[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anna OnichimowskaTom PaxalJacek Santorski & COWYDAWNICTWOAnna OnichimowskaTom PaxalDzieci zorzy polarnejIlustracje Ma�gorzata Bie�kowskaAnna Onichimowska, Tomasz PaxalDzieci zorzy polarnejOpracowanie graficzne oktadkiMa�gorzata Bie�kowska, Andrzej BudekKoncepcja graficzna ksi��kiMa�gorzata Bie�kowskaKorektaAnna Borgis�amanieNanFidesRedaktor prowadz�cyKatarzyna PlatowskaCopyright � by Anna Onichimowska, Tomasz PaxalJACEK SANTORSKI & COWYDAWNICTWOe-mail:wydawnictwo@jsantorski.com.plwww.jsantorski.com.plAdres do korespondencji03-912 Warszawa, skrytka pocztowa 54Druk i��dzkie Zak�adyISBN 83-86821-64-7Siedzia�em na parapecie i patrzy�em, jak �nieg fruwa dooko�a ��tych listk�w.Dlaczego go jeszcze nie ma, niepokoi�em si� coraz bardziej.Saana wrzuca�a do kominka patyczki, zamienia�y si� od razu w szaroczerwone w�e,rozpada�y na kawa�ki, aby w ko�cu znikn�� bezpowrotnie w drgaj�cym �wietle.Ona te� si� martwi, pomy�la�em. Zawsze, kiedy nie mo�e znale�� sobie miejsca,bawi si� z ogniem.Odwr�ci�a si� w moj� stron�, a ja szybko spojrza�em zn�w za okno. �nieg troch�zg�stnia�, nie by� ju� wiruj�c� kaszk�, sta� si� gruby i ci�ki, robi� na drzewachpoduszki.- Co tam widzisz? - spyta�a.- Czarnego luda ze z�otym z�bem.- Jednym? - Saana zn�w zacz�a wk�ada� do ognia drewienka.- Nie chodzi� do dentysty...Mam w nosie takie urodziny, mam w nosie takie urodziny, mam w nosie... bun-towa�em si�, ju� nie mog�em my�le� o niczym innym, nie widzia�em �nie�nychczapek ani czarnego luda, nie mia�em nawet ochoty na tort, najlepiej by by�opo�o�y� si� do ��ka i zakry� g�ow� poduszk�. Nic nie jest takie proste, kiedy si�ko�czy sze�� lat...Wiatr przybra� na sile, gwizda� i j�cza�, zwala� z ga��zi �nieg.Mo�e wiatr go porwa�, pomy�la�o mi si�, a po chwili powiedzia�em to g�o�no.Oczy Saany zrobi�y si� okr�g�e jak guziki.- Siedzi teraz gdzie� na krze, na biegunie, razem z bia�ymi nied�wiedziami... -straszy�em j� coraz bardziej.- Albo w Afryce, pod palm� i je daktyle... - Wykrzywi�a si� do mnie i zerkn�a zaokno. - Nie lubi� wiatru - burkn�a po chwili.- G�upia jeste�. Wiatr mo�e ci przynie�� r�ne rzeczy. I mo�esz z nim lata�, gdziechcesz. I p�ywa�. I...- S�ysza�e�? - przerwa�a mi i przytkn�a nos do szyby.To by�o jak dzwoneczek. D�wi�k raz przybiera� na sile, raz nikn�� w wyciu wiatru.Na progu zatupa�y kroki.Nareszcie...Tato pachnia� �niegiem i lasem, �nie�ynki na jego kurtce nie zd��y�y si� jeszcze roztopi�.Wtulaj�c si� w znajomy zapach, zauwa�y�em, �e nie trzyma �adnej paczki, niczego, cowygl�da�oby jak prezent i zrobi�o mi si� przykro. Niemo�liwe, �eby zapomnia�...- Ale jestem g�odny... - Poklepa� si� po brzuchu, a� zadudni�o. - S�yszycie, jaki pusty?Przytakn�li�my, a on wzi�� nas za r�ce i poszli�my do kuchni.Kiedy ju� zjedli�my kolacj�, mama postawi�a na stole tort. Wygl�da� jak �semka,a na ka�dym jej brzuszku sta�o sze�� �wieczek.- Specjalny tort dla moich bli�niak�w. - U�miechn�a si� naj�adniejszym ze swoichu�miech�w, tym, kiedy robi�y jej si� do�ki w policzkach.Zdmuchn�li�my �wieczki: Saana dmucha�a z jednej strony, a ja z drugiej. Jedna�wieczka by�a wyj�tkowo uparta, pali�a si� silnym p�omieniem, kt�ry tylko chwia� si�,kiedy pr�bowali�my go zgasi�.