[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Józef Ignacy Kraszewski - Boży Gniew.Czasy Jana Kazimierza.Cykl Powieci Historycznych Obejmujšcych Dzieje Polski.Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Wincentego Danka, Oraz Pod Honorowym Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzyżanowskiego.Częć XXV.Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza; Warszawa1973.Skanował, Opracował i Błędy Poprawił Roman Walisiak.Tom Pierwszy.Rozdział 1.Za panowania Władysława IV brat przyrodni króla jegomoci ksišżę Karol Ferdynand, biskup wrocławski zajmował na murach zamkowych wieżo wzniesione skrzydło, które wraz z częciš ogrodu aż po Wisłę, ustšpione mu zostało.Tu on wraz ze szczupłym dworem swoim miecił się, zamykajšc jak w klasztorze, w gmachu tym i ogródku, który pielęgnować lubił.Była to jedyna częć zamku, w której nigdy prawie stopa kobieca nie postała.Surowe życie wiódł ksišżę Karol, od reszty wiata dosyć oderwane, modlitwom, rachunkom i uprawie ulubionych kwiatków powięcone.Zdawało się, że ten tryb życia, do którego nawykł ksišżę, nigdy się już nie powinien był zmienić, gdy nagła wiadomoć o zgonie króla w Mereczu na Litwie w chwili, gdy straszliwa pożoga szerokim płomieniem rozpocierała spustoszenie krwawe na Rusi, przez zbuntowane kozactwo zniszczonej - i w ten spokojny kštek wniosła niepokój z troskš o przyszłoć.Kraj stał bezbronny, niemal otworem, a ojca i głowę postradał.Można też wystawić sobie, jakš klęski, jedne po drugich przychodzšc, trwogę niewysłowionš wzniecały.Wojska reszty rozproszone, hetmanowie w kozackotatarskiej niewoli, zewszšd gromy lub nadcišgajšce burze.Zbiegi z pobojowisk i obozów szerzyły popłoch.Dzień sšdu ostatecznego nadchodzić się zdawał.Jedni drugich obwiniali, a wszyscy winni byli w istocie.Przychodziło do tego, że nie pogrzebionego jeszcze króla oskarżano o podbudzenie rebelizantów przeciwko szlachcie, która go słuchać nie chciała.Dies irae!- rozlegało się wszędzie.Tłumy rozpasanego motłochu, który krwi zakosztował, posuwały się już w same wnętrznoci Rzeczypospolitej, która przeciwko nim bronić się czym nie miała.Jednego Jeremiego Winiowieckiego imię stało jeszcze jak tarcza ostatnia.Ratunkiem od tego pogromu jedynym był jak najprędszy wybór panujšcego, który by władzę ujšł w dłoń silnš i ludzi około siebie skupił ku obronie.Godziny czasu nie było do stracenia.Najbliższymi tronu byli, naturalnie, dwaj bracia zmarłego: ekskardynał Jan Kazimierz i Karol Ferdynand, biskup wrocławski.Ten ostatni jednakże zdawał się tak mało zdradzać ambicyj, a tak wielkie do stanu duchownego powołanie, iż nikt go w poczštkach posšdzać nie mógł nawet, żeby się starał o koronę.Przeciwnie, Jan Kazimierz, który w życiu rzucał się już na wszystko i wszystko, co ujšł, porzucał z niesmakiem, na pierwszš wieć o zgonie brata, przybrawszy po nim spadły na siebie tytuł króla szwedzkiego, musiał, naturalnie, rozgorzeć natychmiast niezmiernš żšdzš otrzymania korony.Jest to zagadka, kto pierwszy poddał biskupowi wrocławskiemu myl starania się o tron, której on by sam może nie powzišł.Miał bardzo mało pomiędzy senatorami duchownymi i wieckimi przyjaciół, nie żył prawie z nikim; milczšcy, mało przystępny, skšpy, nie przycišgał ku sobie.Prawdopodobnie