[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J�zef Ignacy Kraszewski - Dwie Kr�lowe.Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.(bona i El�bieta).Powie�� Historyczna.Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzy�anowskiego.XX .Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1971.Skanowa�, Opracowa� i B��dy Poprawi�: Roman Walisiak.Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor Wincenty Danek - Rektor WSP w Krakowie, Profesor Doktor Jan Zygmunt Jakubowski - Profesor UW, Profesor Doktor Julian Krzy�anowski - Profesor UW, Cz�onek PAN.Przygotowa�a Do Druku, Pos�owiem i Przypisami Opatrzy�a Ewa Warzenica_zalewska.Ilustracje Wybra�a i Obja�ni�a Jolanta Wyle�y�ska.Drogim cieniom ALEKSANDRA HRABIEGO PRZEZDZIECKIEGO, kt�rego poszukiwania opowiadaniu temu dostarczy�y tre�ci, po�wi�ca je Autor.Drezno 27 stycznia 1884.Tom pierwszy.Rozdzia� i .Wiecz�r jesienny ciep�y by� jeszcze, ale w powietrzu czu� si� dawa�a ta wo�, kt�ra ka�d� por� roku odznacza.Lekki wietrzyk od Wis�y i ��k a p�l, od dalszych las�w i zaro�li przynosi� wyziewy li�ci wi�dn�cych, usychaj�cych traw, kie�kuj�cych zb� zasianych, kt�re �ywo w�r�d po��k�ych �cierni si� zieleni�y, i mg�y niewidocznej jesieni.Niebo z�oci�o si�, rumieni�o, barwi�o sinymi i liliowymi ob�okami, spod kt�rych blady, zielonawy lazur p�nocy przegl�da�.Z dali �aden g�os nie dochodzi�, nie wida� by�o na b�oniach ruchu i �ycia.Jak mr�wki przesuwa�y si� tylko gdzieniegdzie trudne do rozpoznania postacie na p�owych �cie�kach i go�ci�cach, kt�re pola i ��ki krzywymi przerzyna�y paskami.Cisza wieczoru i jesieni ko�ysa�a �wiat bo�y do spoczynku...W otwartym oknie krakowskiego zamku, na pierwszym pi�trze, siedzia�o przepi�kne dziewcz�.Odb�ysk wieczornego �wiat�a cudownie lice jej �agodnym swym blaskiem oblewa�.Siedzia�a, jakby za wz�r s�u�y� mia�a do obrazu Luiniemu, Bellinowi, jednemu z tych mistrz�w w�oskich, kt�rzy ostatnie idea�y niewie�cie, jakby �egnaj�c si� z nimi, na p��tno przenie�li.Twarzyczka dziwnie regularnych rys�w, �wie�a acz blada, przypomina�a te� kame� r�k� mistrza na kamieniu drogim wyrze�bion�.Smutek i t�sknota poetyczny wyraz nadawa�y temu obliczu madonny.Patrza�a przez okno na dalekie b�onia, lecz pewnie nie widzia�a nic opr�cz tego, co si� na tle ciemnym jej duszy malowa�o.Przechodzi�y po nim jakie� cienie przesz�o�ci czy nadziei.Nieruchome oczy czarne p�ywa�y jakby we �zie, kt�ra nape�nia�a powiek� i upa�� z niej nie mog�a, tak jak t�sknica jej z duszy si� na �wiat wydoby�.By�a to pi�kno�� niezwyczajna.Klasycznego wdzi�ku rysy marmurowe, �mia�ymi, ale �agodnymi razem liniami wyrze�bione, otacza� bujny w�os, spleciony w cz�ci i na ramiona w puklach puszczony, tej barwy osobliwej, kt�r� weneccy upodobali malarze.Ciemne brwi, czarne oczy odbija�y dziwnie od warkocz�w z�ocistych, jaskrawych nawet, tak barwa ich by�a siln�.Male�kie usteczka, �ci�ni�te teraz, bolesnym si� zamkn�y u�miechem i zdawa�y si� wyrzuca� zaw�d losowi i �wiatu, przeznaczeniu i ludziom.Jakby st�a�a tym b�lem, siedzia�a nieporuszona, r�ce spu�ciwszy na kolana.Wypad�a z nich dawno robota, haft kolorowy na jedwabiu, le�a�a razem z k��buszkiem u n�g jej we wg��bieniu okna, kt�re w grubym murze siedzia�o, oprawne jakby w ram�, male�k� wykut� w nim izdebk�.Str�j dziewcz�cia by� smakowny