[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Higgins ClarkDwa Slodkie Aniolkitlumaczenie: Magdalena Rychlik1Poczekaj, Rob. Jedna z dziewczynek chyba placze. Oddzwonie do ciebie zachwile.Dziewietnastoletnia Trish Logan odlozyla telefon komórkowy i pospieszniewyszla z salonu. Pierwszy raz pilnowala dzieci Frawleyów. Polubila cala rodzineod pierwszego wejrzenia. Steve i Margaret przeniesli sie z dziecmi do Ridgefieldkilka miesiecy temu. Margaret opowiadala, ze przyjezdzala do Connecticut jakodziewczynka. Jej rodzice mieli tu przyjaciól. Juz wtedy chciala zamieszkac w tejokolicy.– W zeszlym roku, kiedy zaczelismy powaznie myslec o kupnie domu,przejezdzalismy przypadkiem przez Ridgefield i poczulam, ze wlasnie tu jest mojemiejsce na ziemi – mówila.Frawleyowie kupili stary dom Cunninghamów, który zdaniem ojca Trishbardziej nadawal sie do spalenia niz do remontu. Dzis, w czwartek 24 marca,blizniaczki Kathy i Kelly konczyly trzy latka. Trish zostala poproszona o pomoc wzorganizowaniu przyjecia i zaopiekowanie sie dziewczynkami wieczorem. Ichrodzice musieli jechac do Nowego Jorku na oficjalny bankiet urzadzany przezfirme Steve’a.Trish Logan od jakiegos czasu byla lekko zaniepokojona cisza w pokojudziewczynek. Na przyjeciu buzie im sie nie zamykaly, a potem male zrobily sietakie cichutkie... mozna by pomyslec, ze zniknely z powierzchni ziemi, myslalawchodzac na góre.Frawleyowie zerwali stara przetarta wykladzine, która wczesniej tlumilaodglosy, i dziewietnastowieczne schody skrzypialy przy kazdym krokudziewczyny. Zatrzymala sie na przedostatnim stopniu. Swiatlo w przedpokoju,które zostawila zapalone, teraz bylo wylaczone. Prawdopodobnie przepalil siebezpiecznik. Przewody elektryczne w tym starym domu byly w kiepskim stanie.Sypialnia blizniaczek znajdowala sie na koncu korytarza. Nie dochodzil z niejteraz zaden dzwiek. Pewnie jedna z dziewczynek zaplakala przez sen, pomyslalaTrish. Szla po omacku w calkowitych ciemnosciach. W pewnej chwili zatrzymalasie gwaltownie. Nie chodzilo tylko o swiatlo w korytarzu. Zostawila otwarte drzwido pokoju, zeby slyszec, jesli dziewczynki sie obudza. Powinna wiec widziecswiatlo lampki nocnej. A teraz drzwi sa zamkniete. Ale nie mogla slyszec placzu,gdyby byly zamkniete dwie minuty temu.Nasluchiwala przerazona. Co to za dzwiek? Tlumiony odglos kroków,uswiadomila sobie ze zgroza. I czyjs wstrzymywany oddech. Ostry zapach potu.Ktos stal za jej plecami. Chciala krzyknac, jednak wydala tylko stlumiony jek.Chciala uciekac, ale nogi odmówily jej posluszenstwa. Ktos chwycil ja za wlosy iodciagnal do tylu. Ostatnia rzecza, jaka zapamietala, byl dlawiacy ucisk na szyi.Napastnik rozluznil chwyt i pozwolil Trish osunac sie na podloge. Wlaczyllatarke. Pogratulowal sobie w duchu, ze tak sprawnie obezwladnil dziewczyne.Skierowal promien swiatla na podloge, przebiegl przez korytarz i otworzyl drzwido pokoju blizniaczek. Zaspane i przerazone dziewczynki lezaly na swoimpodwójnym lózku. Trzymaly sie za raczki, jednoczesnie próbujac zdjac kneble. Stalnad nimi drugi mezczyzna.– Jestes pewien, ze cie nie widziala, Harry? – spytal opryskliwie.