download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WYDAWNICTWOMINISTERSTWAOBRONYNARODOWEJBogdan BartnikowskiDwa kalendarze zhełmemObwolutą, okładkę i kartę tytułową projektowała Anna Skurpska-EkesRedaktor Ewa MarkowskaRedaktor techniczny Marian NapierzyńskiKorektorKrystyna Szczerbaczukшттк візштЕНА publiczna w /erhrzu PoiZN, KLAS. $2. 1. j ( ts€w*3 "fM^fe1*гг. і-з©Copyright byWydawnictwo MinisterstwaObrony NarodowejWarszawa 1981ISBN 83-11-06549-7Dom przy bocznej ulicyAż się trzęsę ze złości! Że też akurat' mnie musiało coś takiego spotkać! Ale najlepiej będzie, jak zacznę od początku. Sprawa to dla mnie ważna, słuchajcie więc, proszę, uważnie.Pamiętacie tamten stary, drewniany most przy Karowej? Nie pamiętacie?! No, nic w tym właściwie dziwnego, bo tylko starzy warszawiacy go pamiętają. W czterdziestym piątym stanął. Ależ ruch był na nim. Wozy konne, ryksze, ciężarówki — wszystko to pełzło w tłumie ludzi na Pragę albo do Warszawy.Wojna się skończyła, człowiek do domu rwał się, a tu mówią w kompanii — saperzy mają jeszcze zostać. Bo to i min do diabła wszędzie, i mostów .prawdzi-wych nie ma. Tak cóż robić było, rozkaz to rozkaz, trzeba służyć dalej.Przez most chodziłem codziennie. Zapamiętałem sobie tu, na lewym brzegu Wisły, taki jeden dom. Dobrze go zapamiętałem, bo na nim namazałem po raz pierwszy wielkie, koślawe litery: „Min5niema". Porucznik fukał potem, że „niema" pisze się oddzielnie, ale ja nieuczony, po szkołach portek nie wycierałem, do roboty od dzieciaka trzeba było iść, miałem smykałkę do ciesiołki — siekiera w ręku lżej od pióra chodziła.Tak więc ten dom zapamiętałem. Spalony był, a jakże, akuratnie tak samo jak wszystkie dookoła. Ściany czarne, pocięte kulami, pół dachu pociskami czy bombą zerwane, a na frontowej ścianie wyrwa wielka od wybuchu. Jednym słowem rudera. Dwa dni po tym domu z wykrywaczem chodziłem, osiem min talerzowych wyciągnąłem i kilkanaście małych, drańskich, chytrze założonych, musiałem zdjąć, nim wreszcie napisałem na murze to moje nieudane: „Min niema".Idę ja kiedyś od mostu, w maju, może w czerwcu to było, patrzę, a w jednym oknie na parterze, tuż przy bramie, szyba siedzi. Aż stanąłem na ulicy, ludzie potrącają mnie, przeklinają, a ja stoję. Szyba w oknie... z trzech kawałków zlepiona, ale przecież szyba. No, obok niej tektura, kawałek nadpalonej deski, strzęp dykty, co tam było pod ręką. Ludzie, znaczy, mieszkają. Ale przecież tam wszystko wypalone! Wiem dobrze. Jak oni żyją, bidni... A tu kot na brzeg okna wyskoczył. Angor, ładny, puszysty, kiedyś był biały, a teraz brudny, aż szary. Pewnie, ani tu wody, ani światła. I mieszkają! I jeszcze roślinka taka w oknie stała,бkaktus nie kaktus, kwitnie to czasem na czerwono.Trzeba było iść dalej, do roboty, ale potem, gdy tylko przechodziłem przez most, to już zawsze tak drogę wybierałem, żeby na ten mój dom popatrzeć. Gdzieś po roku w tym pierwszym oknie przy bramie zniknęły dykty. Szyby... Jakie to dziwne — wszędzie czarne, ślepe, poszarpane dziury okien, a w jednym oknie szyby. I światło już było. Żarówka goła pod sufitem wisiała. Na oknie obok kota panoszył się słój z jagodami. A zobaczyłem kiedyś, że dzieciak kręcił się po mieszkaniu — czubek jasnej główki tylko co ponad parapet wystawał.