bardzo i wytworny.Suknia z ci�kiej jedwabnej tkaniny, mieni�ca si� zielono i p�owo, ca�a by�a naszywana wst�gami, jedwabnymi sznury, kokardami i paciorkami szklanymi.Odpowiada� jej bogato ozdobny pas wysadzony z torebk�, a trzewiczek, kt�rego koniec spod sukni wystawa�, tak�e by� do ca�ego stroju dobrany.Komnatka oknem tym s�abo o�wiecona, niezbyt przestronna, sklepiona wdzi�cznie w g�rze, malowana i z�ocona, pomimo p�mroku, jaki w niej panowa�, mia�a w sobie co� m�odego i weso�ego, jakby na szcz�liwe gniazdko przeznaczon� by�a.Smutna twarz na jej tle wydawa�a si� dziwnie.Wszystko, co w tym wieku XVI , lubuj�cym si� w wytworno�ci, woni, kolorach, przepychu, nagromadzi� by�o mo�na, aby jak cacko przyozdobi� mieszkanie pieszczoszki-dziewcz�cia, z�o�y�o si� na ubranie pokoiku.Posadzk� marmurow�, kt�rej tylko u progu domy�la� si� by�o mo�na, okrywa� wschodni kobierzec przedziwnej harmonii farb, naj�mielej po�enionych z sob�, marmurowy komin zdobi�y dwie kariatydy niewie�cie, u�miechaj�ce si� mimo ci�aru gzemsu, kt�ry d�wiga�y.Opasywa�y je wie�ce kwiat�w i li�ci z wielkim kunsztem rzucone.Ponad nimi wisia�o weneckie zwierciad�o w ramach, jak brylanty po�yskuj�cych, z ozd�b szklannych, a na gzemsie sta�y cudne fraszki ze szk�a, majoliki, z�ota i srebra wyrze�bione.W jednym z naczy� wi�d� bukiet kwiat�w jesiennych.Przy jednej ze �cian sta�y siedzenia z drzewa misternie rze�bione, po kt�rych biega�y jakby nici z�ociste.St�, okryty lekkim kobiercem, ca�y prawie zarzucony by� te� fraszkami, kt�re kszta�tami swymi poci�ga�y oczy.Sta�y na nim skrzyneczki sadzone na hebanie ko�ci� s�oniow�, bursztynem i z�otem, puszki form wykwintnych, na kt�rych pokrywach unosi�y si� pos��ki, kubki przer�nych wielko�ci i postaci.Razem z rzucon� niedbale na nie chust� jedwabn�, sk�ada�y tak�e obrazek wdzi�czny i bogaty.Na jednym z krzese� wida� by�o od niechcenia ci�ni�t� pi�kn� cytr�, r�wnie� wysadzan� kunsztownie, ze wst�g� niebiesk�.U komina w przyciemnionym k�ciku, p�otwarte drzwi, kt�re przys�ania�a ci�ka przed nimi zawieszona draperia, dozwala�y dojrze� w drugiej izdebce ��ko o rze�bionych s�upkach, o jedwabnych p�otkach, nad kt�rego pokryciem unosi�y si� pi�r bukiety.Wszystko tu mia�o wyraz mi�kko�ci, rozpieszczenia, rozkochania si� w �yciu, rozmarzenia w rozkoszy.Smutne dziewcz� w�r�d tych zbytk�w i cacek razi�o jak sprzeczno�� niezrozumia�a.Wczoraj jeszcze wszystko tu by� musia�o �piewem, szcz�ciem, weselem, zapomnieniem smutk�w �ycia - a dzi�?Dzi� z opuszczonymi bezw�adnie bia�ymi r�czkami, na kt�rych palcach po�yskiwa�y pier�cienie kosztowne, siedzia�o dziewcz�, jak ptaszek w klatce, zadumane, skamienia�e.Wiecz�r z wolna traci� jaskrawe blaski zachodu, barwy oddalenia szarza�y i mg�a jaka�, jak p�przejrzysta zas�ona, zdawa�a si� je od patrz�cej oddziela�.Jedna po drugiej nikn�y barwy, zaciera�y si� kszta�ty, zlewa�y przedmioty - dal gin�a ju� w p�mrokach.Tylko na rzece odbija� si� jeszcze gor�cy blask s�onecznych promieni i gdzieniegdzie male�kie szybki domostw po�yskiwa�y jak oczy dziwotwor�w.Lecz dziewcz� lub nic, albo ma�o co widzie� si� zdawa�o.Nagle czy ch��d wieczorny owia� j�, czy my�l jaka� wstrz�sn�a ca�� istot� - zadr�a�a, �achn�a si�, r�k� przy�o�y�a do czo�a i westchnienie z piersi w �wiat polecia�o nies�uchane, stracone.Dziewcz� tak