– Jestem pewien, Bert.Obaj pilnowali sie, zeby nie uzywac swoich prawdziwych imion. Bert i Harry torysunkowe postaci z reklamy piwa nakreconej w latach szescdziesiatych.Bert podniósl Kathy i warknal:– Wez druga. Owin ja kocem, na dworze jest zimno.Mezczyzni w nerwowym pospiechu wybiegli przez kuchenne drzwi, nie zadajacsobie nawet trudu, aby je za soba zatrzasnac. Harry usiadl na podlodze z tylufurgonetki z blizniaczkami w tlustych ramionach. Bert prowadzil.Dwadziescia minut pózniej dotarli na miejsce. Czekala tam na nich AngieAmes.– Sa slodziutkie – zachwycila sie. Harry i Bert umiescili dzieci wprzygotowanym wczesniej duzym lózeczku ze szczebelkami. PodekscytowanaAngie zdjela dziewczynkom kneble. Male padly sobie w ramiona i zaczelyprzerazliwie krzyczec:– Mamusiu! Mamusiu...– Ciiii, ciiii, nie bójcie sie – uspokajala je Angie, podwyzszajac ruchomascianke lózeczka. Wsunela rece miedzy szczebelki i pogladzila jasnobrazoweloczki dziewczynek. – Juz dobrze – przekonywala blizniaczki lagodnie. –Przespijcie sie troszke. Kathy, Kelly, spijcie. Mona sie wami zaopiekuje. Mona waskocha.Mona to imie, którego kazano jej uzywac przy dzieciach.– Nie podoba mi sie – narzekala wtedy. – Dlaczego wlasnie Mona?– Dlaczego nie? Brzmi troche jak mama. Kiedy dostaniemy forse, oddamydzieciaki, a nie chcemy przeciez, zeby opowiedzialy policji: „Bawilysmy sie zAngie”. Poza tym zawsze sie „mondrzysz”.– Uciszcie te smarkule. Za bardzo halasuja.– Wyluzuj, Bert. Nikt ich nie uslyszy – zapewnil Harry.Ma racje, pomyslal Bert, czyli Lucas Wohl. Wciagnal do wspólpracyHarry’ego, czyli Clinta Downesa, po dlugim zastanowieniu przede wszystkimdlatego, ze Clint przez dziewiec miesiecy w roku pracowal jako dozorca klubugolfowego Danbury Country Club i mieszkal w malym domku na jego terenie. OdSwieta Pracy do 31 maja klub pozostawal zamkniety. Domek byl niewidoczny zdrogi wjazdowej, a brame otwieralo sie za pomoca specjalnego kodu.To idealne miejsce, zeby ukryc dzieciaki. W dodatku dziewczyna Clinta mialadoswiadczenie jako opiekunka.– Zaraz przestana plakac – zapewnila Angie.– Znam sie na dzieciach. Zmecza sie i pójda spac.Zaczela je glaskac po pleckach i spiewac, falszujac niemilosiernie:Dwa slodkie aniolki w blekitnych ubrankach, Dwa slodkie aniolki w blekicie.Ale zly los je rozdzielil...Lucas zaklal pod nosem. Przecisnal sie przez waska szpare miedzy dzieciecymlózeczkiem a podwójnym lózkiem i poszedl do kuchni. Dopiero wtedy on i Clintzdjeli bluzy z kapturami i rekawiczki. Na kuchennym stole czekala przygotowanaprzed wyjsciem butelka szkockiej i dwie szklanki; nagroda za dobra robote.Wohl i Downes usiedli przy stole i przygladali sie sobie nawzajem w milczeniu.Lucas pomyslal z pogarda, jak bardzo wspólnik róznil sie od niego pod kazdymwzgledem. Zarówno z wygladu, jak i temperamentu. Wohl nie mial kompleksówna punkcie swojej powierzchownosci. Wiedzial, jak wyglada. Mógl obiektywniepodac wlasny rysopis: wiek – kolo piecdziesiatki, szczupla budowa ciala, sredniwzrost, waska twarz, zakola, blisko osadzone oczy. Pracowal na wlasny rachunekjako kierowca limuzyny. Osiagnal perfekcje w udawaniu sluzalczego szofera,którego zyciowa misja jest dbanie o klienta. Zakladal te maske do pracy razem zczarnym uniformem.Clinta poznal w wiezieniu. Po wyjsciu na wolnosc wspólpracowali przy seriiwlaman. Nie zlapano ich, bo Lucas byl ostrozny. Nigdy nie zlamali prawa naterenie Connecticut, Wohl wierzyl w madrosc przyslowia: „Lis nie kradnie wewlasnym kurniku”. Biezace zlecenie, mimo ryzyka, jakie ze soba nioslo, wiazalosie ze zbyt duzym zyskiem, zeby go nie przyjac. Po raz pierwszy zlamal swojazasade.Clint otworzyl szkocka i napelnil szklanki.