[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziwna stołówka
Weronika cicho wymknęła się z domu dźwigając w ręku kosz ze śmieciami. Ten kosz i to dyskretne wynoszenie śmieci było najważniejszą sprawą każdego wieczoru. Matka podejrzliwie patrzyła na nią, gdy stawiała pusty kosz pod zlewozmywakiem. Czepiała się wszystkiego, kosz też był do tego świetnym pretekstem
- Łazisz po nocy, jeszcze ci ktoś krzywdę zrobi – mamrotała gniewnie
- Pewnie by to ci na rękę było – Weronika denerwowała się - Jedna gęba mniej do jedzenia i luźniej w domu będzie
- Będziesz matka to sama się przekonasz ile to zmartwień ! Ale co ty tam możesz wiedzieć o zyciu! Dla ciebie liczy się tylko lustro i wygląd! Modelką chcesz zostać? Do aktorstwa cię ciągnie? Do sławy?
Weronika wzdrygnęła się na wspomnienie matczynych oskarżeń. Wcale nie liczyło się dla niej tylko lustro. Owszem przyglądała się sobie, ale przecież nie z zachwytem, nie z aprobatą. Nie widziała w nim pięknej, atrakcyjnej dziewczyny tylko potwornie grubą, brzydką nastolatkę ze smutnymi oczami i przeźroczystą cerą. Robiła wszystko by swój wygląd poprawić, by być szczuplejszą. Waga niby mówiła, że chudnie, ale lustro było bardziej wiarygodne, pokazywało nadal kilogramy tłuszczu na udach, ramionach, brzuchu. Do ideału wciąż było jeszcze daleko. A ona, Weronika pragnęła być najlepszą we wszystkim. Uczyła się dużo by zaimponować matce i ojcu iż nie jest żadnym matołem ani beznadziejnym prymitywem. Dbała o porządek w swoim pokoju, ale matka i tak zawsze wyzywała ją od bałaganiarzy i brudasów. Ech! Weronika wtuliła głowę w ramiona drżąc na wspomnienie matki awantur. Było jej potwornie zimno. Ostatnio trzęsło nią bez przerwy. W domu jakoś udawało się jej opanowywać szczękanie zębami, kiedy skulona przykrywała się kocem i leżała bez ruchu wsłuchując się w przeraźliwie głośne łomotanie serca. Teraz idąc w kierunku śmietnika zimno utrudniało każdy krok.
- Ej Mała! – usłyszała nagle nad uchem – Spóźniłaś się
Pryszczaty Edzio, osiedlowy menel zagrodził jej drogę chwiejąc się na szeroko rozstawionych nogach
- Tak jakoś wyszło – uśmiechnęła się blado stawiając kosz na chodniku. Zakręciło się jej w głowie oparła się, więc o ścianę bloku.
- Co jest? – wybełkotał zdejmując pokrywkę – O! kanapeczki z kiełbaską, jajeczniczka, pomidorek!– Edzio kolejno wyjmował z kosza różne smakołyki. Z kosmiczną szybkością wpychał sobie je do buzi nie zważając na ślinę kapiącą mu z ust.
Weronika przymknęła oczy. Widok jedzenia przeprawiał ją o mdłości. Kilka dni temu u Kaśki zjadła kawałek pizzy i wypiła trochę coli. Poczuła wtedy potworny ból brzucha i uczucie okropnej sytości. Edzio jednak jadł z przyjemnością, takiej uczty nie można przecież zmarnować.
Matka nadeszła niepostrzeżenie jak Anioł. Jednym dokładnym spojrzeniem ogarnęła dziwny widok. Obżerającego się wyjętym z kosza jedzeniem pijanego Edzia i córkę słaniającą się na nogach.
-Od pewnego czasu coś złego podejrzewałam – wyszeptała chwytając się za serce – Wyglądasz jak cień
- Znów się czepiasz? – Weronika odwróciła się w kierunku ściany. Jej nogi zaczęły mocniej dygotać. Matka podeszła bliżej, położyła dłonie na sterczących ramionach. Weronika poddała się nagle ciepłu płynącemu z jej rak.
- Musisz się leczyć – matka wyszeptała tak czule jak jeszcze nigdy dotąd – musimy się leczyć – dodała pewnie.
Weronika pozwoliła jej się objąć i poprowadzić ku domowi. Coś na kształt nadziei zamigotało w jej oczach. Wchodząc na klatkę schodową obejrzała się. Pryszczaty Edzio wyjmował właśnie z kosza jabłko. Czy to możliwe, by można było je tak normalnie zjeść?
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]