by�o w sobie i w t�sknicy swej pogr��one, i� nie s�ysza�o nawet, z cicha wprawdzie, ale coraz wyra�niej daj�cych si� s�ysze� krok�w, kt�re z drugiej komnaty ku drzwiom si� zbli�y�y.Z szelestu szat domy�la� si� by�o mo�na kobiety.Powoli sz�a, szukaj�c oczyma i nie znajduj�c smutnej mieszkanki tego weso�ego k�tka.Stan�a w drzwiach, ciekawie wypatruj�c za ni�, i teraz mo�na j� ju� ca�� widzie� by�o.By�a to pani lat �rednich, na kt�rej licu nieco zmi�k�ym i rozlanym zna� by�o szcz�tki nadzwyczajnej pi�kno�ci.Wszystko, czego wiek nie m�g� zepsu� i nadwer�y�, �wiadczy�o o niej.W�os niegdy� jasny, oczy dziwnej barwy nieoznaczonej a jeszcze osobliwszego wyrazu, rzymski nosek, nieco wype�niony ju� podbr�dek, czyni�y razem wzi�t� fizjognomi� t� podobn� do jakiej� �ony cezara ze starej rzymskiej monety.I wyraz te� godzi� si� z tym charakterem.Nami�tny by�, despotyczny, jakby pragn�cy i wyzywaj�cy do walki.Nic �agodnego, niewie�ciego, dobrego w tej chwili nie rozja�ni�o tego profilu pe�nego dumy i nami�tno�ci.G�owa w bogatych klejnotach i zawiciu, wynios�a szyja bia�a, popiersie pe�ne i kszta�tne jeszcze, godzi�y si� z figur� majestatyczn� i pa�sk�.Str�j, pomimo wieku, bo m�od� ju� nie by�a, wytworny a nade wszystko bogaty i wspania�y okazywa�, �e do najwy�szego spo�ecznego kr�gu nale�e� musia�a.Sukni� czarn�, dobrze barw� obrachowan�, aby �wie�o�� p�ci podnosi�a, aksamit, at�asy, koronki, jedwabne wst�gi i szycia ubiera�y bogato.Na piersiach mia�a z�oty �a�cuch misternej, delikatnej roboty, wyr�b weneckich lub genue�skich z�otnik�w, podobne ozdoby wida� by�o u pasa, a bia�e, pulchne r�ce tak okrywa�y pier�cienie kosztowne, i� niekt�rych palc�w ko�ce zaledwie wida� by�o.W tej chwili namarszczone gro�no brwi, zaci�ni�te wargi blade, wzrok zaostrzony niepokojem, nadawa�y przybli�aj�cej si� pani wyraz, kt�ry m�g� przerazi� s�ab� istot�.Lecz nadchodz�ca nie zdawa�a si� przybywa� tu dla wywarcia tego gniewu, kt�ry nios�a w sercu, sz�a ostro�nie, nie chc�c przestraszy�.Stan�a w progu, jakby potrzebowa�a si� namy�la�, czy wnij�� mia�a.Wpatrzy�a si� w dziewcz� zadumane, r�k� uchyliwszy ci�k� zas�on� u drzwi, i sta�a, sta�a d�ugo, nim w ko�cu umy�lnie poruszy�a portier�, aby da� zna� o sobie.Dziewcz� porwa�o si� przestraszone potrzebuj�c chwili do opami�tania, gdzie by�o.Zatopione w my�lach straci�o poczucie i pami�� rzeczywisto�ci.Wchodz�ca pani, kt�ra od progu powolnym ku niej przybli�a�a si� krokiem, nada�a twarzy, przed chwil� gniewnej i zas�pionej, wyraz nienaturalny, wymuszony, dobroci i �agodno�ci.Lecz, pomimo wysi�ku, tak nie przystawa� on i niezwyczajnym by� licu nawyk�emu do swobodnego wyra�ania gwa�townych nami�tno�ci i wybuch�w woli �elaznej, �e jak go�� przelotny, maj�cy znikn�� rych�o, zda� si� po�yczanym i fa�szywym.Dziewcz� zobaczy�o nadchodz�c� i, jakby zawstydzone, na uczynku schwytane, drobnymi kroczkami pospieszy�o znij�� z dw�ch wschodk�w, kt�re wg��bienie okna od pokoju oddziela�y.Stan�a naprzeciw tej, kt�ra tu widocznie pani� by�a.Z politowaniem przysun�a si� niewiasta starsza do dziewcz�cia i nie m�wi�c nic jeszcze, r�k� bia�� pog�aska�a j� po twarzyczce, kt�ra zwis�a na piersi smutnie.Oczyma rzuci�a po izdebce; tu� u sto�u, jakby nagotowane dla niej, sta�o krzes�o w...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]