– W przyszlym tygodniu bedziemy na jachcie w St. Kitts z portfelamipekajacymi w szwach – powiedzial z nadzieja, szukajac potwierdzenia u kumpla.Lucas chlodno obserwowal swojego wspólnika. Clint mial niewiele ponadczterdziesci lat, a jego kondycja fizyczna pozostawiala wiele do zyczenia. Byl niskii dzwigal o dwadziescia piec kilo za duzo, co sprawialo, ze pocil sie latwo i obficie,nawet w taka chlodna marcowa noc jak dzisiejsza. Beczkowaty tulów i gruberamiona kontrastowaly z twarza cherubina i dlugimi wlosami. Zapuszczal je naprosbe Angie.Angie. Chuda jak suchy patyk, pomyslal Lucas pogardliwie. Okropna cera.Oboje z Clintem zawsze wygladali niechlujnie, ubierali sie w sfatygowanepodkoszulki i powycierane dzinsy. Jedyna zaleta Angie wedlug Lucasa bylo jejdoswiadczenie w opiece nad dziecmi. Nic zlego nie moze spotkac zadnej z tychsmarkul, dopóki nie dostaniemy okupu. Potem sie ich pozbedziemy. Lucasprzypomnial sobie, ze Angie ma jeszcze jedna zalete. Jest chciwa. Zalezy jej napieniadzach. Chce zamieszkac na jachcie na Karaibach.Wohl podniósl szklanke do ust. Smak whisky wydal mu sie kojacy.– Na razie wszystko gra – powiedzial beznamietnie. – Ide do domu. Maszkomórke, która ci dalem?– Mam.– Gdyby dzwonil szef, powiedz mu, ze musze wstac o piatej rano, wiecwylaczam telefon. Potrzebuje kilku godzin snu.– Kiedy bede mógl go poznac, Lucas?– Nigdy. – Lucas wychylil reszte szkockiej i odsunal krzeslo. Z sypialnidobiegalo falszowanie Angie.My, dwaj dumni bracia, pokochalismy dwie piekne siostry...2Rodzice juz sa, pomyslal Robert „Marty” Martinson, kapitan policji wRidgefield, slyszac pisk hamulców na podjezdzie.Steve i Margaret zadzwonili na posterunek zaledwie kilka minut po innymzgloszeniu w tej samej sprawie.– Nazywam sie Margaret Frawley – powiedziala roztrzesiona kobieta. – Naszadres to Old Woods Road numer dziesiec. Nie mozemy sie dodzwonic doopiekunki. Zajmuje sie naszymi trzyletnimi córeczkami. Nie odpowiada telefondomowy ani jej komórka. Cos moglo sie stac. Wlasnie wracamy z Nowego Jorku.– Sprawdzimy to – obiecal Marty. Rodzice byli strasznie zdenerwowani. Obybezpiecznie dojechali do domu. Nie widzial powodu, zeby im wtedy mówic, ze zcala pewnoscia stalo sie cos bardzo zlego. Ojciec opiekunki zadzwonil chwilewczesniej z Old Woods Road:– Moja córka zostala zwiazana i zakneblowana. Blizniaczki, którymi sieopiekowala, zniknely. W ich pokoju jest list z zadaniem okupu.Teraz, godzine po zgloszeniu przestepstwa, dom zostal juz ogrodzony tasma iczekali na techników. Marty bardzo by chcial, zeby prasa o niczym na razie niewiedziala, ale zdawal sobie sprawe, ze to marzenie scietej glowy. Rodzice TrishLogan powiedzieli wszystkim ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]