[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Juliusz VerneDzieje Jeana MorenasaTytuł oryginału francuskiego: La destinée de JeanMorénasTłumaczenie:BARBARA SUPERNAT (1996)Siedem ilustracji Leona Benetta zaczerpniętoz XIX-wiecznego wydania francuskiegoOpracowanie komputerowe ilustracji: Andrzej ZydorczakKorekta i przypisy: Krzysztof Czubaszek, Michał Felis, AndrzejZydorczakOpracowanie graficzne: Andrzej ZydorczakŠ Andrzej ZydorczakWstęp(pochodzi z wydania broszurowego)rzedstawiamy dzisiaj czytelnikom innš wersję opowiadania Pierre-Jean, wydanegopo razpierwszy we Francji w roku 1993 w zbiorze opowiadań zatytułowanym San Carlos etautresrecités inédits [San Carlos i inne niewydane opowiadania]. W Polsce ten utwórukazał się wTomie 6 Biblioteki Andrzeja pod tytułem Pierre-Jean, w tłumaczeniu paniBarbaryPoniewiera.Jak wiemy ze wstępu zamieszczonego w tamtym tomie, opowiadanie datuje się zmłodociautora cyklu Nadzwyczajne Podróże i pochodzi prawdopodobnie z 1852(!) roku.Przedstawiona tutaj wersja pochodzi ze zbioru opowiadań wydanych w 1910 roku podwspólnym tytułem Hier et demain [Wczoraj i jutro]. Opowiadanie to zostałoznaczniezmodyfikowane, prawdopodobnie przez samego Juliusza, a dodatkowo jeszcze przezMichelaVernea, który przygotowywał do druku ten zbiór.Prezentujemy je dlatego, że znacznie odbiega od swej pierwotnej wersji, zarównopodwzględem zawartoci treci jak niektórych szczegółów.Przesłanie tych utworów też jest diametralnie różne. W Pierre-Jean opowiećkończy sięoptymistycznie galernik wydostaje się na wolnoć. W Dziejach Jeana Morénasahistoriakończy się powrotem bohatera na galery.Przeczytajcie, Drodzy Czytelnicy, to, i wczeniejsze opowiadanie. Które jestciekawsze?Ocenę pozostawiam Wam.Życzę przyjemnej lekturyAndrzej ZydorczakIistoria ta zdarzyła się dosyć dawno temu. Pewnego dnia, a było to pod koniecwrzenia, przedpałacem wiceadmirała, szefa komendantury w Tulonie, zatrzymał się eleganckipowóz.Wysiadł z niego mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, dobrze zbudowany ale owyglšdzie doć przeciętnym i przedstawił wiceadmirałowi oprócz swojego dowodutożsamoci listy polecajšce, podpisane takimi nazwiskami, że natychmiastotrzymałaudiencję, o którš usilnie zabiegał.Czy mam zaszczyt rozmawiać z panem Bernardonem, znanym w Marsylii armatorem?zapytał wiceadmirał, kiedy wprowadzono doń przybysza.We własnej osobie odpowiedział.Zechce pan usišć kontynuował wiceadmirał. Jestem do pańskich usług.Jestem panu za to niezmiernie wdzięczny, admirale podziękował pan Bernardon.Niesšdzę jednak, aby moja proba należała do tych, które przyjmowane sšprzychylnie.O cóż więc chodzi?Całkiem po prostu o pozwolenie zwiedzenia więzienia.Nic bardziej prostszego powiedział wiceadmirał i wszystkie te listypolecajšce, któremi pan przedstawił, nie były wymagane dla człowieka o pańskim nazwisku.Pan Bernardon skłonił się, po czym ponownie wyraził swojš wdzięcznoć i zapytałoformalnoci do wypełnienia.Nie ma żadnych otrzymał odpowied. Proszę zgłosić się do szefa sztabu zlistem odemnie i pańskie proby spełnione będš bezporednio na miejscu.Pan Bernardon pożegnał się, po czym zaprowadzono go do naczelnika, od któregootrzymał zgodę na wejcie do Arsenału. Ordynans zaprowadził go następnie dokomisarzagaler, który ofiarował mu swoje towarzystwo.Marsylczyk podziękował grzecznie, lecz odmówił poczynionej mu propozycji,wyrażajšcżyczenie pozostania samemu.Jak sobie pan życzy zgodził się komisarz.Nie ma więc żadnych przeciwwskazań, abym poruszał się swobodnie po tereniewięzienia?