- Chyba chce si� pali� do przysz�ego roku... - powiedzia� tato.- Ale b�d� mia�a wtedy du�e dzieci... - Mama pu�ci�a oczko, a potem poda�a namp�ask� paczk�, zawini�t� w kolorowy papier. - �eby�cie si� nie nudzili.Nagle okno otworzy� silny podmuch wiatru, �wieczka zgas�a i zn�w us�ysza�emdzwoneczek.-Wasz prezent zaczyna si� niecierpliwi�... -Tato podszed� do okna. - Ma na imi� Miko...By� najpi�kniejszym renem, jakiego widzia�em w �yciu. Mia� z�ot� sier��, jedwabisterogi, tak wielkie, �e zdawa�y si� si�ga� nieba, i weso�e oczy.- Hej, Miko... - Poklepa�em go po grzbiecie.Wygl�da� tak, jakby si� u�miecha�.Mia�em ochot� fika� z rado�ci, ale sta�em tylko i drapa�em go po boku, a Saanapodskakiwa�a, jakby chcia�a dosi�gn�� rog�w. Pochyli� g�ow�, wydawa�o si�,�e rozumie nie tylko to, co m�wimy, ale �e czyta w naszych my�lach.- Poprzezi�biacie si�! - Us�ysza�em g�os mamy. - Co za pomys� wybiega� z domuw kapciach!Ogl�dali�my now� ksi��k�.- Macie zaj�cie na ca�y wiecz�r... - Stan�a nad nami mamusia.- Je�li uda wam si� rozwi�za� wszystkie zagadki, b�dziecie mogli ca�y jutrzejszydzie� sp�dzi� z renem - obieca� tato.- Co tu jest napisane? - Saana pochyla�a si� ju� nad pierwsz� stron�.- Jakie zwierz� ma bardzo d�ug� szyj� i sier�� w takie ciapki, jak klown w cyrku?To by�o �atwe. �yraf� rysowali�my razem z Saan�. Ja zacz��em od g�owy, ona odn�g, troch� nam si� potem nie zgadza�o w �rodku i szyja �yrafy wygi�a si� w jed-nym miejscu jakby by�a z gumy, ale tacie rysunek si� podoba�.- Zwierz�, kt�re daje mleko i muczy...Zagadki dla maluch�w! Wszystkie by�y �atwe.- Lataj�ce zwierz�, podobne do parasola, kt�re �pi �ebkiem w d�. - Tatu� przeczy-ta� ostatnie zadanie.Nic nie przychodzi�o nam do g�owy.- Ju� p�no. - Mama postawi�a przed nami gor�c� czekolad�. - Wypijcie i id�ciespa�, mo�e to zwierz� wam si� przy�ni.- Chc� by� jutro z renem. Ca�y dzie�! - Saana spojrza�a na tat� spod nastroszonejgrzywki, a on podni�s� j� do g�ry, jakby by�a pi�rkiem i podrzuci� wysoko.- Macie o czym my�le�... - przekomarza� si� z nami.- Zwierz�-parasol... - mrucza�em pod nosem, przebieraj�c si� w pi�am�.Saana le�a�a ju� w ��ku.7Us�ysza�em cichutki dzwoneczek. Miko sta� nieruchomo, zalany ksi�ycowym�wiat�em, jego rogi si�ga�y gwiazd. �nieg przesta� pada�, tylko wiatr by� jeszczesilniejszy. Powinien schroni� si� w zagrodzie, pomy�la�em i otworzy�em okno.- Miko! - krzykn��em. - Id� spa�! Ju� p�no!Saana odrzuci�a ko�dr� i podbieg�a do mnie.Nie wiem, jak znale�li�my si� na zewn�trz. Rena ju� nie by�o. Pewnie pos�usznieposzed� do zagrody, pomy�la�em, a zaraz potem zobaczy�em to na w�asne oczy.Frun��em z wiatrem. Obok mnie wisia�a w powietrzu, trzymaj�c si� kieszeni mojejpi�amy, Saana.Nasz ogr�d pachnia� zim�, bia�a tarcza ksi�yca wisia�a niskonad drzewami, przesuwa�y si� po niej b��kitne cienie.- My�lisz, �e lecimy do Afryki? - spyta�a siostra.Nie wydawa�a si� przestraszona. ~ ' \.Unosili�my si� coraz wy�ej i wy�ej, nasz dom by� tylko ma�� gwiazdk� na �niegu,rodzice nie zgasili jeszcze �wiat�a. Wyobrazi�em sobie tat� w fotelu, z gazet�, mam�,uk�adaj�c� pasjansa i us�ysza�em tak wyra�nie, jakbym by� z nimi, jej ulubion� p�yt�.Zanuci�em pierwsz� melodi�, ale w czarnej pustce zabrzmia�a tak obco, �e przer-wa�em w p� nuty.To by�o tak, jakby podnosi� nas niewidzialny d�wig. Spr�bowa�em usi���, a potemstan��, Saana powtarza�a moje ruchy.8Byli�my coraz dalej. Gwiazdy sta�y si� wyrazniejsze, ka�da �wieci�a troch� innymkolorem. Z ziemi wszystkie wydawa�y si� z�ote, teraz jarzy�y si� a to czerwono, a topomara�czowo, a za ka�d� ci�gn�� si� zielony ogon gwiezdnego py�u.- Zobacz... - szepn�a Saana. Jej szept w astralnej ciszy zabrzmia� jak krzyk.Zbli�a� si� do nas jaki� punkt, przybiera� coraz wyrazniejsze kszta�ty i rozmiary.Przetar�em oczy.- Lataj�cy dywan...By� w perski wz�r, siedzia� na nim po turecku Arab w zawoju na g�owie, a ko�o niegosta�y miedziane naczynia.- Cze��! - Ucieszy� si� na nasz widok. - Nie macie ochoty czego� kupi�?M�wi� po arabsku, ale rozumieli�my go doskonale.Saana wlepi�a oczy w malutk� lampk�.- Nie. - Pokr�ci�em szybko g�ow�, zanim zd��y�a si� odezwa�. - Nie mamypieni�dzy - doda�em, �eby nie by�o mu przykro.- Lec� na targ - powiedzia�. - Ale chyba zalecia�em za daleko... Z wiatrem nigdy nicnie wiadomo... - dotar�o do nas ju� z oddali.- �adna by�a ta lampka... - Saana westchn�a.Ksi�yc �wieci� zimnym fioletowym blaskiem, wida� ju� by�o na nim wzg�rzai doliny, morza i jeziora.Nagle przestrze� zawirowa�a, zape�ni�a si� niewidzialnym ruchem, cichym �wistem.Wpatrywa�em si� w ciemno��, czekaj�c, co si� z niej wy�oni.Pierwsza czarownica mia�a g�ow� obwi�zan� czerwon�chustk�, jakby bola�y j� z�by.- Lecisz do dentysty? - spyta�a Saana.Czarownica poprawi�a si� na miotlei wykrzywi�a paskudnie.Po chwili nadlecia�y nast�pne. Otacza�y nasze wszystkich stron. Unosili�my si� w stron� Ksi�yca, czarownice eskortowa�y nasmilcz�cym pier�cieniem, od czasu do czasu chichocz�c nie wiadomo z czego.- Latacie ko�o nas jak komary... - Spr�bowa�em nawi�za� rozmow�.- Bzzz... - zabzycza�a ta w czerwonej chustce, a po chwili bzycza�y ju� wszystkie.Ksi�yc fosforyzowa� tak silnie, �e by�o jasno jak w dzie�, tylko inaczej. Saana mia�ab��kitn� twarz i granatowe w�osy. Wzi��em j� mocno za r�k� i zacz��em �piewa�piosenk�, kt�r� czasami �piewa� nam tatu�. By�a o tym, jak mi�o jest siedzie� przyogniu w domu, kiedy za oknami szaleje zawierucha. Saana nuci�a razem ze mn�.Czarownice zatyka�y sobie uszy, chocia� wcale specjalnie nie fa�szowali�my.�piewali�my coraz g�o�niej i g�o�niej, a� zacz�y si� oddala�.Powt�rzyli�my piosenk� jeszcze dwa razy, na wypadek, gdyby przysz�o im dog�owy wr�ci�.10A potem zobaczyli�my smoka. Zbli�a� si� do nas, wyginaj�c w powietrzu wiel-gachne cielsko. Mia� du�e z�by i b�yszcz�ce oczy.- Chc� do domu... - pisn�a Saana i przytuli�a si� do mnie.Smok by� tu� tu�. Lecia�, szeleszcz�c bibu�owymi skrzyd�ami.- To tylko latawiec... - Odetchn��em z ulg�, a Saana wyci�gn�a r�k� i z�apa�a goza ogon. Pr�bowa� jej si� wyrwa�, ale �ciska�a go mocno, �eby nie uciek�.Ksi�ycowy grunt ugina� si� pod stopami jak ciasto. Szli�my mi�dzy czym�, coprzypomina�o troch� nasze drzewa. Na �cie�ce widnia�y w niewielkichodst�pach strza�ki. Zupe�nie nowe, jakby kto� przechodzi� t�dy przed nami,znacz�c drog�.Po chwili zobaczyli�my nasz dom. W oknach pali�y si� �wiat�a, z komina unosi�a si�...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]