download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potem ujrzałem: Oto drzwi otwarte w niebie,
a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem,
jak gdyby trąby mówiącej ze mną, powiedział:
"Wstąp tutaj, a to ci ukażę, co potem musi się stać".
Doznałem natychmiast zachwycenia: a oto w niebie stał tron
[...]
a tęcza dokoła tronu – podobna z wyglądu do szmaragdu
Dokoła tronu – dwadzieścia cztery trony;
a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców,
odzianych w białe szaty
[...]
I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły
(Apokalipsa św. Jana 4, 1-4; 21, 1)
SPIS TREŚCI:
James Redfield
Od autora
Myśląc o drodze
Wspominając podróż
Pokonując lęk
Pamiętając
Otwierając się na wiedzę
Historia przebudzenia
Duchowe piekło
Przebaczając
Pamiętając przyszłość
Zatrzymując Wizję
Od autora
Tak jak Niebiańskie Proroctwo jest to pełna przygód przypowieść, próba zilustrowania nieustającej
duchowej przemiany, która wydarza się w naszych czasach. Pisząc obie książki, miałem nadzieję, że
uda mi się, przekazać coś, co sam nazywam "wspólnym obrazem", żywym portretem nowych doznań,
uczuć, percepcji i zjawisk, które zaczynają definiować nasze życie u progu trzeciego tysiąclecia.
W moim przekonaniu naszym największym błędem jest myślenie, iż ludzka duchowość jest czymś
już zrozumianym i uformowanym. Jeżeli historia uczy nas czegokolwiek, to właśnie tego, że ludzka
kultura i wiedza wciąż się rozwijają. Jedynie indywidualne opinie są ustalone i dogmatyczne. Prawda
jest o wiele bardziej dynamiczna, a wielka radość życia polega na byciu otwartym, na znajdowaniu
swojej własnej prawdy, którą możemy wyrazić, a potem obserwować, jak w synchroniczny sposób ta
prawda się rozwija i przybiera wyraźniejszą postać, właśnie wtedy, gdy zachodzi potrzeba, by
wpłynęła na czyjeś życie.
Wszyscy gdzieś razem podążamy, każda generacja buduje na zdobyczach poprzedniej, wszyscy
zmierzamy ku końcowi, który zaledwie bardzo mgliście pamiętamy. Wszyscy się znajdujemy w
procesie budzenia się i otwierania na to, kim naprawdę jesteśmy i co przybyliśmy dokonać, a często
jest to bardzo trudne. Ja jednak mocno wierzę w to, że jeśli będziemy korzystać z najlepszych tradycji,
które zastaliśmy, i pamiętać o ciągłym procesie przemiany, to każdą przeszkodę, każdą osobistą
porażkę uda nam się pokonać wiarą w przeznaczenie i cud.
Nie mam zamiaru umniejszać ogromu problemów, które wciąż stoją przed ludzkością, chcę tylko
zasugerować, że każdy z nas jest zaangażowany w znalezienie ich rozwiązania. Jeśli będziemy
świadomi wielkiej tajemnicy, jaką jest życie, zrozumiemy, że zostaliśmy umieszczeni w idealnej
sytuacji... by dokonać wszelkich zmian na świecie.
JR
wiosna, 1996
James Redfield
James Redfield żyje i pracuje na Południu Stanów Zjednoczonych. Poza pisarstwem zajmuje się
astrologią i psychologią. Wydaje biuletyn The Celestine Journal, gdzie publikuje refleksje i
doświadczenia z pracy nad odrodzeniem duchowym. Gdy pierwsze wydanie Niebiańskiego proroctwa
znalazło się w małej prowincjonalnej księgarni, poruszyło serca i umysły czytelników, którzy podawali
sobie tę książkę z rąk do rąk. Obecna część poświęcona jest dziesiątemu wtajemniczeniu.
