oraz jej ojca wciąż nie przynosiła dochodów.
- Co się tak zamyśliłaś? - rzucił uszczypliwie.
- Czekam na odpowiedź. Pospiesz się, mam pilne śledztwo.
- Naprawdę? - Popatrzyła na niego z jawnym zaciekawieniem. - Jakie?
- To nie jest odpowiedni moment. - Zmrużył oczy.
- Chodzi o niedawne morderstwo, prawda? - nie dawała za wygraną. - Młoda
kobieta z Wiktorii znaleziona na dnie rowu z poderżniętym gardłem, w samej
bluzce, tak? Masz jakiś trop!
- Nic ci nie powiem. Christabel zrobiła krok w jego stronę.
- Wiesz, kupiłam rano pyszne jabłka. Mam cynamon, brązowy cukier.
- Przysunęła się bliżej. - Świeże masło. Tortową mąkę.
- Przestań! - jęknął.
- Wyobraź sobie jabłka zapiekane pod kruszonką, spód z pysznego kruchego
ciasta, które rozpływa się w ustach…
- No dobra, dobra! - wymamrotał, rozglądając się na wszelki wypadek, żeby nikt
ich nie podsłuchał.
- Była żoną ranczera z okolicy. Sprawdzamy alibi męża. Nie miała wrogów.
Sądzimy, że to przypadkowa ofiara.
- Brak podejrzanych?
- Na razie niestety tak. Mało śladów: jeden włos i kolorowa nitka, która nie
pasuje do bluzki ofiary - wyjaśnił i popatrzył na Christabel. - Nic więcej nie
powiem, choćbyś obiecała mi następną szarlotkę.
-W porządku - odparła, wiedząc, kiedy należy ustąpić. Popatrzyła na jego
urodziwą, pociągłą twarz.
- Chcesz, żeby ekipa filmowa u nas kręciła, prawda? - spytała przenikliwie.
Judd przytaknął, kiwając głową.
- W przyszłym tygodniu trzeba zapłacić podatek. Brakuje nam około tysiąca
dolarów - odparł przyciszonym głosem. - Powinniśmy dokupić paszy. Powódź
spowodowała duże szkody, mamy za mało siana, kukurydzy, no i lucerny.
Silosy zostały już naprawione, ale w tym roku nic nam to nie pomoże. Na
dodatek potrzebujemy więcej odżywek i soli mineralnych dodawanych do
paszy.
- Szkoda, że nie jesteśmy milionerami. Wiesz co, zgłośmy się do telewizji! Raz
po raz ogłaszają nabór do teleturniejów. Może wygramy mnóstwo forsy?
Kupimy nowiutkie traktory, fajną kosiarkę…
Wydął wargi i z uśmiechem patrzył na rozpromienioną twarz Christabel.
Odruchowo zmierzył ją taksującym spojrzeniem i stwierdził, że ma ładną figurę.
Poczuł się nieswojo, bo zbyt długo się na nią gapił.
- Nie wolałabyś przypadkiem nowych dżinsów?
- zapytał, spoglądając jej w oczy i ruchem głowy wskazując spodnie, mocno już
poprzecierane.
- Na uczelni nikt się nie stroi. - Wzruszyła ramionami. - Z wyjątkiem Debbie -
poprawiła się, spoglądając na koleżankę ubraną w markową spódnicę i modny
top. - Ale jej starzy są nadziani.
- W takim razie co ona robi na wakacyjnym kursie? - zaciekawił się Judd.
- Podrywa syna Henry’ego Teslera.
- To wasz kolega, tak? - spytał z uśmiechem. Pokręciła głowa.
- Wykładowca algebry.
- Aha, belfer - mruknął Judd z porozumiewawczym błyskiem w oku.
- Łebski facet. - Christabel pokiwała głową.
- I bogaty. Jego ojciec hoduje konie wyścigowe, ale Henry nie lubi zwierząt,
więc został na uczelni i wykłada. - Popatrzyła na duży, praktyczny zegarek.
- O cholera! Spóźnię się na zajęcia. Muszę lecieć!
- Dam znać ekipie filmowej, że mogą przyjechać - zawołał. Odwróciła się i
pobiegła za koleżankami zmierzającymi w stronę
bocznego wejścia do budynku uczelni, ale po kilku krokach zatrzymała się i
niechętnie odwróciła głowę.
- Kiedy mają się pojawić?
- Za dwa tygodnie, licząc od soboty. Będą kręcić plenery. Chcą też omówić
zmiany, których trzeba dokonać w domu i na podwórku. To konieczne, żeby
mogli zainstalować kamery.
- Uprzedź ich, że nie wolno stawiać hałaśliwych maszyn koło stajni. Bessie
niedługo ma się źrebić!. - jęknęła rozpaczliwie.
- Wszystko im wyjaśnię.
- Świetnie wyglądasz. Nie można się napatrzyć! - niespodziewanie zmieniła
temat, spoglądając na niego z uwielbieniem. - Moja koleżanka Debbie chciałaby
cię dostać na Gwiazdkę - dodała uszczypliwie. Gdy popatrzył na nią z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]