Żadnych.Ani przy porozumiewaniu się ze skazańcami?Nie. Adiutanci1 sš uprzedzeni i nie będš panu czynić żadnych trudnoci.Pozwoli panjednak, że wyjani nam, jaki jest cel tej przygnębiajšcej w końcu wizyty?W jakim celu?Tak. Czy przywiodła tu pana ciekawoć, czy też ma pan inny cel filantropijnynaprzykład?W istocie filantropijny żywo odparł pan Bernardon.wietnie! powiedział komisarz. Jestemy przyzwyczajeni do tego rodzajuwizyt.Wpływowe osobistoci mogš zdziałać wiele dobrego, przekazujšc dalej swojespostrzeżenia.Rzšdowi zależy bardzo na poprawie systemu ciężkich więzień. Wiele rzeczy zostałojużzrealizowanych.Pan Bernardon swojš postawš milczšco wyrażał brak zainteresowania tematem.Komisarzjednak, podjšwszy pasjonujšcy go problem i majšc doskonałš okazję doprzedstawieniaswoich poglšdów, nie zauważył obojętnoci swojego rozmówcy i kontynuowałniezmordowanie:W tego rodzaju sprawach bardzo trudno jest zachować właciwe podejcie iumiar.Jednakże nie należy przesadzać z surowociš prawa. Trzeba też zważać na osšdyuczuciowe,które umniejszajš zbrodnię, zdajšc sobie sprawę z ciężaru kary. W każdym razie,my tutajdoskonale zdajemy sobie sprawę, że system sprawiedliwoci powinien byćzmodyfikowany.Podobne poglšdy przynoszš panu zaszczyt odpowiedział pan Bernardon i jelitylkomoje spostrzeżenia mogš pana zainteresować, z przyjemnociš przekażę je panu pozwiedzeniu więzienia.Panowie rozstali się i Marsylczyk, zaopatrzony w doskonałš przepustkę, skierowałsię wstronę więzienia.Marsylczyk skierował się w stronę więzieniaWojskowy port w Tulonie w zasadzie składał się z dwóch ogromnych wieloboków,którychpółnocne strony opierały się na nadbrzeżu. Jeden z nich, okrelany mianem NowegoDoku,znajdował się na zachód od drugiego, zwanego Starym Dokiem. Obszar ten byłnaturalnymprzedłużeniem fortyfikacji miejskich. Posiadał wiele grobli wystarczajšcoszerokich, abystanowiły podstawę długich budynków, składów maszynowych, koszar, magazynówmarynarki wojennej, itd.Każdy z tych doków, istniejšcych do dzisiaj, ma od południowej strony wyjciewystarczajšco duże dla przepłynięcia liniowców. Umożliwiały one swobodny ruch,ponieważprzypływy i odpływy morza ródziemnego były zawsze stałe i nie wymagałyzamykaniadoków.W czasie, kiedy miały miejsce wydarzenia, o których mowa, Nowy Dok od stronyzachodniej ograniczony był magazynami i parkiem artylerii, a na południu, naprawo odwejcia, które wychodziło na niewielkš redę, budynkami więziennymi, obecnienieistniejšcymi. Składały się one z dwóch częci, łšczšcych się ze sobš podkštem prostym.Pierwsza, znajdujšca się przed składem maszyn, wysunięta była na południe, drugaza wkierunku Starego Doku i obejmowała koszary oraz szpital. Niezależnie od tychbudowliistniały trzy więzienia pływajšce, na których przebywali więniowie skazani naczasokrelony, podczas gdy skazańcy, którzy otrzymali wyrok dożywocia, mieszkali nastałymlšdzie.Jeli jest na wiecie miejsce, gdzie równoć nie ma prawa istnieć, z całšpewnociš jest nimwięzienie. W zwišzku z wagš zbrodni i stopniem zgnilizny moralnej systempenitencjarnypowinien wprowadzić podział na kasty i klasy. Cóż, jest to nierealne. Skazańcyróżnegowieku i rodzaju wymieszani sš ze sobš. Z tak żałosnej zbieraniny powstać możejedynieodrażajšca korupcja,a rozprzestrzenianie się zła zbiera obfite żniwo wród tej zgangrenowanej masyludzkiej.W chwili, kiedy miały miejsce zdarzenia z tego opowiadania, w więzieniu wTulonieprzebywały cztery tysišce skazańców.Zarzšdy Portu, Budownictwa Morskiego, Artylerii, Centralnego Magazynu, ZakładówHydraulicznych i Budownictwa Cywilnego zatrudniały przy najcięższych pracachtrzy tysišcewięniów.Ci, dla których brakło miejsca w tych pięciu wielkich instytucjach, zatrudnienibyli wporcie przy załadunku, rozładunku i holowaniu statków, transporcie szlamów,ładowaniu irozładowywaniu amunicji i żywnoci. Niektórzy byli pielęgniarzami, robotnikamikwalifikowanymi. Przy tym niektórzy więniowie skazani byli na podwójny łańcuchzewzględu na próby ucieczki.Już od doć dawna nie zanotowano żadnego przypadku tego rodzaju i przez kilkamiesięcypoprzedzajšcych wizytę pana Bernardona w Tulonie nie rozległ się huk alarmowegodziała.Nie oznaczało to bynajmniej osłabienia sprytu i umiłowania wolnoci w sercachskazańców, lecz wydawało się jakby lekkie zniechęcenie uczyniło łańcuchycięższymi.Kilku strażników podejrzanych o niedbalstwo lub zdradę zostało zwolnionych zesłużbyprzy galerach. Dzięki temu inni wykonywali swojš pracę bardziej surowo iskrupulatnie.Komisarz więzienia gratulował sobie wyników, nie tracšc czujnoci i niepopadajšc w stanmylšcego bezpieczeństwa, ponieważ w Tulonie ucieczki były częstsze i łatwiejszeniż wjakimkolwiek innym zakładzie karnym.Na zegarze Arsenału wybiło wpół do pierwszej, kiedy pan Bernardon dotarł doNowegoDoku. Nabrzeże było puste. Pół godziny wczeniej głos dzwonu zwołał dopobliskich więzieńskazańców pracujšcych od witu. Każdy z nich otrzymał swojš rację. Skazani nadożywociewspięli się na swoje prycze, gdzie strażnik wkrótce ich ponownie zakuł.Tymczasemwięniowie skazani czasowo mogli poruszać się swobodnie po sali. Na gwizdekadiutantaprzykucnęli wokół wielkich menażek, zawierajšcych niezmiennie przez cały rokzupę zsuszonego bobu.Prace popołudniowe rozpoczynały się o godzinie pierwszej i trwały aż do ósmejwieczór.Wtedy to sprowadzano skazańców do więzień, gdzie w czasie kilku godzin snu wolnoim byłow końcu zapomnieć o swoim losie.IIorzystajšc z nieobecnoci więniów, pan Bernardon przyjrzał się lokalizacjiportu. Widaćbyło, że rzecz interesowała go rednio, bo szybko postarał się znaleć w pobliżujakiegoadiutanta, do którego zwrócił się z bezporednimi pytaniami.O której godzinie więniowie wracajš do portu?O...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]