- A i szafę już mieli — wojenna taka szafa, potrzaskana w rogu, z popękanym lustrem, bo jeden pocisk czy odłamek poszedł prosto w szkło. I walizka na szafie leżała, jak to u ludzi, co to prosto z drogi przyszli, poobijana, stara, ale kto wtedy miał nowe walizki, nieważne zresztą.Chyba z rok prawie nie chodziłem tamtędy, bo na Mokotowie rozminowywaliś-my, podmuch mnie o ścianę cisnął i długo leżałem w szpitalu. Dopiero w czterdziestym siódmym, gdy powódź na wiosnę przyszła, razem z chłopakami nad Wisłę pobiegłeś, żeby drewniany most ratować. Co tu gadać, to był bardzo potrzebny most w Warszawie, a tu kra idzie, że strach. Taaak, nie utrzymali my tego mostu. Poszedł. Jeden nasz saper na nimbył i też poszedł. Ciężki to był dzień dla saperów, bardzo ciężki.Ale ja nie o nas chcę mówić, tylko o tamtym oknie. O oknie w moim domu! Bo może to nie mój dom, co? Kto min szukał? Kto go ludziom oddał. Ja. To i serce teraz boli.Idę ja wtedy, mokry, zmarznięty, patrzę, a w moim domu świateł więcej. A w tym oknie obok bramy firanka wisi. Aż mnie zatkało. Jakby ja nie był chłop. Stanąłem ja i patrzę. Ten kaktus nie kaktus na parapecie wypiękniał i kwitł właśnie na czerwono. Kobieta przy kuchni się kręci. Dzieciak podrósł. Tylko ta szafa jak była potłuczona, tak była, pożal się Boże. Poszedłbym ja do nich — toż ja tymi moimi rękami w mig bym tam moc roboty machnął. Ale nie śmiałem. Jak to tak — obcy człowiek, w nocy do ludzi. Nie szło jakoś. Tak i poszedłem dalej.Do rezerwy wreszcie zwolnili. Trzy lata z okładem po minach chodziłem, to i wystarczy. Udało się głowę i łapy całe wynieść — łaska boska, bo przecież strach, ilu to chłopaków poderwało się na minach. Do domu pojechałem. Pewnią przyjęli godnie, każdy chłop się liczył za trzech. Z miejsca swatać mnie zaczęli — czasy srogie na baby po wojnie#przyszły, każda chciała mieć swojego chłopa, a tu ledwo dla co drugiej, co trzeciej byle chłopina się trafił. Nie powiem, dziewuchy mi swatali posażne, ładne, same gospodarskie córki, ale jakoś serca do wsiSnie miałem. Ckniło mi się za miastem. Rok wytrzymałem u rodziców, chałupę połatałem, w polu porobiłem, ale jakoś tak po żniwach we frontowy zdobyczny tornister spakowałem bochenek chleba i wianek kiełbasy domowej i jazda do Warszawy.Akurat trasę robili. W-Z, znaczy się. I każdy fachowiec — murarz, cieśla, kamieniarz, betoniarz -r na wagę złota był. Zarabiałem wtedy, rety... Jak przyszła wypłata, to człowiek bawił się jak jaki dziedzic.Wracam kiedyś z roboty i nogi tak jakoś same poszły pod ten mój dom. Ściemniało się właśnie i ulicą szedł latarnik — ten, co gazowe latarnie zapalał. Drut długi w ręku niósł, stawał pod słupem, majstrował coś tam w górze pod kloszem i ciemna latarnia ożywała. Nooo, pewnie, że nie takie to od nich światło, jak od tych nowych, na Trasie Łazienkowskiej, ale... cieplej jakoś było przy tych gazowych, swojsko. Teraz inaczej jest, zupełnie inaczej.Podchodzę ja pod ten mój dom. Z daleka widzę, że już świecą się wszystkie okna. Mieszkają ludzie, znaczy, na całego! I wszędzie jest inaczej niż wtedy, gdy szedłem od zniesionego mostu — wszędzie żyrandole, firanki, tu i tam na ścianie obraz wisi, zegar tyka na kredensie. U tych moich, przy bramie, a jakże, na szafie nie ma już tej paskudnej walizki. Wazon teraz tam stał. Dzieweczce całą9głowę już znad okna widać. Ładny dzieciak, złego słowa hie powiem. Kobieta, poznałem ją, ta sama, ciągle w chustce na głowie. Tyle, że jakby mniejsza trochę... Uśmiecha się do dzieweczki, ta podskakuje radośnie. To dobrze, pomyślałem sobie. Żyją jakoś. Chłopa nigdy tam nie widziałem — pewnie, jak prawie wszędzie, wojna, biedaka, zabrała i same żyć muszą. Ale żyją. Przetrzymały najgorsze, na lepsze idzie. Dobrze jest!Robota szła nam żwawo. Oddaliśmy Trasę W-Z. Krzyż dostałem za tę trasę. Zasługi. Złoty. Taaak. Za wojnę dwa medale mam i teraz był ten trzeci. A i dziewczynę poznałem, gdyśmy trasę oddawali. Halinkę moją. Chodziłem ja do niej, chodziłem, no i wychodziłem. Jak na placu Konstytucji szalunki robiłem pod fundamenty, wtedy ślub wzięliśmy. A potem już czasu na spacery nie było, zaraz się Jacuś urodził, niezadługo Zosia, Walduś... Toż trzeba kobiecie pomóc. No i roboty przyszły trudne. I rozchorowałem się od zimna i deszczu, znowu w szpitalu leżałem, do sanatorium potem wysłali. Z dziesięć lat przeszło, nim znów się nad Wisłę wybrałem. Sam nie wiem, jak pod ten mój dom poszedłem. Biały cały, aż lśnił się z daleka. Przyjemnie, nie powiem. Trawnik przed domem. Kwiaty. Tyle że tego mojego: „Min niema" już na ścianie nie widać. Zatarli. Tak samo jak wszystkie dziury po odłamkach i pociskach. Piękny dom. Ale jednak trochę żal.No cóż, myślę sobie, przecież trzeba, żeby ludzie o tych okropnościach wszystkich zapomnieli, żeby wszystko było jasne jak ten mój dom.Patrzę ja w to moje okno przy bramie... widzę, że nie ma już szafy postrzelonej.-Na jej miejscu kredens stoi, lśniący taki, pewnie nowy. Okno otwarte, radio gra. Żyrandol pod sufitem, ściany czyste, żół-ciutkie. Ech, gdy tak sobie przypomnę, jak to okno wyglądało wtedy, w czterdziestym piątym!Stoję, patrzę, a tu do okna kobieta podchodzi. Jak z obrazka, taka ładna! Cofnąłem się o krok, jak złodziej jaki, gorąco mi się zrobiło. A ona szast oknem. Zasłonki zaciąga. Ładne, kwieciste zasłonki, słowa złego nie powiem. Urosła nam panna. Pamiętam, ledwie czubek głowy widać było zza parapetu. Zasunęła te szmatki. Zakryła mi wszystko, co tak cieszyło. Tyle czasu. Ja przecież swój, rodzina prawie! Ale... przecież ona nie wie, bo i skąd?Nie chodziłem tam znów parę lat, alem się wybrał wreszcie. Robotę skończyliśmy jak się patrzy — premię cała brygada wzięła, wypadało z chłopakami posiedzieć, pogadać, wypić trochę. A charakter taki mam, że jak wypiję, to do domu pieszo idę. Bywa, że przez całe miasto maszeruję, pod nosem — tylko dla siebie! — wojskowe piosenki sobie nucę i patrzę dookoła. Inne miasto, myślę, niż wtedy, gdyśmy zaczynali. Ładne, większe,10Ї2czyste, gruzu ani śladu. I aż wtedy coś się w oku kręci, brwi marszczę, głową ruszam — dobrze, że nikt nie widzi, boć wstyd się chłopu mazgaić.Szedłem więc sobie do domu po tej wódeczce z chłopakami i jakoś tak skręciło się nad Wisłę, trzy Karowej, nad rzeką stanąłem... tu był nasz most. Mróz za policzki chwycił, choć lato, i trzyma. Tu bale ciosałem, tu rzucałem na lód trotyl. I zaraz w tył zwrot, i marsz pod mój dom.Patrzę w to moje okno przy bramie — odnawianie idzie! Żarówka goła pod sufitem, zupełnie jak w czterdziestym piątym. Chłop stoi na drabinie i pędzlem m... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl