download, do ÂściÂągnięcia, pdf, ebook, pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mas�aw - J�zef Ignacy Kraszewski.Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.Powie�� z XI wieku.Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.Redaguje Komitet pod przewodnictwem Profesora Doktora WINCENTEGO DANKA oraz pod przewodnictwem honorowym Profesora Doktora JULIANA KRZY�ANOWSKIEGO.Cz�� czwarta.Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1966.Czcigodnemu dziejopisowi naszemu TEODOROWI MORAWSKIEMU, w dow�d najg��bszego szacunku - przesy�a Autor.Tom pierwszy.Rozdzia� 1.Smutny by� wiecz�r jesienny; s�o�ce zakryte, kt�rego sp�owia�e blaski zza chmur gdzieniegdzie przegl�da�y, ju� si� ku zachodowi k�oni�o.Ca�e niebios sklepienia okrywa�y szare, podarte, k��bi�ce si� nad widnokr�giem, w ciemn�, jednostajn� zas�on� zbite ob�oki.W powietrzu oczyma by�o mo�na dojrze� g�r� goni�cy wicher, kt�ry kiedy niekiedy tylko z chmur spada� naziemi�, sun�� si� po niej, uginaj�c drzew wierzcho�ki, ob�amuj�c ga��zie i ucieka� zn�w gdzie� w g�rne szlaki.Ziemia obleczona �a�ob�, szara, z zielono�ci odarta, wydawa�a si� zmar��, u�pion�, gdy ponad ni� p�dem lecia�y z zachodu poszarpane dziwnie, postrz�pione, rozp�ywaj�ce si� i zlewaj�ce ob�oki, przybieraj�ce barwy r�ne, jakby je to gniew rumieni�, to z�o�� sinymi czyni�a.Tam, gdzie czu� by�o s�o�ce, gorza�y ��tawe �uny, gdzie na chwil� obna�y�o si� niebo, ja�nia�o jak�� barw� zielonaw�.Szare chmury wszystkie zdawa�y si� spieszy� na wsch�d, by tam stan�� jak wojsko do boju, jedn� gro�n�, czarn� �aw�.Do�em nieweso�y te� krajobraz przedstawia� si� oku.Niska, b�otnista dolina le�a�a w�r�d las�w, kt�re j� czarnymi obejmowa�y �cianami.Gdzieniegdzie na niej sta�o osamotnione, na p� zesch�e czy zgorza�e drzewo prastare, z ga��mi obna�onymi i jakby w rozpaczy podniesionymi do g�ry.Reszt� li�ci po��k�ych oberwa�y z nich wichry jesienne.W�r�d b�ota wi�a si� droga, na kt�rej �wie�e �lady wypisa�y jakie� straszne dzieje wczorajsze, niestarte jeszcze niczym i nie sp�ukane, nie osch�e i nie zaros�e.Czyta� by�o mo�na z tej drogi jak z ksi�gi, co si� tu wczoraj, dzi� mo�e dzia� musia�o.Przesz�a po niej burza straszliwa; wydeptana by�a, wygnieciona, wybita, jakby ni� mnogi lud i stada przesz�y, ko�a j� pory�y, dr�gi porozrzyna�y, tu i owdzie le�a�y drzewa, woz�w po�amanych szcz�ty, podarte szmaty krwawe, porwane szaty, potargane powrozy.Zna� by�o na niej resztki wielkiego obozowiska czy olbrzymiej gromad w�dr�wki.Na �liskiej powierzchni gdzieniegdzie bosych n�g �lady si� wycisn�y, dzieci�ce obok starych, zwierz�ce obok ludzkich, owdzie le��cego cia�a znami�, kt�re pad�o i wlok�o si�, pasami por�c ziemi�.W�r�d ka�u� b�ota by�y i czarne zastyg�ej posoki plamy.Wojny to zdawa�y si� by� �lady nielitosne, co po sobie �mier� i spustoszenie zostawi�y.Na stratowanym go�ci�cu szcz�tkami �ycia karmi�o si� ptastwo, dzi�bi�c rozsypane ziarna, pij�c mo�e krew rozlan�.W dali, na pag�rku wida� by�o mury ogorza�e, ni�ej stercz�ce w dolinie belki czarne, powywracane budowy, szcz�tki jakiej� ludzkiej osady, w kt�rej nie by�o cz�owieka.Ponad t� pustyni� g�uche panowa�o milczenie, z wiatrem tylko kiedy niekiedy jakby z�o�liwe dolatywa�o ps�w wycie.Stado kruk�w i kawek zwija�o si� w powietrzu, to przypadaj�c do ziemi, to podnosz�c si� z wrzaskiem i kr���c nad opustoszon� dolin�, Ptacy obejmowali tu panowanie, a zwierz z las�w pogl�da�, rych�o m�g� przyj�� za nimi, po cz�owieku zagarn�� dziedzictwo.Nad b�otem lata�y z krzykiem bolesnym strwo�one czajki.Jedno �ycie si� tu sko�czy�o, zaczyna� mia�o drugie.Wpatrzywszy si� w miejsce, gdzie osad� zniszczon� znaczy�y mury rozbite, jeszcze ponad ni� dostrzec by�o mo�na nie znaczne prawie pasemka dymu, unosz�cego si� z pogorzeliska; na pr�no usi�uj�c si� wzbi� do g�ry, podni�s�szy si� nieco, opada�y ci�ko i roz�ciela�y si� po ziemi.W powietrzu czu� by�o zgorzelizn� trupi�.Na �cie�ynie, wiod�cej do najbli�szego cypla lasu, ukaza� si� je�dziec na koniu.Wysun�� si� z wolna zza ga��zi, sta� i patrza� d�ugo, rozs�uchiwa� bacznie, nim si� dalej posun�� o�mieli�.Oko jego rozgl�da�o si� po okolicy, w�r�d kt�rej �ywej nie wida� by�o duszy, g�osu, ni cienia cz�owieka.Je�dziec �w z ciemn� brod� potargan�, lat �rednich m�czyzna, by�, jakby �wie�o wyrwa� si� z boju i ocala� z walki, pot�uczony ca�y i krwawy.Pancerz mia� poszarpany od cios�w, co go ugodzi�y i na kawa�y na nim porozcina�y.Szmaty jego wisia�y ze�, obna�aj�c gdzieniegdzie pokaleczone cia�o krwawe.Reszta pogi�tego he�mu ledwie si� trzyma�a na g�owie, bujnym, ciemnym w�osem okrytej, strzaskanego miecza g�ownia wisia�a mu u pasa; w r�ku mia� kawa� w��czni z�amanej, w kilku miejscach zbroja i spod niej przezieraj�ca odzie� jak rdz� brunatn�, zasch�� krwi� by�a zbroczona.Ko� pod nim posieczon i poraniony by� tak�e, szed�, nakuliwaj�c, z g�ow� zwieszon�, a gdy m�g� stan��, wnet �eb spuszcza�, szukaj�c pod nogami wysch�ej trawy w ka�u�ach wody.Pomimo tej n�dzy dzisiejszej, na wojaku i jego wierzchowcu zna� by�o dawne, lepsze czasy.Twarz biednego, wypad�ego zbiega rysy mia�a szlachetne i dumne, oko zamglone by�o smutkiem nie niewie�cim, lecz m�n�, rycersk� niedol�.Po szarpane suknie i zbroje niegdy by�y kosztowne i pi�kne.Westchn�wszy, gdy z konia obejrza� okolic�, zsiad� z niego w�drowiec, poklepa� biedne zwierz� po szyi, uzd� wzi�� w r�k� i podpieraj�c si� dzid�, powolnym krokiem i�� pocz�� ku pogorzelisku.Ranny w nog�, z posieczon� piersi�, rozbit� g�ow�, wlec si� musia� powoli i cz�sto odpoczywa�.Zda�o si� czasami, �e zachwiawszy si�, padnie, �e mu ochota odejdzie dalej si� tak ci�gn��, aby n�dzny �ywot ocali�, stawa�, opiera� si� na koniu, dysza� i znowu tak wl�k� si� ku pogorzelisku.Ko�, te� kulej�c i napadaj�c , szed� pos�uszny, a raczej dawa� mu si� ci�gn��, skubi�c z g�odu resztki traw, gdy je znajdowa� po drodze.Tak �cie�k� t� od las�w, znan� mu pewnie, zbli�a� si� wojak �w ku kopcowi naprz�d, grodzisku otoczonemu wa�ami, na kt�rym spalonego zamczyska wida� by�o sczernia�e �ciany.Spustoszenie straszliwe jakie�, nieludzkie, przesz�o t�dy nie dawno jeszcze, nie zostawiwszy po sobie nic, nad kup� w�gli i gruzu.Na okopach poopalane, po�amane stercza�y gdzieniegdzie ostroko�y, brama strzaskana, na p� zgorza�a le�a�a w b�oto wci�ni�ta na ziemi.Krokiem powolnym przybysz wsun�� si� w �rodek okop�w.Miejsce to musia�o mu by� dobrze znane, szuka� po nim oczyma w gruzach przesz�o�ci, kt�r� pami�ta�.�adna budowa nie osta�a si� ca�� na grodzisku; gdzieniegdzie kamiennych mur�w grubych stercza�y �ciany na p� poobalane, opar�szy si� zniszczeniu.Obok ziemia nawet by�a po ryta, jakby w niej czego� szukano.Rozbitych naczy� skorupy, rozsypanych bodni klepki, ko�y, belki, wyle�ana s�oma starta i pomi�ta, poogryzane ko�ci bia�e plac prawie ca�y zalega�y.Na boku le�a�y �cierwa koni, kt�rych �ebra ju� na p� obna�y�y kruki.Sp�oszone, podnios�y si� wrzeszcz�c i wnet obsiad�y znowu sw� pastw� .Wszed�szy do �rodka, wzrokiem ponurym przejrza� doko�a wszystko cz�ek nieznany, konia postawi� u wnij�cia, a sam krokiem powolnym pocz�� przez �omy, zalegaj�ce grodzisko, wdziera� si� w g��b jego.Szuka� miejsc jakich�, �lad�w, jakby z nich odgadn�� chcia� dzieje tego zniszczenia.Lecz gruzy je przysypa�y, zwaliska zatar�y.Spodziewa� si� mo�e znale�� trupy, a tych tu wida� nie by�o.Kilka razy, rozpatruj�c si�, schyli� ku ziemi, si�gn�� r�k� po �achman jaki�, doby� opalony szmat spod drzewa i rzuci� go z odraz� i gniewem.Min�wszy kup� rumowisk, szed� pod mur dalej, ale i tu to� samo znalaz� bez�adne zniszczenie.U muru tylko jakby osypana i zapad�a ziemia czarn� obna�y�a pieczar�, w kt�rej g��biach nic wida� nie by�o.Z ciemno�ci gdzieniegdzie stercza�y po�amanych belek ko�ce.Zajrza� tu przybysz, r�k� si� os�oniwszy, zginaj�c z trudno�ci�, patrza� d�ugo i wsta� namarszczony.W�a�nie mia� to cmentarzysko opu�ci�, gdy podra�niony s�uch jego, w�r�d tej ciszy g�uchej, pochwyci� jakby szmer jaki�, niby ostro�nego chodu ludzkiego echo.Strzyma� si�, spogl�daj�c ku wnij�ciu.Tu nic wida� nie by�o, ko� tylko pas� si� chciwie na wa�ach znalezion� odrobin� zieleni.Posun�� si� wi�c, krocz�c znowu przez belki i rumowiska ku miejscu, gdzie by�y wrota zamkowe, gdy w tej�e chwili ukaza�a si� w nich ludzka posta�.Cz�owiek ten wchodzi�, wsuwa� si� raczej ostro�nie, wstrzyma� na widok konia i sta� wyl�k�y, oczyma wodz�c na wszystkie strony.Z daleka postrzeg�szy z ruin wychodz�cego zbrojnego m�czyzn� naprzeciw sobie, w pierwszej chwili rzuci� si� by� do ucieczki, lecz za drugim ku niemu spojrzeniem, w r�ce plasn�wszy, zatrzyma� si� i, krok�w par� podbieg�szy, pad� przed nim na kolana.To niespodziane w�r�d ruin zjawisko by�o jakby do nich podobne; podstarza�y ju� m�czyzna, z g�ow� odkryt�, w�osami rozrzuconymi, nie mia� na sobie nic opr�cz na cia�o nagie narzuconej, zdartej, po�atanej siermi�gi.Nogi jego okrywa�y spodnie z p��tna grubego, poobwi�zywane sznurami u do�u, kt�re sk�rznie podarte utrzymywa�y.Twarz wyn�dznia�a, ��ta, z oczyma bladymi, miejscami w�osem poros�a, podobniejszym go czyni�a do trupa wstaj�cego z grobu ni� do �ywego stworzenia.Pad�szy na kolana, za�amane r�ce podni�s� do g�ry.Wy �ywi!krzykn��.Wojak, nie odpowiadaj�c nic, r�k� wskaza� na wisz�c� kawa�ami porozdzieranymi zbroj�, na poszarpane i poranione cia�o.�ywem!rzek� g�osem bez d�wi�ku.�ywem, ale po co �ywot, gdy wszyscy moi pogin�li, gdy nam tylko gr�b zosta�!I powi�d� oczyma doko�a.Kl�cz�cy wstawa� powoli i m�wi� ochryp�y, dr��cy: Ja czwarty dzie� tu�am si� po lesie, traw� gryz�em, li�cie ssa�em, grzyby suche jad�em i kor�, ledwie dusza w ciele.Dzi�kuj Bogu i za to, zamrucza� uzbrojony.Ja te� nie wiem, czy �yj�...nie wiem, jak �yj�...a na co dzi� �ycie si� zda�o?W milczeniu ten, kt�ry powsta� z ziemi, przysun�� si� i w r�k� poca�owa� m�wi�cego.Stali oba, nie mog�c znale�� s�owa.Jak�e�cie ocaleli?spyta� potem cicho.Chcieli�my si� tam, za Szrod�, opiera� gar�c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl