[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ray BradburyDoodadDYNKSKomiczna fantastyka pe�na jest przedziwnych i niemo�liwych do opisania przedmiot�w o r�nych stopniach u�yteczno�ci b�d� wrogo�ci � vide wspomniany wcze�niej kufer Terry�ego Pratchetta. Pojawiaj� si� wszelakiego rodzaju wichajstry, dynksy, badziewia i szpeja oraz wiele innych rzeczy, przez ca�e lata stanowi�cych nieod��czne atrybuty tego gatunku. Stanowi� one tak�e g��wny temat poni�szego opowiadania, napisanego p� wieku temu przez autora, kt�rego okre�lono jako �kapry�nego fantast� w starym stylu�.Ray Bradbury (ur. 1920) jako pisarz SF wymyka si� wszelkim klasyfikacjom z powodu niezwyk�ego sposobu, w jaki po��czy� swoj� sympati� dla ma�ych miasteczek ameryka�skich � w jednym z nich sam wyr�s� � z ca�ym kalejdoskopem pozaziemskich istot oraz historii kosmicznych podr�y. S�awa Bradbury�ego opiera si� w du�ej mierze na trzech klasycznych ju� powie�ciach SF: Kronikach marsja�skich (1950), Ilustrowanym cz�owieku (1951) i Fahrenheit 451 (1953). Wszystkie te utwory � z r�nym zreszt� powodzeniem � zosta�y sfilmowane.Pisarz wyra�a� cz�sto swoj� wdzi�czno�� wobec Henry�ego Kuttnera, kt�ry dodawa� mu otuchy w pocz�tkach jego literackiej kariery, a nawet napisa� zako�czenie do jednego z pierwszych opublikowanych opowiada� Bradbury�ego. Nic dziwnego zatem, i� w wielu tekstach Raya Bradbury�ego pojawia si� spora doza humoru, a komiczne sytuacje niejednokrotnie zaskakuj� czytelnika, pobudzaj�c do �miechu. Do takich opowie�ci nale�� chocia�by: Genie Trouble (1940), The Mad Wizards of Mars (1949), The inspired Chicken Motel (1969), Colonel Stonesteel�s Genuine Home�Made Tru�y Egyptian Mummy (1989) oraz niezwyk�y zbi�r wierszy When Elephants Last In The Dooryard Bloomed (1973).Dynks, znacz�cy wk�ad Bradbury�ego do skarbnicy wiedzy o zwariowanych wynalazkach, jest tak�e swego rodzaju punktem zwrotnym w jego karierze. Jako pocz�tkuj�cy pisarz, za wszelk� cen� pragn�� dosta� si� na lamy presti�owego czasopisma �Astounding Stories�. By�o ono wydawane przez legendarnego Johna W. Campbella, autora klasycznej noweli o obcym naje�d�cy. Kim jeste�? (1938), kt�r� dwukrotnie sfilmowano pod tytu�em The Thing*. Od 1937 roku do chwili swej �mierci w 1971. Campbell zajmowa� fotel redaktora naczelnego �Astounding�. i to jemu zawdzi�czamy odkrycie oraz promowanie takich pisarzy, jak Isaac Asimov. Robert A Heinlein czy L Ron Hubbard.Bradbury przez kilka lat stara� si� o przyj�cie przez Campbella swoich tekst�w, a� wreszcie w pa�dzierniku 1943, kiedy Dynks zosta� opublikowany, pisarz zaspokoi� sw� ambicj�. To opowiadanie stanowi dow�d, �e Ray Bradbury m�g� z �atwo�ci� zosta� mistrzem komicznej fantastyki, gdyby nie wola� penetrowa� wszystkich innych odmian tego gatunku.Przed sklepem sta� zwarty t�um.Crowell, z d�ug� i smutn� twarz�, chy�o we� wszed�. Ponad chudym ramieniem spojrza� wstecz, mrukn�� co� i szybko utorowa� sobie �okciami przej�cie przez �ci�ni�tych ludzi.Sto jard�w za nim z warkotem podjecha� do kraw�nika, niski, b�yszcz�cy czerni� samoch�d. Drzwi otworzy�y si� z trzaskiem i z wn�trza wygramoli� si� oty�y m�czyzna, z wyrazem milcz�cej, �miertelnej nienawi�ci na szarobia�ej twarzy. Na przednich siedzeniach tkwili dwaj ludzie z obstawy.Gyp Crowell zastanawia� si�, dlaczego w og�le zawraca� sobie g�ow� ucieczk�? By� zm�czony. Znu�ony przekazywaniem ka�dego wieczoru wiadomo�ci w audycjach radiowych i budzeniem si� co rano ze �wiadomo�ci� istnienia gangster�w, depcz�cych mu po pi�tach tylko dlatego, i� wspomnia� na antenie o tym, �e �pewien oty�y m�czyzna dopu�ci� si� niecnego szachrajstwa w stosunku do Plastics, Inc.