[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anna Dymna
ONA TO JA
i
і/
ELŻBIETA BANIEWICZ
Anna Dymna
ONA TO JA
Г\
ŚWIAT KSIĄŻKI
Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media
DEP07VTi
*■*•*- Ж Щ ! OPRACOWANIE GRAFICZNE I TYPOGRAFICZNE
nZ"wkOWlel Andrzej Barecki
ZDJĘCIE NA OKŁADCE
Anna Dymna w roli Małgorzaty z „Mistrza i Małgorzaty" M. Bułhakowa w reż. M. Woitysaki,
FOT. RENATA PAJCHEL AUTORZY ZDJĘĆ:
Archiwum Starego Teatru w Krakowie s. 46; Jacek Bednarczyk s. 13, 14, 15;
Jerzy Bergman s. 112; CAF-Rozmysłowicz s. 10; Jerzy Drużkowski s. 108, 111;
Juliusz Englert s. 12; Zygmunt Januszewski s. 104; Ryszard Kornecki s. 98,
120,122, Jerzy Kośnik s. 84; Kozakiewicz s. 12, Zbigniew Łagocki s. 89;
Renata Pajchel s. 5; Władysław Pawelec s. 29; Wojciech Plewiński s. 28, 36, 51,
87, 91, 128, 130, 138; Maciej Sochor CAF s. 100; Marek Wachowicz s. 133;
Krzysztof Wellman s. 144, 156; Anna Włoch s. 13;
Wiktor Bolesław Woźniak s. 118, 121; Jerzy Zaczyński s. 107
Pozostałe zdjęcia i ilustracje z domowego archiwum Anny Dymnej.
REDAKCJA TECHNICZNA
Lidia Lamparska
KOREKTA
Donata Zielińska //* cr^LO
COPYRIGHT © ELŻBIETA BANIEWICZ, ANNA DYMNA, WARSZAWA 2001
BERTELSMANN MEDIA SP. Z O. O.
ŚWIAT KSIĄŻKI
WARSZAWA 2001
SKŁAD I ŁAMANIE
Notus, Warszawa
DRUK I OPRAWA
Białostockie Zakłady Graficzne SA
ISBN 83- 7227- 990-Х .
№3071 McJH
WSTĘP
Ona to ja - nareszcie! Mamy tytuł! - pomyślałyśmy jednocześnie patrząc na zdjęcie z Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa wybrane na okładkę. Parę miesięcy wcześniej spytałam Annę Dymną, o jakiej postaci potrafiłaby powiedzieć - ona to ja - czyli o to, która z bohaterek wydaje się jej najbliższa, najbardziej przylega do jej psychiki, sposobu bycia, wartości, jakie sama ceni w życiu. Z ponad stu pięćdziesięciu postaci, jakie do tej pory zagrała, wybrała właśnie Małgorzatę. Kobietę zdolną zawrzeć pakt z diabłem, żeby uratować ukochanego mężczyznę i swoją największą miłość. Ona też by to kiedyś zrobiła, żeby uratować swojego ukochanego męża Wiesława Dymnego, gdyby to było możliwe...
Tylko naiwnym się wydaje, że aktorki są takie, jak ich postacie. I tak, i nie. Owszem, w każdej z nich jest jakaś cząstka siebie, własnej psychiki, sposobu rozumienia świata, reakcji, i cała fizyczność, podlegająca przemianom w rękach scenografa, charakteryzatorów... Ale nigdy to nie jest, nie może być, identyczne, tożsame z prywatną osobą. Ona to ja, ale zawsze bardziej ona, czyli sztuczna konstrukcja stworzona przez pisarza, scenarzystę, reżysera, którą trzeba uprawdopodobnić. Dystans między prywatnością a rolą widoczny jest już na poziomie języka. Na próbach każda aktorka pyta reży-
ANNA DYMNA
sera: kim ona jest? co ona teraz robi? jak ona reaguje? Praca nad rolą to przymierzanie się do cudzego losu, cudzej psychiki, do przyjętej konwencji estetycznej. Dystans ma tu wiele pięter.
Społeczny odbiór aktorstwa i osobowości Anny Dymnej to temat rzeka. Setki listów, jakie otrzymuje, pozwalają wyjaśnić rodzaje zainteresowania jej osobą, rzadziej, niestety, sztuką, jaką uprawia. „Sława to klejnot, ale poob-tłukiwany w stu miejscach" - pisał filozof Henryk Elzenberg w Kłopotach z istnieniem. - „Widzimy, jaki jest los wielkich dzieł twórczych, każdy czytelnik przystosowuje je do swojej mierności, tak że autor jest jak skazaniec indyjski, którego dusza dla wiecznej pokuty musi się wcielać we wszystkie po kolei co podlejsze stworzenia. Każdy nowy czytelnik to nowe wcielenie i nowa męka". Zachowując stosowne proporcje trudno nie zauważyć, że dotyczy to również aktorstwa. Artysta nie musi mieć życia usłanego różami, nawet nie powinien, lecz publiczny wizerunek to jest sprawa, zadanie, rodzaj zaufania, oczekiwań oraz wielkiego obciążenia psychicznego, jakim człowiek znany musi sprostać.
Nie jest to wcale łatwe. Anna Dymna to już dziś pojęcie oznaczające określone wartości artystyczne i ludzkie. Mamy więc kolejne piętro dystansu; przecież to, co aktorka mówi, co robi, jak się zachowuje, poddawane jest publicznej ocenie, choć wszystko to czyni jako osoba prywatna. Anna Dymna - ona to ja. Czy można? a kiedy trzeba? to od siebie oddzielić?
Zaczynałyśmy pracę w tym samym czasie, z początkiem lat siedemdziesiątych, tyle że po przeciwnych stronach teatralnej rampy. Na mapie polskiego aktorstwa największym blaskiem świeciły wtedy nazwiska Zofii Mrozowskiej, Haliny Mikołajskiej, Aleksandry Śląskiej, Zofii Rysiówny, Danuty Sza-flarskiej, Anny Polony, Izabeli Olszewskiej, a ze starszego pokolenia Ireny Eichlerówny, Niny Andrycz, Zofii Jaroszewskiej i wielu innych. Anna Dymna byk wtedy początkującą aktorką, ale, jak to bywa z rówieśnicami, nie przykłada się do ich starań specjalnej atencji, raczej krytycznie ogląda. Każda z nas szła swoją drogą. Poznałyśmy się osobiście parę lat temu, kiedy pisałam książkę- o Kazimierzu Kutzu. Stworzyła w jego telewizyjnych spektaklach wiele portretów pięknych i mądrych kobiet, dzięki którym świat odzyskuje harmonię i ład. Na taśmie magnetofonowej, oprócz opowieści o pracy z reżyserem, odnotowały się jej bardzo prawdziwe emocje. Pewien szczególny sposób widzenia ludzi, świata, zawodu. Coś bardzo ładnego i rzadkiego, pozytywna energia, uruchamiająca lepszą stronę człowieka, moją na pewno.
Pomyślałam, że warto się temu przyjrzeć bliżej, zwłaszcza że przez ćwierć wieku mapa polsldego aktorstwa zmieniła się. Wiele wspaniałych postaci
ONA TO JA
odeszło na zawsze. Wiele najlepsze lata ma już za sobą. Anna Dymna po licznych doświadczeniach znajduje się u szczytu swoich możliwości zawodowych. Zajęła miejsce obok najwybitniejszych polskich aktorek.
Na szczęście oglądałam jej drogę artystyczną od pierwszych chwil. Dla krytyków teatralnych Stary Teatr, gdzie od początku swej kariery pracuje, pozostaje niemożliwy do pominięcia, każdą premierę się tam ogląda. Moja długa pamięć ułatwiła przełamanie lodów, ale nie usunęła wątpliwości aktorki co do sensu pisania książki o niej. Czy rzeczywiście warto? Czy ja coś ważnego zrobiłam? Kiedy spisałam jej wszystkie role, sama popadłam w panikę - jak? Jakim sposobem opisać sto kilkadziesiąt postaci zagranych w teatrze, filmie i telewizji? Chronologia musi zostać zachowana, ale dość elastycznie, pewne sprawy zaczynają się i trwają, więc i narracja musi wybiegać do przodu, ale czasem też cofać się. Nie przypuszczałam na początloi, że zagrała aż tyle, i że obejrzenie „na świeżo" tego, co możliwe, zajmie mi tak wiele miesięcy. A nasze spotkania, z trudem mieszczone między normalnymi zajęciami każdej z nas, przeciągną tę pracę o kilka następnych. Miało to dobry skutek, poznałam swoją bohaterkę prywatnie, i kiedy świeciło słońce, i gdy padał deszcz, i nie rozczarowałam się. A to zobowiązuje, starałam się temu sprostać. Kiedy wybierając zdjęcia do gotowego tekstu spojrzałyśmy na zdjęcie Małgorzaty, w tym samym momencie pomyślałyśmy - to jest to, dobry tytuł - Anna Dymna - ona to ja.
л
ROZDZIAŁ 1
Być aktorką i normalną kobietą
To zdanie towarzyszy Annie Dymnej właściwie od początku kariery. Jako dewiza i hasło, jako cytat i wyznanie wiary, określające stosunek do życia i zawodu.
Wydawałoby się, że nie może być inaczej, bo niby jaką kobietą ma być aktorka, w dodatku jedna z najbardziej popularnych i wziętych. Nienormalną? Ale...
Czy normalna kobieta dla pracy rzuca dom i rodzinę, by przez ileś dni, tygodni, a czasem miesięcy, przymierzać się do losu zupełnie innej kobiety? By, bez wstydu i obrzydzenia, sprzedawać, ku uciesze publiczności, swoje łzy, wzruszenia, gesty i ciało? Po to, by stworzyć zupełnie sztuczną konstrukcję wyobraźni w taki sposób, by wydawała się najbardziej prawdziwa?
Czy normalna kobieta poświęca swoje życie wytwarzaniu złudzeń? Kobieta żyjąca w luksusie czasem może sobie na podobne fanaberie pozwolić, stąd pewnie przekonanie, że aktorki żyją w ten sposób. Jej luksusowe życie często wygląda tak: wstaje o piątej, o szóstej wsiada do warszawskiego pociągu, parę minut po dziewiątej rozpoczyna pracę na planie, o trzeciej wsiada do pociągu krakowskiego, aby zdążyć przed siódmą na spektakl w Starym Teatrze. Po miesiącu takich rozkoszy pyta konduktora - czy teraz jedzie do Warszawy, czy do Krakowa?
ZohaJmUS^^
Ь4*»ШіА
ANNA DYMNA
Nagrody to zwierzęta stadne -napadają nagle całą zgrają i znikają -Ekran 1983
- z Krzysztofem Kieślowskim, Warszawa 1993
- Złota Kaczka. Ze Zbigniewem Zamachowskim, Warszawa 1993
Czy normalna kobieta dostaje od nieznajomych dziesiątki listów? Od mężczyzn z wyznaniami, propozycjami wspólnego życia i propozycjami całkiem niedwuznacznymi. Od młodych dziewczyn, szukających w niej starszej przyjaciółki. Od kobiet dojrzałych traktujących pisanie jako terapię, okazję do podzielenia się, nierzadko gorzkimi, przemyśleniami na temat życia. No i wreszcie te smutne, z prośbami o wsparcie, spłacenie długów, przysłanie pieniędzy, używanych ubrań, a czasem nawet mebli czy lodówki? Mąż po przeczytaniu tych listów mówi: Ania to zjawisko socjologiczne.
Nie każdą kobietę zatrzymuje wycieczka małolatów z prośbą: Mamy już zdjęcia przed Wawelem, pod Sukiennicami, ze smokiem, a teraz byśmy chcieli z panią Anią, na Rynku. Na taką proś-
ONA TO JA
bę „przemienia" się w pamiątkę z Krakowa, przystaje na chwilę, uśmiecha, obejmuje nieznane dzieci, rozdaje autografy i biegnie, by się nie spóźnić do teatru. A jak wygląda życie prywatne, skoro nie może przejść incognito ulicą? Gdzie się pojawi, zaraz słyszy: Prawdziwa Dymna, patrz, jaka piękna albo: Jak się pani zmieniła! Gwiazda z zakupamil To pani jeszcze żyjel Jaka pani podobna, no, do tej Dymnej z telewizji.
Czasem przed teatrem czeka jakiś uporczywy wielbiciel z bukietem kwiatów albo zeszytem wierszy, ułożonych specjalnie dla niej. Jeden przychodził przez parę miesięcy, przyniósł w sumie sześć grubych zeszytów zapisanych poematami. Gorzej, gdy zdarzy się osobnik agresywny i niezbyt zrównoważony, do tego typu panów ma szczęście szczególne, za nic w świecie nie chcą się pożegnać, grożą samobójstwem, jeśli się z nimi nie zechce związać, albo tym, że ją zabiją.
Za to wielką przyjaźnią darzą ją Cyganki i panienki stojące pod Hawełką, które mija w drodze do teatru. Uśmiechają się i mówią: Co, do pracy, pani Aniu, a gdy wraca: Co, i już z pracy, pani Aniu, a my tu, k..., jeszcze stoimy i pracujemy! Do pijaków na Plantach też się przyzwyczaiła, to stała ekipa, nic złego nie zrobią. Jeśli ją oglądali w telewizji, to pocmokają: Ale się grało... cudo! ale się grab... Najbardziej podobała się im jako Molly Bowser w Palcu Bożym Caldwella, gdzie stworzyła postarzałą, owdowiałą kobietę nie stroniącą
Jak to się stało, że wygrałam z Kuroniem wybory prezydenckie - finał plebiscytu czytelników Przekroju
na prezydenta Galerii Pięćdziesięciolecia „P" - Kraków 1995 11
8661 Aio^Bjg '„rapis" njodssz шэтаэгяЛгтелш:) z tojsreicS ŁjemS - WMOjpz aiąznjs м зрХг зіоїд; Biatnpsij, Epzo( szp5iS5[ рер|Ад\
UEZtq ipAzSJCmjlEU IU3ZJJSTUI 'M03sA}IB шАмоірпр
iroumpido - urojsui^M uismejsAzosiw ui3zp5is>[ z
/86 T uApuoi 'sispuy-fopirepSog гдізц z
000Z ээглш 'njs nraj, sipusą Іош -
uiszwji шзігггя uisjssizsj шАщіаАл z
mioid Aure>rnzs nssjjs дімір м
•waqry ejBjg рзрээд шыэщро
VNW1Q VNNV
ONA TO JA
od kieliszka i nowego partnera, uczciwszą jednak niż tak zwane porządne towarzystwo miasteczka. Wtedy do - ale się grało, cudo!... -pijaczkowie z Plant dodawali: Królo-oowo naaasza kochaaana!!! I mieli rację. Właśnie za tę rolę dostała Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza przyznawaną przez miesięcznik Teatr. To są jej „prawdziwe" recenzje. Ale poważnie mówiąc, po reakcjach ludzi z ulicy doskonale się orientuje, czy to, co ostatnio zrobiła w telewizji - teatr i film mają tu o wiele mniejsze znaczenie - było dobre czy nie, i to zupełnie niezależnie od tematu, rodzaju sztuki.
Ania cała jest z życia, z ludzi, z tego, co się między nimi rodzi -mówi Rudolf Zioło, reżyser Starego Teatru. Uwielbia oglądać jej Hipolitę w Śnie nocy letniej, ponieważ potrafi te swoje życiowe obserwacje wykorzystać w roli. Zwłaszcza w ostatnich groteskowych scenach, jako prowincjonalna, współczesna Alek-sis, jest zachwycająca. Przy czym to, co robi na scenie, nie jest tylko rzemieślniczą sprawnością, cała buj-ność życia, jaką rejestruje w najmniejszym geście, służy nie tylko karykaturalnemu przerysowaniu postaci, ale staje się też bardzo osobistą, liryczną wręcz, wypowiedzią aktorki. O ludziach, jacy są - dziwni, śmieszni, niejednoznaczni.
Mało kto jak Ania, potrafi poruszać się w trakcie pracy poetyckimi
Czasami mi głupio zbierać pieniądze, ale zbieram..
Przemieniamy zwykłą filiżankę w cenną i licytujemy, licytujemy, licytujemy...
I co z tej Małgosi wyrosło? - z mamą na wystawie fotograficznej „Anna Dymna 1996" w Nowej Hucie
ANNA DYMNA
Jako królowa Bona z kalafiorem - obchody 40-lecia Piwnicy pod Baranami Kraków 1996
tropami. - Sam nawet, przyznaje Zioło, był zaskoczony, gdy grała Adelę w Republice marzeń według trudnej prozy Schulza. Jednocześnie, gdy trzeba, potrafi bardzo mocno stąpać po ziemi, ujawniając rzadki dar łączenia realizmu z poezją. Dzięki temu jej postacie na scenie są prawdziwe, ciepłe, bardzo kobiece i rozjaśnione dobrocią. Dla reżysera ważne jest też, że pracuje na rzecz każdej sceny, jej sensu, sensu całego przedstawienia, a nie tylko na rzecz własnego wizerunku jako aktorki. Nigdy się nie zdarzyło, by powie: działa, że czegoś nie zrobi, bo będzie wyglądała źle, będzie oszpecona. Przeciwnie, w Reformatorze grała pątniczkę, starą, nawiedzoną kobietę, i sama dbała o postarzające detale charakteryzacji.
Rzadko się zdarza, by śliczne, młode dziewczyny przekształciły się w bardzo dobre aktorki. Ich ryzyko zawodowe i szansa porażki są o wiele większe niż w przypadku mężczyzn. W naszej kulturze mężczyźnie wolno o wiele więcej i więcej mu się wybacza niż kobiecie. Sześćdziesięcioletni, łysy albo siwy amant to zjawisko „normalne", kobieta w tym wieku może grać tylko babcie.
Tak było, jest i pewnie będzie. Świadczy o tym choćby literatura dramatyczna, napisana właściwie dla mężczyzn. To oni przez wieki decydowali o losach świata, polityce, interesach, kulturze. Kobiety były miłym, pięk-14 nym, subtelnym, a jakże, dodatkiem do świata władzy i pieniędzy. Jako mło-
ONA TO JA
de stanowiły obiekt męskich pożądań, ich zadaniem było więc ślicznie się zakochać, urodzić dzieci i trwać wiernie u boku małżonka, jaki by nie był. Wniosek? Aktorka jak każda kobieta musi być co najmniej pięć razy lepsza od kolegi aktora, by zdobyła to, co on.
Anna Dymna była zjawiskowo piękna i zgrabna, ale jej aktorstwo z wczesnego okresu trudno nazwać zachwycającym. Miała więc wiele szans, by wraz z wiekiem przepaść w tym zawodzie, jak tyle pięknych dziewczyn. A jednak stało się inaczej. Jerzy Hoffman - w reżyserowanej przez niego Trędowatej zagrała hrabiankę Barską, w Znachorze Marysię Wilczurównę - na dźwięk jej nazwiska rozpromienia się: No! To jest teraz aktorka pełną gębą! To, co potrafiła zrobić w kilku ostatnich teatrach telewizji, zwłaszcza tych reżyserowanych przez Kutza, oraz ta alkoholiczka w filmie Barbary Sass czy Molly Caldwella u Teresy Kotlarczyk, aż dech zatyka. To są wielkie osiągnięcia! Zaskoczony wręcz jest jej rozwojem zawodowym. Aktorek pięknych jest wiele, utalentowanych również niemało, ale ona ma coś, co ją wyróżnia spośród innych. Uwielbiam Ankę jako aktorkę, podziwiam ją jako kobietę, ale jeszcze bardziej kocham jako Człowieka. To wspaniała osoba, wiem, co mówię; przy kręceniu filmu, kiedy ekipa wyjeżdża i zdana jest na siebie przez parę miesięcy, naprawdę można się dobrze poznać.
Może właśnie w tym, o czym mówi Jerzy Hoffman, leży tajemnica jej sukcesu.
O! Dymna udaje, że jeździ na rowerze - słyszę czasami przemykając po uliczkach Krakowa
ROZDZIAŁ 2
Skąd taka uroda i charakter
Dobre geny wynosi się z domu. Dziedziczy po rodzicach. Mama zawsze mówiła, że trzeba być uczciwym i pracowitym. Ojciec, że nigdy nie wolno sprzeniewierzyć się własnym przekonaniom, choćby to nie wiadomo jak wiele kosztowało. Rodzice zawsze się kochali, co dziś takie rzadkie. Dzięki temu aktorka wspomina dzieciństwo jako najpiękniejszy okres życia, mimo że było biedne. Szynka pojawiała się dwa razy w roku, na święta, jajko na niedzielę, a czekoladę, taką z orzechami, za 32 złote, dostawała tylko na imieniny. Jeden rządek był dla starszego brata Jasia, dwa dla Jerzy-ka, bo młodszy, a dopiero reszta dla Małgosi. Tak; nie mylę się. W domu Anna do tej pory pozostała Małgosią, chociaż ma cztery imiona: Anna, Krystyna, Małgorzata, Elżbieta. Ojciec mawiał, że Anna to najpiękniejsze imię na świecie, dziadek kochał powieść Królowa Krystyna, mama chciała mieć Jasia i Małgosię, a babcia Elżunię. Mama była uległa, w metryce zapisano wszystkie imiona po kolei, ale i tak postawiła na swoim: dla najbliższych Anna zawsze była i jest Małgosią.
Zabawek prawie nie kupowano, trzeba było je samemu wymyślać i wykonać, wszystko więc miało inną wartość. Około dwudziestego kończyły się pieniądze i mama gotowała zupę kminkową, to jedyna potrawa, której Anna do tej pory nienawidzi, poza tym nauczona została, że się nie gry-
Jaś i Małgosia -przyszła aktorka ze starszym bratem Jankiem
a Wilhelmina na Janiną
ANNA DYMNA
Dziadkowie ze strony mamy -Wilhelmina i Jan Sądowiczowie
Ukochany pradziadek Gustaw Pribnow
Dziadkowie z mamą
ONA TO JA
masi. Kożuch z mleka był nagrodą za dobre zachowanie w ciągu dnia. Ale zawsze były święta, na choinkę robili z braćmi ozdoby. Zawsze też były wakacje. Wyjeżdżali na nie, całą rodziną, motorem z przyczepą. W soboty ruszali nad Rabę albo Dunajec, rozbijali nad wodą namiot i ojciec z braćmi łowili cały dzień ryby, ona z mamą musiała je patroszyć. Bez entuzjazmu, ale pstrągi pieczone na ognisku były wspaniałe!!!
Ojciec, inżynier lotnik, specjalista od metali, był zapalonym kierowcą motorowym i namiętnie brał udział w rajdach. Mama pracowała w biurze, zgodnie ze swoim wykształceniem, jako ekonomistka, ale tak naprawdę powinna być lekarzem albo pielęgniarką. Przy niej ludzie lepiej się czuli. Emanowała dobrocią i ciepłem jak promień słońca. Była zupełnie niezwykłą osobą. Zawsze myślała o innych, czasem do przesady. Gdy ją okradł złodziej, mówiła: Biedny, jakże się musiał denerwować, a zabrał mi tyłko parę złotych. To niezwykłe mieć taką matkę. Była tak dobra, że aż bezbronna wobec świata, może dlatego, że dzięki ojcu nie musiała się stykać z brutalnością życia.
A może dlatego, że sama została wychowana pośród życzliwych ludzi. Jej dziadek, pradziadek aktorki, nazywał się Gustaw Pribnow i przed wojną pracował jako leśnik w Brodach, niedaleko Lwowa, a po wojnie w Dobrzejowie
Mama z bałwanem
Ulubiony relaks mojego taty
19
ANNA DYMNA
pod Legnicą. Aktorka zapamiętała go jako bardzo pięknego mężczyznę, miał brodę i wąsy, chodził zawsze w kapeluszu, a poza tym często zabierał prawnuczkę do lasu. Uczył ją kochać i rozumieć przyrodę. I najważniejsze - był Węgrem. Złościł się i liczył zawsze po węgiersku. No i wreszcie był ojcem babci, kobiety dobrej i pięknej. Jak głosi legenda rodzinna, w swej młodości wybranej miss Wiednia.
Babcia nazywała się Maria Wilhelmina Tarczewska. Wyszła za Jana Są-dowicza (ojca mamy), człowieka bardzo oryginalnego. Pochodził spod Tarnowa. Skończył teologię i polonistykę, chciał zostać księdzem. Ale zakochał się w swojej szesnastoletniej uczenni-
Ojciec (najmłodszy) z rodzin, Machalskich ^ . ^ ^ święceniami kapłański.
mi wystąpił z nowicjatu. Mieli dwoje dzieci, ale się rozwiedli, a po paru latach znów oficjalnie pobrali, by po kilku następnych żyć oddzielnie. Podzielili się dziećmi: babcia została z synem, dziadek z córką, matką aktorki. Sam ją wychowywał. Wojnę spędzili w Tarnowie. Potem przeniósł się do Orłowa, lecz po paru latach znudziło mu się morze i kupił dom w Zakopanem. Bez żadnego notariusza, oczywiście, na zwykłej kartce napisał, że kupuje ziemię - od plota pana M. do drzewa pana K. Własny podpis. Ufał góralom i nigdy się nie zawiódł. Dziadek był nauczycielem łaciny, greki i polskiego w gimnazjum. Pasjami pisał wiersze, głównie epitafia, i uczył wnuki różnych sentencji w starożytnych językach. Ponadto grał na skrzypcach i golił się brzytwą. Jako niepoprawny marzyciel snuł wiele niezwykłych planów. Wnuczka pamięta, że z braćmi słuchali ich jak fantastycznych* powieści. Ten dziadek oryginał był chyba jedynym „artystą" w rodzinie.
Rodzina ojca aktorki pochodziła ze Wschodu. W żyłach prababci Jadwigi Rakowieckiej płynęła krew ormiańska. Mieszkała w Kołomyi, gdzie pracowała w konserwatorium jako profesor muzyki. Wyszła za mąż za herbowego szlachcica Jana Machalskiego, lekarza. Mieli sześcioro dzieci. Ich córka Jadwiga Machalska, matka ojca, lekarz pediatra, wyszła za Stefana Dzia-20 dyka, inżyniera rolnika po studiach w Wiedniu. Z pochodzenia był Wę-
ONA TO JA
grem, podobnie jak pradziadek z rodu matki aktorki. Jego ojciec był łowczym na dworze Habsburgów. Jak wynika z rodzinnych ustaleń, na tym samym dworze jako leśniczy pracował w młodości pradziadek Pribnow.
Są to strzępy dość pogmatwanej historii paru pokoleń, nikt nigdy nie celebrował zbierania albumów pełnych zdjęć, nie pisał sagi rodzinnej. To nie było przedmiotem namysłu, mitologizacji, w domu aktorki nie uprawiano kultu rodowej tradycji. W tej rodzinie umysłów ścisłych nikt też nie myślał o teatrze ani o sztuce. Nawet jako o rozrywce. Ojciec, zdeklarowany antykomunista, nigdy nie był w ki-
Z mamą na spacerze
nie „Kijów", nawet na amerykańskim filmie, tak nie lubił tej nazwy, kojarzyła mu się z „okupantem". Uwielbiał książki przyrodniczo-geograficzne, ale prawdziwą jego pasją były rajdy motorowe oraz konstruowanie różnych maszyn i urządzeń.
Przypadek sprawił, że piętro niżej, w starej pożydowskiej kamienicy, mieszkali dziwni ludzie. Kiedy od skoków z szafy gromadki dzieciaków (Małgosia plus dwaj bracia i ich koledzy) trzęsła się podłoga, przybiegała pani Irena Mścichowska-Niwińska z dołu, z awanturą, że nie może malować, bo jej sufit pęka. Poza tym mąż nie może spać. - O pierwszej w południe? - O tej porze mógł spać tylko artysta, żaden normalny człowiek. I rzeczywiście, pod mieszkaniem państwa Dziadyków mieszkał aktor, dziwak, cudowny człowiek, legendarna dziś postać Krakowa - Jan Niwiński z żoną malarką. To była szczególna para. Ona nie opuszczała męża na krok, pilnowała jak dziecka. Wyciągnęła go z ciężkiego alkoholizmu i wydawało się jej, że gdy sam przejdzie przez ulicę albo odwiedzi sąsiadów, znów wpadnie w szpony strasznego nałogu. 21
ANNA DYMNA
Któregoś dnia przyjechała siostra dziwnego sąsiada, Zofia Niwińska. Pięknie pachnąca, elegancko ubrana pani, popularna wówczas krakowska aktorka. Uprosiła ojca, by pozwolił swej córeczce pojechać na próbę do Starego Teatru. Dyrektor Krzemiński wystawia Cud w Alabamie i poszukuje małej dziewczynki do głównej roli. Małgosia pojechała, coś jej kazali powiedzieć, coś powtórzyć i wróciła do domu. Po latach dowiedziała się, że Krzemińskiemu bardzo się spodobała, ale nikt nie wie, dlaczego nie zagrała. Pamięta za to, że w tym czasie dostała nowy rower, najważniejszą zabawkę w życiu.
Mama, jako osoba bardzo tolerancyjna, lubiła tego ekscentrycznego sąsiada. W czasie upałów chodził owinięty szalikami, a zimą na korytarzu ćwiczył szermierkę albo godzinami głośno śpiewał: mi, mi, mi, mi, mi, aby sobie ustawić głos. Gdy było ciepło, pan Janek na balkonie pierwszego piętra prowadził próby z młodzieżą, a banda chłopaków z Małgosią podglądała te dziwne istoty. Przeszkadzali im, ile mogli. Ze swego balkonu rzucali papierowe strzały, rysunki wampirów, trupich czaszek, chrabąszcze, ślimaki i co tylko się dało. Pan Janek, gdy się zezłościł, rzucał głos „na maskę", jak tenor w operze, i zamieniał się w diabła. Były to bardzo śmieszne zabawy. Czasem, dobrze usposobiony, zachodził do mamy na po-gaduszki.
W ten sposób dowodząca czeredą chłopców dziewczynka poznała ważnego, bo innego człowieka. Ale gdy zaproponował, by dołączyła do grupki,
Ania Dziadyk - pierwsza z prawej w drugim rzędzie
Іт
ONA TO JA
I
I 1
^
<.
jaką się właśnie zajmuje, rodzice, mimo sympatii, którą go darzyli, nie wyrazili entuzjazmu.
Małgosia obserwowała jednak coraz uważniej odbywające się na korytarzowym balkonie, a także w mieszkaniu, próby teatralne. Ściągał na nie z okolicy każdego młodego człowieka wykazującego choćby najmniejsze skłonności aktorskie. Możliwe, że Ewa Wawrzoń, Ola Górska, Monika Niemczyk, Anna Polony, Ryszard Filipski, Mieczysław Grabka, Jan Frycz nigdy nie zostaliby aktorami, gdyby nie tak zwany Koci Teatr, który Jan Niwiński prowadził na Poczcie Głównej przy Klubie Łączności. Sam grywał w dzisiejszej Bagateli, jego rola w głośnej Pułapce na myszy Agaty Christie przeszła do historii teatralnego Krakowa.
Granie nie było marzeniem Małgosi Dziadyk, wolała bawić się z chłopakami na podwórku. Ale gdy miała 10-11 lat, nie wie, jak to się stało, zaczęła jeździć w każdy wtorek i piątek na Pocztę Główną. Na próby traktowane przez tego pedagoga-amatora niezwykle serio. Była przerażona, ponieważ sąsiad z towarzyszącą mu wszędzie żoną strasznie się kłócili o te dziecięce przedstawienia. W tramwaju, na ulicy, w sklepie bez przerwy, zażarcie dyskutowali, co i jak robić, wkładając w te twórcze kłótnie ogromne emocje.
Niwiński potrafił opowiadać nieprawdopodobne historie, jak pobił Hemingwaya za to, że lubił corridę, albo o podróży motorem przez Saharę, spotkaniu z Leninem czy swoich sporach z Maj akowskim. Dzieci w to wierzyły, ponieważ traktował je absolutnie poważnie. Potrafił opowiadać „własne" przygody erotyczne albo cytować Kanta, Hegla, a najczęściej Stanisławskiego. Z tomami jego pism prawie się nie rozstawał. I to wszystko z okazji Sierotki Marysi (Małgosia Dziadyk grała tam tytułową rolę), Mirandoliny Gol-doniego, Wieczoru Trzech Króli, jakiejś składanki wierszy czy układanej do niej konferansjerki. Wszystko razem było komiczne i niemal surrealistyczne, ale zapadało w dziecięce głowy. Ten dziwny człowiek miał nieprawdopodobny dar uruchamiania wyobraźni. Próby na poczcie okazały się wspaniałą zabawą - lepszą niż łażenie po drzewach, podchody i wyścigi rowerowe.
/
Ї
i
Całą rodziną na naszej ulicy Nowowiejskiej w dniu Święta Zmarłych
Tt
23
ANNA DYMNA
Jedziemy na wakacje
^^т*г*
Tata, Jan Dziadyk, w swoim żywiole
24
ONA TO JA
Wszyscy „aktorzy" Kociego Teatru bez trudu wygrywali konkursy recytatorskie. Lecz to był całej przygody nurt zabawowy.
Drugi okazał się poważniejszy. Miał miejsce nieco później, gdy sąsiad artysta Anię licealistkę (właśnie wtedy zmieniła imię domowe na właściwe) zaczął zapraszać do siebie na indywidualne próby. Uczył ją interpretacji wierszy - Słowackiego, Gałczyńskiego, Mickiewicza. Grób Agamemnona, Testament mój, Uspokojenie, Kolczyki Izoldy - jego ulubione wiersze - analizowali po wielekroć.
Rano, pod drzwiami jej mieszkania, leżały egzemplarze Polityki, Kultury, Życia Literackiego z zakreślonymi artykułami do przeczytania i słowniczek trudniejszych wyrazów. Sąsiad podsuwał też mądre, zwłaszcza filozoficzne, książki z własnej biblioteki. Otwierał jej oczy na otaczającą rzeczywistość, rozszerzał horyzonty i uczył patrzeć na wszystko z wielu stron. Poza tym opowiadał - jak każdy mitoman potrzebował słuchacza - o coraz to wspanialszych przygodach z życia pisarzy i artystów, w jakich „brał" udział. Wszystko to podsycało ciekawość innego świata.
Ale zostać zawodową aktorką? Nigdy nie zbierała fotografii gwiazd ani autografów, w żadnym razie nie było to jej marzeniem. Chociaż po swych węgiersko-ormiańskich przodkach odziedziczyła niecodzienną urodę, nie była o niej przekonana. Nikt jej w domu nie opowiadał, że jest ładna. Mama mówiła, że ma dwie ręce, nogi do ziemi, a przy specjalnych okazjach: Małgosial Dobra jest. Córeczka kochana. W maturalnej klasie trzeba było coś postanowić, wolała więc unikać sąsiada. Zawsze miała talent do przedmiotów ścisłych, lubiła matematykę i fizykę. Jeszcze w szkole podstawowej marzyła o tym, by zostać podwodnym nurkiem, pływać po dnie morskim wśród raf koralowych i masy dziwnych stworów. Wytłumaczono jej, że ze względu na zdrowie, stale na coś chorowała, nie nadaje się do tego zajęcia. Nie pomyślała, że alternatywą może być coś tak niekonkretnego i niepoważnego jak aktorstwo.
W jej skromnym domu liczyły się inne wartości, uważała więc, że trzeba pomagać tym, którym jest ciężko w życiu. Tolerancję i dobre fluidy, odziedziczone po mamie, postanowiła wykorzystać jako psycholog kliniczny w pracy z więźniami, chorymi psychicznie albo z nieszczęśliwymi dziećmi. Złożyła więc papiery na wydział psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Niwińskiego zamurowało. Dostał szału. Me po to - spotkawszy ją na schodach, krzyczał na całą kamienicę - włożyłem w ciebie, kretynko, tyle pracy, żebyś mi teraz uciekła! Masz być wielką aktorką! Inaczej zamordu- 25
ANNA DYMNA
Tuż przed maturą nad Rabą
ją! Oprócz pracy włożył też wiele serca. Mogła jego reakcje przewidzieć. Rok przed maturą, po zażyciu dużej ilości antybiotyków, jakimi leczono mononukleozę, zrobił się jej na twarzy wielki czyrak. Wtedy Jan Niwiński, opowiadając o jej wielkim talencie i wspaniałej przyszłości, uprosił lekarzy, by go nie przecinali, bo to zostawia bliznę, tylko zlikwidowali specjalną igłą. Uratował mi twarz - śmieje się ciepło aktorka - więc skoro mi kazał zdawać do szkoły...
Nie miała nic do stracenia, wiersze znała „na kilometry", potrafiła je też sensownie analizować. Dzięki niemu. Prozę również. Wyglądała wprawdzie jak dwunastoletnia dziewczynka, ważyła ledwie czterdzieści sześć kilogramów, ale i to nie okazało się przeszkodą. Gdy po drugim etapie egzaminów siedziała przy stoliku, jakieś duże dziewczyny syknęły: No, smarkata! Wynoś się, my tu zdajemy! Wtedy wyszła z sali egzaminacyjnej taka duża, elegancka kobieta, klepnęła smarkulę w plecy, mówiąc: Świetnie!!! A była to Zofia Jaroszewska.
Gdyby nie Jan Niwiński, nigdy by jej do głowy nie przyszło zostać aktorką... Ale skoro kazał...
Rodzice nie byli zachwyceni. Usłyszała, jak ojciec mówił do mamy: Me
przejmuj się, na pewno się nie dostanie i będzie spokój. Ale dzieciom za-
26 wsze powtarzał ludową maksymę - jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
Próba w plenerze z Janem Niwińskim
ONA TO JA
Chcesz zdawać do szkoły, zdawaj, tylko potem bez żadnych pretensji. Gdy pod koniec pierwszego roku szkoły zadebiutowała w Weselu w reżyserii Lidii Zamków jako Isia i Chochoł, mama bardzo to przeżywała, lecz ojciec się złościł. To, że finał masz o jedenastej, nic mnie nie obchodzi. O dziewiątej masz być w łóżku!
Kiedy jednak z okazji jubileuszu Teatru im. Słowackiego wyszła książka, pokazywał listonoszowi. O, na tym zdjęciu, widzi pan, moja córka -Anna Dziadyk!!! Z dumą, oczywiście. No i najważniejsze, trochę przekonał się do teatru, nawet przychodzi na jej przedstawienia, ale komplementami nie rozpieszcza. Gdy mu się bardzo podoba, to ją bez słowa pocałuje. Mama przejęta karierą córki założyła specjalny zeszyt. Potem następne. Tam wklejała wszystkie jej zdjęcia z gazet i recenzje, fotografie sprzedawane w NRD jako pocztówki. Po jakimś czasie się poddała, nie była w stanie wszystkiego ogarnąć.
ROZDZIAŁ 3
Same początki
Młodym dziewczynom wydaje się, że po przekroczeniu progu szkoły teatralnej znajdą się w raju. Niezupełnie się to sprawdza. Dla panny Dziadyk, jak sobie przypomina, znalezienie się w słynnej uczelni przy ulicy Bohaterów Stalingradu, dziś Starowiślnej, z rajem nie miało wiele wspólnego. Wejście w świat, jaki ją zawsze onieśmielał, w środowisko ludzi, którzy coś udają, zachowują się nieprawdziwie, budziło raczej zawstydzenie. Zwłaszcza że studenci szkoły teatralnej, jak i wszystkich szkół artystycznych, wydają się może bardziej niż inni wybrańcami losu. Budzą dość powszechne zainteresowanie, choć jeszcze nic nie zrobili, niczego nie potrafią. Niektórych może to peszyć, zwłaszcza jeśli zostali nauczeni, że na wszystko muszą sobie zapracować.
Od wewnątrz szkoła wygląda dość osobliwie: jak plac gonitwy połączony z cieplarnią. Od początku studenci stykają się z atmosferą ostrej rywalizacji, stresu, przez pedagogów oswajani z drastycznościami zawodu, a jednocześnie przymierzanie się do tej profesji pozostaje bezkarne, bo jeszcze niepubliczne. W każdym razi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]