korespondencja, jaka się między nim w tym czasie zawišzała z rodzinš w Szwecji, była pierwszš pobudkš.Zachęta wychodziła stamtšd może.Pozostanie to zapewne tajemnicš, jak się zrodziła myl, lecz nagle i niespodzianie dla wszystkich puszczono w wiat, że ksišżę biskup będzie się też starać o koronę.Współczenie z tš pogłoskš na samym brzegu Wisły należšcym do księdza Karola, tym samym prawym, co skrzydło, jakie w zamku zajmował, z rozkazu jego zaczęto spiesznie budować.Było to tym dziwniejszym, że po mierci króla bracia mieli do podziału między siebie pałace na Krakowskim w Ujazdowie, a Karol pieniędzy wydawać nie lubił.W miejscu na tę budowę przeznaczonym stała niegdy szopa, która dworowi do kšpieli w Wile służyła i do spoczynku po nich.Była w niej kręgielnia dla dworu, a póniej przemylny mieszczanin wprosił się tu z rodzajem gospody pod wiechš, gdzie wino, miód i piwo sprzedawał.Z rozmaitej czeladzi dworskiej i panów, którzy na dworze bywali, wielu żwawszych i młodszych zbiegało tu dla swobodniejszej zabawy.Na zamku musieli się trzymać cicho, spokojnie i oglšdać na marszałkowskie sługi, tu byli poza murem i za okiem.Nagle po mierci króla, wród tego rozgoršczkowania, które umysły opanowało, ujrzano z wielkim popiechem cieli, murarzy, budowniczego Włocha i całš gromadę robotników krzštajšcych się około szopy.Przerabiano jš na gwałt, powiększano i przyozdabiano; nikt nie wiedział na co i dlaczego?Nikt też ani budowniczy sam, nie umiał powiedzieć, do czego przeznaczano nowš szopę, nie wiedzieć bowiem, jak to inaczej nazwać było.Ciekawi, którzy tam zaglšdali, widzieli w porodku ogromnš, długš izbę słupami popodpieranš, a po rogach kilka pomniejszych.Z boku ogromne kuchenne miało się znajdować ognisko, a pod jednš z izb murowano dosyć obszernš piwnicę.Nie było tajemnicš, że się to czyniło kosztem księcia biskupa wrocławskiego, który sam parę razy z ogrodu swego chodził budowę oglšdać i pracujšcym popiech zalecać.W częci z muru, resztš z drzewa ogromna gospoda stanęła wkrótce tak jak gotowa; ciany jej pobielono i pomalowano, natychmiast wewnštrz wyporzšdzajšc.W wielkiej izbie, jak była długš, ustawiono dwa rzędy stołów i ław przy nich.Do cian poprzybijano wieczniki niewykwintne, ale gęsto, w bocznych izbach pomniejszych trochę pokaniejsze ustawiono stołki, stoliki i szafy.Można się więc było spodziewać, że kto wkrótce obejmie gospodę.W istocie ze dworu księcia Szlšzak, niejaki Nietopa, przeniósł się tu na mieszkanie, a z miasta wzięty z kuchni kanclerza Ossolińskiego młody i zdolny kucharz Czernuszka poczšł spiżarnię zaopatrywać.Łatwo się było wtedy domylać, że zbliżajšca się elekcja miała gospodę zużytkować, chociaż była ona tak od pola i szopy oddalonš, iż nie na wiele szlachcie się przydać mogła.Do sejmu elekcyjnego jeszcze dosyć zostawało czasu, gdy w gospodzie tej obudziło się życie i już aż do końca wyborów nie ustawało.Szli Mazurowie szczególniej tutaj jak w dym, ale i inni za nimi, bo drzwi wszystkim stały otworem; Nietopa przyjmował nader gocinnie, karmił, poił, a nikomu płacić nie kazał.Oprócz niego kilku szlachty z waszecia, Wysocki jeden, Czyrski, Niszczycki zasiadali tu, przyprowadzali z sobš panów braci i jawnie ich na stronę księcia biskupa jednali.Czy się kto chciał i miał nawrócić ku niemu, czy nie, gdy tu pieczeń zawiesista co dzień pachniała, a piwo i miód było doskonałe - ludzie ochoczo płynęli.Że tak skšpy pan nie żałował na to, dziwiono się powszechnie, a Nietopa powtarzał swoim łamanym językiem: - Dla Rzeczypospolitej ten pan nic nie pożałuje.W poczštkach nie było goci tak wiele w gospodzie, choć pustkš ona nigdy nie stała, ale im bliżej sejmu elekcyjnego, gdy się zaczęto cišgać i zjeżdżać, z rana, od pierwszej mszy więtej izba wielka bywała nabitš i przy dobrej myli zabawiano się niemal przez noc całš.Kto sobie podochocił, na ławie się przesypiał - nie mówiono mu nic.Nietopa pilnował właciwie tylko gospodarstwa i porzšdku; Wysocki za, Czyrski i Niszczycki oratorami byli i rej wodzili.Nie można było przeciw ich wyborowi powiedzieć nic.Każdy z tych ichmociów miał swój przymiot, a wszyscy gęby wyprawne, co się zowie.Na skinienie wzajem sobie pomagali.Wysocki głowš ich mógł się nazwać; bystry, zręczny, i choć chudy pachołek, miał prezencję takš i tak umiał zgrzebne płótno za atłas sprzedawać, iżby go z dala każdy wzišł za potomka wielkiej rodziny i za majętnego panka, gdy w istocie ani zagona nie miał.Ale głowę nosił, piersi nastawiał, ręce zakładał za pas, nogami tak umiał robić, że czy siadł, czy stał, czy chodził, pańsko zawsze.Na ludzi patrzał z wysoka i spoufalać się z sobš zbytnio nie dawał.Szanować go musiano, choć nikt nie umiałby był powiedzieć: za co?Wysocki wymowę miał nieszczególnš, ale i z tš tak się umiał obchodzić, że go za oratora miano.Chrzškał, rękami machał, oczyma łupał, mruczał, pokrzykiwał - i tak to czynił odważnie, iż wszystkich konwinkował.Ponieważ wzrost miał nadzwyczajny, tak że mało kto go dorósł, w ciżbie zatem oczyma panował nad tłumem i gdzie go było potrzeba, zjawiał się natychmiast.Wymowie postawa w pomoc przychodziła.Czyrski mały, zwinny, jowialista, jakich wówczas pełno było, taki że go z najcelniejszymi ówczesnymi, z Samuelem Łaszczem i Zaliczewskim porównywano, nieustannie w ruchu, w łamańcach, w wybrykach, z czuprynš najeżonš jak szczecina, z gębš ogromnš, z brzuszkiem okršgłym, miał to posłannictwo, aby wszystkich rozweselać, a kogo potrzeba było - omieszać.Dowcip jego nie silił się na subtelnoć, ršbał jak siekierš, ale znał swych słuchaczy doskonale i nigdy nie chybił; zrozumieli go oni zawsze.Czasem znanego co powtórzył, ale tak przyłatał w miejscu, że uszło za jego własne.Najrozumniejszym i najwymowniejszym statystš był Niszczycki.Mówiono o nim, że się sposobił był do stanu duchownego i wyszedł potem z jezuickiego seminarium na prawnika.Trochę teologa, trochę jurysty czuć też w nim było.Mówił łatwo, dużo i nigdy go nikt nie skonwinkował.Gdy poczšł mówić, miał ten dar, że go słuchano, rozgniewał się, niczym dla niego było godzinę i półtorej wodę warzyć, przelewać jedno a jedno.Słuchacze, w końcu zmęczeni, mówili przy konkluzji: - Ma słusznoć, ma słusznoć.Ci trzej ichmocie byli tu w gospodzie co dnia.Zjawił się kto nowy, otaczali go troskliwociš szczególnš: pojono, karmiono, zabawiano i nie puszczano stšd, aż przyrzekł i sam powrócić, i drugich z sobš przyprowadzić.Czyrski szczycił się, że kasztelana chełmińskiego był powin...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]