�Teraz �w grubas by� tu we w�asnej osobie. Czarne auto przejecha�o w �lad za Crowellem ca�� drog� a� z Pasadeny.Gyp zmiesza� si� z t�umem. Zastanawia� si� mgli�cie, co te� tak zaciekawi�o gapi�w? Z pewno�ci� by�o to co� niezwyk�ego, ale w po�udniowej Kalifornii wszystko jest niezwyk�e. Przedar� si� przez zebranych ludzi i spojrza� w g�r� na du�y szkar�atny napis, p�on�cy ponad niebiesko�ci� szklanych wystawowych okien. Wpatrzy� si� we�, nie zmieniaj�c wyrazu swej chudej, ustawicznie smutnej twarzy, i przeczyta�:WIHAJSTRY DYNKSYUSTROJSTWA SZPEJAZAPCHAJDZIURY GAD�ETYSUPERSZPEJAWSZELKIE BADZIEWIECrowell przyj�� to do wiadomo�ci ze �miertelnym spokojem. Zatem tego mia� dotyczy� reporta�, kt�ry poleci� mu zrobi� redaktor programu? Co� na szybko. Powinien to dosta� pocz�tkuj�cy dziennikarz. ��todzi�b.Potem pomy�la� o oty�ym m�czy�nie, Stevenie Bishopie, �cigaj�cym go z broni� i ochroniarzami. W czasie sztormu ka�dy port jest dobry.Crowell wyj�� ma�y znikopis i zanotowa� kilka z tych nazw � ustrojstwa, szpeja � wiedz�c, �e Bishop nie zastrzeli go w t�umie.Oczywi�cie grubas uzna�, �e ma prawo strzela� z powodu zdemaskowania przez reportera jego matactw oraz pr�by szanta�u, jakiej Gyp dopu�ci� si� wobec niego � te tr�jwymiarowe kolorowe zdj�cia�Crowell przepchn�� si� do przezroczystych drzwi sklepu, pchn�� je i wszed� do �rodka. Tu b�dzie bezpieczny, a przy okazji wykona swoje reporterskie zadanie.Utrzymane w ch�odnym doborze niebiesko�ci i bieli wn�trze zalewa�o jasne �wiat�o. Crowellowi zrobi�o si� zimno. Otacza�o go siedemna�cie gablot, kt�rych zawarto�� ogl�da� na chybi� trafi� z oboj�tnym wyrazem matowych, szarych oczu.Spoza niebieskiej, szklanej szafki wyjrza� bardzo niski cz�owiek; tak male�ki i �ysy, i� Crowell musia� powstrzyma� si� przed poklepaniem go w ojcowski spos�b po g�owie. Ta �ysa czaszka by�a wprost stworzona do poklepywania.Twarz ma�ego cz�owieczka zdawa�a si� zupe�nie kwadratowa i po��k�a, tak jakby postarza�a si� w ten sam spos�b, co stara gazeta.� S�ucham pana? � odezwa� si� kurdupel.� Dzie� dobry � rzek� Crowell spokojnie i bez po�piechu. Teraz, skoro ju� si� tu znalaz�, powinien co� powiedzie�. Wi�c powiedzia�: � Chcia�bym kupi� jakie�� ustrojstwo.G�os Crowella mia� tak samo zm�czone i zmartwione brzmienie, jak jego twarz � wyraz.� Doskonale, doskonale � ucieszy� si� konus i zatar� r�ce. � Nie wiem dlaczego, ale jest pan pierwszym klientem. Inni ludzie stoj� tylko tam, na zewn�trz, wy�miewaj�c si� z mojego sklepu. A zatem, z kt�rego roku ustrojstwo pana interesuje i jaki chcia�by pan model?Crowell nie mia� poj�cia. Bieg wydarze� go zaskoczy�, ale jego twarz tego nie zdradza�a. Powinien udawa�, �e o ustrojstwach wie wszystko. Nie czas przyznawa� si� teraz do ignorancji. Uda�, �e si� zastanawia nad pytaniem sprzedawcy, a w ko�cu stwierdzi�:� S�dz�, �e model z 1973 by�by w sam raz. Nic nazbyt nowoczesnego.Male�ki w�a�ciciel drgn��.� Ach, ach, widz�, �e jest pan cz�owiekiem zdecydowanym i wiedz�cym, czego chce. Prosz� t�dy.I ruszy� wzd�u� przej�cia, by zatrzyma� si� wreszcie przed du�� gablot�, w kt�rej le�a�o � co�.M�g� to by� wa� korbowy maszyny; przedmiot przypomina� tak�e p�k� kuchenn� z kilku haczykami zwisaj�cymi wzd�u� metalowego brzegu, podpieraj�cego trzy przybory w kszta�cie rogu i sze�� mechanizm�w, kt�rych Crowell nie potrafi� nazwa�, a ze szczytu dziwnej rzeczy zwiesza�a si� strzecha macek, podobnych do sznurowade�.Gyp odchrz�kn��, jakby zakrztusi� si� guzikiem. Potem spojrza� raz jeszcze. Doszed� do przekonania, �e ma�y cz�owieczek jest kompletnym idiot�, ale zachowa� t� uwag� tylko dla siebie, kryj�c j� na tyle g��boko w swoich ponurych my�lach, i� wyraz jego oczu i twarzy niczego nie zdradza�.Je�li chodzi o w�a�ciciela przybytku, ten sta�, wygl�daj�c niczym ogarni�ty absolutn� ekstaz� ze szcz�cia � z�o�y� r�ce na piersiach i pochyla� si� naprz�d wyczekuj�co, podczas gdy oczy mu b�yszcza�y, a usta rozchyla�y si� w ciep�ym u�miechu.� Podoba si� panu? � spyta�.Crowell przytakn�� powa�nie.� Ta�ak. Taa�ak, my�l�, �e jest w porz�dku, chocia� widywa�em lepsze modele.� Lepsze! � wykrzykn�� kurdupel i wyprostowa� si�. � Gdzie? � natar�. � Gdzie?Crowell m�g� w tej chwili straci� g�ow�. Nie straci�. Wyj�� po prostu sw�j znikopis, co� nagryzmoli�, zatrzyma� na tym wzrok i powiedzia� tajemniczo:� Pan wie, gdzie. � Mia� przy tym nadziej�, i� to zadowoli cz�owieczka.Istotnie, zadowoli�o.� Och � zaszwargota� kurdupel. � Wi�c pan tak�e wie. Jak to dobrze mie� do czynienia ze znawc�. Jak dobrze.Crowell rzuci� okiem przez okno, spogl�daj�c poza �miej�cy si� t�um. Grubas, jego ochroniarze i czarny samoch�d znikn�li. Na jaki� czas zrezygnowali z pogoni. Gyp w�o�y� szybko do kieszeni znikopis i opar� d�o� na gablocie z ustrojstwem.� Bardzo si� �piesz�. Czy mog� zabra� go ze sob�? Nie mam pieni�dzy, ale zap�ac� w towarze. W porz�dku?� Znakomicie.� To dobrze.Z pewn� obaw� Crowell si�gn�� do kieszeni swojej lu�nej szarej bluzy i wyj�� metalowy przyrz�d � stary przybornik do czyszczenia fajki, kt�ry pami�ta� du�o lepsze czasy; teraz by� z�amany i fantazyjnie powyginany.� Prosz�. Szpejo. Model z 1944 roku.� Och � ma�y cz�owieczek by� wyra�nie skonsternowany; patrzy� na Gypa z pewnym przera�eniem. � Przecie� to nie jest szpejo.� Nie?� Nie, oczywi�cie, �e nie.� Oczywi�cie � powt�rzy� Crowell ostro�nie.� To badziewie � stwierdzi� konus, mrugaj�c. � I to nie ca�e, a tylko jego cz��. Podoba mi si� pa�ski �arcik, panie�� Crowell. Taaak, �arcik. Taaak, za pozwoleniem. Dobijamy targu? Bardzo si� �piesz�.� Tak, tak. Za�aduj� ustrojstwo na w�zek i przewieziemy je do pa�skiego samochodu. Chwileczk�. � W�a�ciciel sklepu rusza� si� ra�no, ci�gn�c ma�� platform� na k�kach, na kt�r� przeni�s� urz�dzenie. Pom�g� Crowellowi dopchn�� j� do drzwi. Gyp przystan�� w wej�ciu.� Chwileczk�. � Wyjrza� na zewn�trz. Czarnego auta nie by�o nigdzie w zasi�gu wzroku. � Dobra, w porz�dku.� Prosz� tylko pami�ta�, panie Crowell � odezwa� si� ma�y cz�owieczek cicho i ostro�nie � by nie chodzi� z tym ustrojstwem woko�o, zabijaj�c ludzi jak popadnie. Prosz� post�powa� wybi�rczo. Tak, w�a�nie o to chodzi � prosz� post�pow...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]