Myśląc o drodze
Podszedłem do samej krawędzi skalnego występu i spojrzałem na północ, na leżący w dole
krajobraz Appalachów. Przed mymi oczyma rozciągała się wielka dolina uderzającej piękności, długa
może na dziesięć czy jedenaście kilometrów, szeroka na ponad siedem. Wzdłuż niej biegł kręty
strumień, który kluczył między otwartymi polanami i gęstym, wielobarwnym lasem – starym lasem, o
wysokich, majestatycznych drzewach.
Zerknąłem na swoją odręczną mapkę. Wszystkie szczegóły tego krajobrazu idealnie zgadzały się z
rysunkiem: strome zbocze, na którym stałem, droga wiodąca w dół, opis okolicy i strumienia, oraz
łagodnych wzgórz poniżej. Tak, to z pewnością było miejsce naszkicowane przez Charlene na kartce
znalezionej w jej biurze.
Tylko dlaczego to zrobiła? I dlaczego zniknęła?
Już od miesiąca Charlene nie skontaktowała się z żadnym ze swych współpracowników z instytutu
naukowego, w którym pracowała. Kiedy Frank Sims, jeden z jej biurowych kolegów, zdecydował się w
końcu, by zadzwonić do mnie, był już wyraźnie zaniepokojony.
– Ona często wyjeżdża zbierać materiały – powiedział. – Nigdy jednak nie znikała na tak długo, a
już z pewnością nigdy tego nie robiła, jeśli miała wcześniej umówione spotkania z klientami. Coś tu nie
gra.
– Jak pan wpadł na to, żeby do mnie zadzwonić? – spytałem. W odpowiedzi przytoczył część
mojego listu znalezionego w biurze Charlene, listu wysłanego wiele miesięcy temu, w którym opisałem
swoje doświadczenia w Peru. Frank powiedział, że do tego listu dołączona była odręcznie napisana
kartka z moim nazwiskiem i numerem telefonu.
– Obdzwaniam wszystkich jej znajomych, o których istnieniu wiem – dodał. – Jak dotąd, nikt nic nie
słyszał. Sądząc z listu, jest pan przyjacielem Charlene. Miałem nadzieję, że może z panem się
skontaktowała.
– Przykro mi, nie rozmawiałem z nią od miesięcy.
Kiedy wymawiałem te słowa, trudno mi było uwierzyć, że to było tak dawno. Zaraz po otrzymaniu
mojego listu Charlene zadzwoniła do mnie i zostawiła obszerną wiadomość na automatycznej
sekretarce. Mówiła o swoim zafascynowaniu Wtajemniczeniami i o tym, jak szybko wiedza o nich
zdaje się rozprzestrzeniać. Pamiętam, że słuchałem tego nagrania kilka razy, ale odłożyłem telefon do
niej na później -mówiłem sobie, że jeszcze będzie na to czas, może jutro albo pojutrze, kiedy poczuję
się gotowy. Wiedziałem, że do takiej rozmowy muszę się przygotować, że będzie to wymagało
przypomnienia i dokładnego wyjaśnienia wszystkich szczegółów związanych z Manuskryptem,
zdecydowałem więc, że potrzebuję więcej czasu, by wszystko lepiej przemyśleć i spokojnie
zanalizować to, co się wydarzyło.
Prawda, oczywiście, była taka, że część przepowiedni wciąż zdawała mi się niejasna, umykała mi,
zwodziła. Z pewnością wciąż miałem umiejętność łączenia się ze swoją wewnętrzną duchową energią
i podnoszenia jej poziomu. Było mi to zresztą ogromnie pomocne, zważywszy na wszystko, co stało
się z Marjorie. Spędzałem teraz wiele czasu samotnie i byłem bardziej niż kiedykolwiek dotąd
świadomy swoich intuicji i snów, a także wyrazistości wnętrz czy krajobrazów. Problem tkwił gdzie
indziej. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego owe zbiegi okoliczności i specjalne przypadki, mające
według Manuskryptu następować po pojawieniu się intuicji, zdarzały się tak sporadycznie.
Powiedzmy na przykład, że skupiałem całą swoją energię i rozważałem jakieś niezwykle istotne dla
mnie pytanie zazwyczaj otrzymywałem bardzo jasną wskazówkę, co zrobić albo gdzie szukać
odpowiedzi. A jednak, mimo że szedłem za tą wskazówką, nic ważnego się nie działo. Nie
znajdowałem żadnego przesłania, żadnych zbiegów okoliczności ani dalszych drogowskazów.
Najczęściej bywało tak wówczas, gdy intuicyjnie pragnąłem zbliżyć się do jakiejś osoby, którą już
do pewnego stopnia znałem, na przykład do dawnego kolegi czy kogoś, z kim na co dzień spotykałem
się w pracy. Czasem zdarzało się, że ta osoba i ja odkrywaliśmy nowe wspólne zainteresowania, ale
równie często moja inicjatywa spotykała się z całkowitą obojętnością lub wręcz odrzuceniem, mimo
mych szczerych wysiłków, by przesyłać tej osobie energię. Najgorzej zaś bywało, kiedy wszystko
zaczynało się bardzo dobrze i ekscytująco, a potem wymykało się jakoś spod kontroli i w końcu
wygasało i umierało, zostawiając po sobie jedynie nieoczekiwaną irytację i gorycz.
Takie porażki nie zraziły mnie do samej metody, zdałem sobie jednak sprawę, że czegoś mi
jeszcze brakuje, bym na dłuższą metę mógł żyć, praktykując Wtajemniczenia. W Peru kierowałem się
duchem chwili, często działałem spontanicznie, z wiarą, która rodzi się z desperacji. Jednakże po
powrocie do domu, kiedy znów znalazłem się w swoim normalnym świecie, często otoczony przez
zdecydowanych sceptyków, wydało mi się, że tracę pewność, czy też mocną wiarę w to, że moje
intuicje i przeczucia rzeczywiście mnie dokądś zaprowadzą. Najwidoczniej istniała jakaś istotna część
tamtej wiedzy, o której zapomniałem... a może w ogóle jej jeszcze nie odkryłem...?
– Nie jestem pewien, co mam teraz robić – naciskał kolega
Charlene. – Zdaje się, że ona ma siostrę, gdzieś w Nowym Jorku.
Nie wie pan, jak się z nią skontaktować? Albo z kimkolwiek, kto mógłby wiedzieć, gdzie ona jest?
– Przykro mi, ale nie wiem. Charlene i ja dopiero co odnowiliśmy bardzo starą przyjaźń. Nie
pamiętam już nikogo z jej krewnych; nie znam też jej obecnych znajomych.
– Cóż, w takim razie pewnie dam znać na policję, chyba że ma pan lepszy pomysł.
– Nie, myślę, że tak będzie rozsądnie. Czy są jeszcze jakieś tropy?
– Tylko taki dziwny rysunek, to chyba może być opis miejsca. Trudno powiedzieć.
Później przefaksował mi całą kartkę, którą znalazł w pokoju
Charlene, włącznie ze szkicem, na którym była masa przecinających się linii i liczb, z niejasnymi
notatkami na marginesach.
Kiedy siedziałem w swoim pokoju, porównując rysunek do mapy w Atlasie Południa, znalazłem
coś, co, jak podejrzewałem, mogło być właśnie tym miejscem. Potem zobaczyłem w wyobraźni żywy
obraz Charlene, ten sam, którego doświadczyłem w Peru, kiedy powiedziano mi o istnieniu
Dziesiątego Wtajemniczenia. Czy zatem jej zniknięcie miało jakiś związek z Manuskryptem?
Powiew wiatru dmuchnął mi w twarz i znów spojrzałem na krajobraz w dole. Daleko po lewej
stronie, na zachodnim brzegu doliny mogłem dostrzec rząd dachów. To zapewne było miasteczko,
które Charlene zaznaczyła na mapie. Wsadziłem kartkę do kieszeni kurtki, wróciłem na drogę i
wsiadłem do samochodu.
Miasteczko było niewielkie – dwa tysiące mieszkańców, jak głosił znak przy pierwszych i jedynych
światłach. Większość biur i sklepów znajdowała się przy jedynej ulicy, biegnącej wzdłuż brzegu
strumienia. Przejechałem przez skrzyżowanie, zauważyłem motel w pobliżu wjazdu do Parku
Narodowego i wjechałem na parking, który przylegał również do restauracji i baru. Wśród osób
wchodzących do restauracji był wysoki mężczyzna o śniadej cerze i kruczoczarnych włosach, który
niósł duży pakunek. Odwrócił głowę i na chwilę nasze spojrzenia się spotkały.
Wysiadłem, zamknąłem samochód i pod wpływem nagłego impulsu zdecydowałem, że zanim
zamelduję się w motelu, zajrzę do restauracji. W środku było prawie pusto – tylko kilku
autostopowiczów przy barze i osoby, które weszły tuż przede mną.
Większość nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, ale kiedy rozejrzałem się po wnętrzu, znów
napotkałem wzrok tego wysokiego mężczyzny, kierującego się teraz na tyły restauracji. Uśmiechnął
się nieznacznie, jeszcze przez sekundę wytrzymał moje spojrzenie i zniknął za tylnymi drzwiami.
Sam nie wiedząc czemu, poszedłem za nim. Stał teraz na dworze, kilkanaście kroków od wyjścia,
pochylony nad swoim pakunkiem. Miał na sobie dżinsy, bawełnianą koszulę i wysokie buty; wyglądał
na jakieś pięćdziesiąt lat. Chylące się ku zachodowi słońce rzucało długie cienie między wysokimi
drzewami, a kawałek dalej przepływał ów strumień, który przecinał całą dolinę.
Mężczyzna podniósł oczy i uśmiechnął się do mnie niemal serdecznie.
– Kolejny pielgrzym? – spytał.
– Szukam swojej przyjaciółki – powiedziałem wprost. – I mam przeczucie, że pan może mi pomóc.
Skinął głową, przyglądając mi się bardzo uważnie. Kiedy podszedłem bliżej, przedstawił się jako
David Samotny Orzeł i wytłumaczył, jakby było to coś, o czym powinienem wiedzieć, że pochodzi w
prostej linii od Indian, którzy kiedyś zamieszkiwali tę dolinę. Wtedy dopiero dostrzegłem długą, cienką
bliznę, która biegła od skraju jego lewej brwi aż po brodę, o włos omijając oko.
– Chcesz trochę kawy? – spytał. – W tutejszym barze mają dobre piwo, ale parzą wstrętną lurę. –
Wskazał na miejsce, gdzie między trzema wysokimi topolami stał mały namiot. Nieopodal kręciło się
sporo ludzi, wiele osób szło ścieżką, która prowadziła przez most i znikała w parku. Wszystko
wyglądało tu bezpiecznie.
– Pewnie – odparłem. – Dobry pomysł.
Przy namiocie rozpalił gazowy palnik, napełnił garnek wodą i postawił na ogniu.
– Jak się nazywa twoja przyjaciółka? – spytał w końcu.
– Charlene Billings.
Zamilkł i spojrzał na mnie. Kiedy tak patrzyliśmy na siebie, zobaczyłem w myślach wyraźny obraz
tego mężczyzny, ale w innym czasie. Był młodszy i ubrany w skóry; siedział przy wielkim ognisku, a
jego twarz zdobiły barwy wojenne. Wokół niego półkolem siedziała grupa ludzi, w większości Indian,
ale było też wśród nich dwoje białych – kobieta i potężnej budowy mężczyzna. Wszyscy dyskutowali
zażarcie. Jedni chcieli wojny, inni pragnęli pojednania. David przerwał ich dyskusję, wyśmiewając
tych, którzy rozważali możliwość zawarcia pokoju. Jak mogą być tak naiwni, mówił, po tylu zdradach?
Biała kobieta wydawała się go rozumieć, ale prosiła, by jej wysłuchał. Przekonywała, że wojny
można uniknąć, a dolinę ocalić, jeśli duchowe lekarstwo będzie dostatecznie silne. Całkowicie odrzucił
jej argumenty, a potem, wykrzykując na zebranych, dosiadł konia i odjechał. Większość ruszyła za
nim.
– Miałeś dobre przeczucie – powiedział David, wyrywając mnie z zamyślenia. Rozłożył między
nami ręcznie tkany pled i zaprosił, żebym usiadł. – Słyszałem o niej – dodał, spoglądając na mnie
pytająco.
– Martwię się – powiedziałem. – Od dłuższego czasu nikt nie miał od niej żadnej wiadomości, więc
chcę się tylko upewnić, że nic jej się nie stało. No i muszę z nią porozmawiać.
– O Dziesiątym Wtajemniczeniu? – spytał z uśmiechem.
– Skąd wiesz?
– Domyśliłem się. Przecież większość ludzi nie przyjechała tu dla piękna Parku Narodowego, tylko
żeby rozmawiać o Wtajemniczeniach! Uważają, że tajemnica Dziesiątego jest ukryta właśnie gdzieś w
tej dolinie. Niektórzy twierdzą nawet, że wiedzą już, o czym ono mówi.
Odwrócił się i włożył do gotującej wody blaszane jajko na herbatę napełnione kawą. W tonie jego
głosu było coś takiego, że pomyślałem, iż mnie sprawdza, próbuje się dowiedzieć, czy jestem
rzeczywiście tym, za kogo się podaję.
– Gdzie jest Charlene?– spytałem wprost.
Wskazał palcem na wschód. – W lesie. Nigdy nie poznałem twojej przyjaciółki, ale słyszałem, jak
któregoś wieczoru ktoś ją przedstawiał w restauracji, i od tamtej pory widywałem ją kilka razy. Wiele
dni temu znów ją zobaczyłem; szła sarna w dolinę. Sądząc po bagażu, jaki ze sobą wtedy miała,
można przypuszczać, że wciąż tam jest.
Spojrzałem w tamtą stronę. Z miejsca, gdzie siedzieliśmy, dolina wydawała się olbrzymia, ciągnęła
się w nieskończoność.
– Jak myślisz, dokąd ona szła? – spytałem.
Przyglądał mi się przez chwilę.
– Pewnie do Kanionu Sipseya. To tam odkryto jedno z przejść-powiedział, uważnie obserwując
moją reakcję.
– Przejść?
– Uśmiechnął się tajemniczo. – Tak, przejść do innego wymiaru.
Pochyliłem się ku niemu, wspominając swoje doświadczenie z ruin świątyni Nieba. – Kto jeszcze o
tym wie?
– Bardzo niewiele osób. Jak dotąd, to tylko plotki, strzępy informacji, intuicje. Nikt nie widział
Manuskryptu. Większość ludzi, którzy przyszli tu szukać Dziesiątego Wtajemniczenia, czuje, że są
jakoś synchronicznie prowadzeni. Naprawdę się starają żyć wedle Dziewięciu Wtajemniczeń, choć
narzekają, że zbiegi okoliczności prowadzą ich przez chwilę, a potem nagle przestają – cicho
zachichotał. – Ale to się przytrafia nam wszystkim, nie?
Dopiero Dziesiąte Wtajemniczenie pozwoli zrozumieć całą tę wiedzę: to, że zauważamy tajemnicze
zbiegi okoliczności, to, że wzrasta duchowa świadomość na Ziemi, i to, że Dziewięć Wtajemniczeń
pojawia się i znika..: Dzięki Dziesiątemu zobaczymy wszystko z perspektywy innego wymiaru,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl