[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sitchin Zecharia
Dwunasta planeta
OD AUTORA
Głównym źródłem biblijnych wersetów cytowanych w Dwunastej Planecie jest oryginalny,
hebrajski tekst Starego Testamentu. Należy sobie uświadomić, że wszystkie brane pod
uwagę tłumaczenia – najważniejsze z nich wyszczególniam na końcu książki – są tylko
tłumaczeniami lub interpretacjami. W analizie końcowej tym, co się liczy, jest oryginalny
przekaz hebrajski.
W ostatecznej wersji, przedstawionej w Dwunastej Planecie, porównałem dostępne
tłumaczenia i skonfrontowałem je ze źródłem hebrajskim, a także z odpowiadającymi mu
sumeryjskimi i akadyjskimi tekstami-opowieściami. Uważam, że doszedłem w ten sposób
do najwierniejszego przekładu.
Interpretacja sumeryjskich, asyryjskich, babilońskich i hetyckich tekstów zaangażowała
wielu uczonych na okres dłuższy niż stulecie. Po odcyfrowaniu pisma i języka pojawiła
się kwestia transkrypcji, transliteracji, a w końcu tłumaczenia. Możliwość wyboru między
różniącymi się tłumaczeniami lub interpretacjami często warunkowana była
sprawdzeniem znacznie wcześniejszych transkrypcji i transliteracji. W innych
przypadkach świeże spojrzenie współczesnego uczonego mogło rzucić nowe światło na
któryś ze wczesnych przekładów.
Wykaz bliskowschodnich tekstów źródłowych zamieszczony na końcu książki obejmuje
zatem materiały od najdawniejszych do najnowszych i poprzedza publikacje naukowe,
które wniosły cenny wkład do zrozumienia tych tekstów.
Z. Sitchin
PROLOG: GENESIS
Stary Testament wypełniał moje życie od dzieciństwa. Kiedy prawie pięćdziesiąt lat temu
ziarno tej książki zostało zasiane, byłem zupełnie nieświadomy zażartych dyskusji
między ewolucjonistami a kreacjonistami. Sam jednak, jako młody uczeń studiujący
Genesis w oryginale hebrajskim, wywołałem polemikę. Pewnego dnia czytaliśmy w
rozdziale 6, że kiedy Bóg postanowił zniszczyć ludzkość potopem, „synowie boży”, którzy
wzięli za żony córki ludzkie, przebywali na ziemi. Oryginał hebrajski nazywał ich Nefilim;
nauczyciel wyjaśnił, że to znaczyło „olbrzymy”, ale ja się sprzeciwiłem: czy to nie znaczy
dosłownie „ci, którzy zostali zrzuceni”, którzy zstąpili na ziemię. Otrzymałem reprymendę
oraz polecenie, żebym przyjął tradycyjną wykładnię.
W następnych latach, kiedy przyswoiłem sobie języki, historię i archeologię starożytnego
Bliskiego Wschodu, Nefilim stali się moją obsesją. Archeologiczne odkrycia oraz
odszyfrowanie sumeryjskich, babilońskich, asyryjskich, hetyckich, kanaanejskich i innych
1
starożytnych tekstów, jak też lektura epickich opowieści, w coraz większym stopniu
potwierdzały ścisłość biblijnych odniesień do królestw, miast, władców, miejsc, świątyń,
szlaków handlowych, wytworów sztuki, narzędzi i zwyczajów starożytności. Czy zatem
nie nadszedł już czas, by przyjąć słowo tych dawnych zapisów, nieodmiennie
traktujących Nefilim jako przybyszy z nieba.
Stary Testament powtarza raz za razem: „Jahwe, którego tron w niebie”, „Pan spogląda z
niebios na ludzi”. Nowy Testament mówi o „naszym Ojcu, który jest w niebie”. Jednakże
wiarygodność Biblii została podważona przez rozwinięcie i generalną akceptację teorii
ewolucji. Jeżeli człowiek ewoluował, to z pewnością nie mógł być stworzony za jednym
zamachem przez Bóstwo, które z premedytacją oznajmiło: „Uczyńmy człowieka na obraz
nasz, podobnego do nas”. Wszystkie starożytne ludy wierzyły w bogów, którzy zstąpili na
ziemię z nieba i którzy mogli się wedle własnej woli wznosić w sfery niebieskie. Lecz tym
opowieściom, napiętnowanym przez uczonych od samego początku jako mity, nigdy nie
dawano wiary.
Piśmiennictwo starożytnego Bliskiego Wschodu, obfitujące w traktaty astronomiczne,
wyraźnie zaświadcza o pewnej planecie, z której ci astronauci czy „bogowie” przybyli.
Jednakże sto pięćdziesiąt lat temu, kiedy uczeni odszyfrowali i przetłumaczyli starożytny
wykaz ciał niebieskich, nasi astronomowie nie uświadamiali sobie jeszcze istnienia
Plutona (który został zaledwie zlokalizowany w roku 1930). Jak zatem można było od
nich oczekiwać, że przyjmą świadectwo o jeszcze jednej planecie w Układzie
Słonecznym? Wiemy już teraz, jak starożytni, o planetach za Saturnem, dlaczego więc
nie uznać tego dawnego przekazu o istnieniu dwunastej planety?
Skoro sami odważamy się penetrować Kosmos, świeże spojrzenie i zaakceptowanie
starożytnych pism jest jak najbardziej na czasie. Teraz, gdy kosmonauci wylądowali na
Księżycu, a bezzałogowe statki kosmiczne badają inne ciała niebieskie, nie wydaje się
już nieprawdopodobne, że kiedyś jakaś cywilizacja istniejąca na innej planecie była
zdolna do wysłania na Ziemię swoich astronautów.
Kilku popularnych pisarzy stworzyło teorię, że starożytne wytwory sztuki, takie jak
piramidy i olbrzymie kamienne rzeźby, są dziełem zaawansowanych technicznie
przybyszy z innej planety, gdyż prymitywni ludzie z pewnością nie mogli opanować
własnymi siłami wymaganej technologii. Jak to możliwe – by powołać się na inny
przykład – żeby cywilizacja Sumeru ukazała się w pełnym rozkwicie tak nagle, prawie
sześć tysięcy lat temu, nie mając żadnego prekursora? Ponieważ ci pisarze zwykle
jednak nie troszczą się o wykazanie kiedy, jak, a nade wszystko skąd przybyli takowi
dawni astronauci – ich intrygujące sugestie pozostają w sferze niejasnych domysłów.
Badania starożytnych źródeł zajęły mi trzydzieści lat, by doprowadzić mnie do pełnego
ich zaakceptowania i odtworzenia spójnego i możliwego do przyjęcia scenariusza
prehistorycznych wydarzeń. Dwunasta Planeta jest zatem próbą zaspokojenia
ciekawości czytelnika, opowieścią udzielającą odpowiedzi na te szczególne pytania:
kiedy, jak, dlaczego i skąd. Materiał dowodowy, jakiego dostarczam, składa się głównie
ze starożytnych tekstów i samych rycin.
W Dwunastej Planecie usiłuję rozszyfrować wyrafinowaną kosmogonię, wyjaśniającą,
być może nie gorzej od współczesnych teorii naukowych, jak mógł być stworzony Układ
2
Słoneczny, jak inwazyjna planeta mogła zostać schwytana w orbitę Słońca i jak mogły
powstać inne części Układu Słonecznego.
Dowody, jakie przedstawiam, zawierają mapy nieba dotyczące lotów kosmicznych na
Ziemię z owej dwunastej planety. Potem, stopniowo, następuje dramatyczne osadnictwo
Nefilim na Ziemi: ich przywódcy zostali nazwani; ich stosunki, miłości, zazdrości, walki i
osiągnięcia opisane; natura ich „niemoralności” wyjaśniona.
Nade wszystko Dwunasta Planeta ma na celu prześledzenie znaczących wydarzeń,
prowadzących do stworzenia człowieka oraz specjalistycznych metod, jakimi zostało to
dokonane.
Poza tym wprowadza w zawikłane stosunki między człowiekiem a jego panami i rzuca
nowe światło na znaczenie wypadków w rajskim ogrodzie, na wieżę Babel i potop.
Ostatecznie, człowiek – wyposażony przez swoich stworzycieli biologicznie i materialnie
– wyrzuca bogów z Ziemi.
Książka ta sugeruje, że nie jesteśmy sami w Układzie Słonecznym. Może jednak raczej
zwiększyć, niż zmniejszyć wiarę w uniwersalną wszechmoc. Bo jeśli Nefilim ukształtowali
człowieka na Ziemi, to mogli tylko wypełniać ogólniejszy plan Mistrza.
Z. Sitchin, Nowy Jork, luty 1977
1. POCZĄTEK BEZ KOŃCA
Z dowodów, jakie zebraliśmy na poparcie naszych wniosków, argumentem koronnym jest
sam człowiek. Pod wieloma względami człowiek współczesny – Homo sapiens – jest
kimś obcym na Ziemi.
Od czasu, gdy Karol Darwin wstrząsnął światem nauki i teologii swej epoki, życie na
Ziemi zostało prześledzone – począwszy od człowieka i naczelnych, ssaków i
kręgowców, poprzez coraz niższe formy ewolucyjne – wstecz aż do punktu, w którym, jak
się przypuszcza, miliardy lat temu życie powstało.
Lecz gdy uczeni dotarli do progu tych początków i wszczęli rozważania nad
prawdopodobieństwem zaistnienia życia gdzieś indziej w Układzie Słonecznym i poza
nim, poczuli się zbici z tropu w swych badaniach życia na Ziemi: w jakiś sposób ono tu
nie pasuje. Jeśli życie powstało w wyniku kombinacji spontanicznych reakcji
chemicznych, to dlaczego ma tylko jeden początek, a nie bezlik przypadkowych źródeł? I
dlaczego wszelka materia ożywiona na Ziemi zawiera zbyt mało pierwiastków
chemicznych występujących tu obficie, zbyt wiele zaś tych, które są rzadkie na naszej
planecie?
A zatem, czy życie zostało na Ziemię importowane?
Miejsce człowieka w łańcuchu ewolucji pozostaje zagadką. Znajdując potrzaskaną
czaszkę tu, szczękę tam, uczeni wierzyli z początku, że człowiek narodził się w Azji
jakieś 500 000 lat temu. Jednakże w miarę znajdowania coraz starszych skamielin,
stawało się jasne, że młyny ewolucji mielą znacznie, znacznie wolniej. Pojawienie się
małpich przodków człowieka datuje się obecnie szacunkowo na 25 000 000 lat temu.
Odkrycia w Afryce wschodniej ujawniły formę przejściową do małp człekokształtnych
3
(hominidy) sprzed około 14 000 000 lat. Jakieś 11 000 000 lat później pojawiły się tam
pierwsze małpoludy, zasługujące na to, by zaliczyć je do klasy Homo.
Pierwsza istota uważana za autentycznie zbliżoną do człowieka – australopitek
rozwinięty – żyła w tym samym rejonie Afryki jakieś 2 000 000 lat temu. Musiał upłynąć
jeszcze jeden milion lat, by powstał Homo erectus. Ostatecznie, po następnych 900 000
latach, pojawił się pierwszy, prymitywny człowiek; nazwano go neandertalczykiem od
miejsca, gdzie po raz pierwszy znaleziono jego szczątki.
Mimo upływu 2 000 000 lat z okładem między rozwiniętym australopitekiem a
neandertalczykiem, narzędzia obu tych grup – ostre kamienie – były właściwie takie
same; same zaś grupy (jeśli wyglądały tak, jak się przypuszcza) dawałyby się z trudem
odróżnić (il. 1).
Il. 1
Potem, nagle, w niewytłumaczalny sposób, jakieś 35 000 lat temu, nowa rasa ludzi –
Homo sapiens (człowiek rozumny) – pojawiła się jak gdyby znikąd i zmiotła człowieka
neandertalskiego z powierzchni ziem. Ci nowocześni ludzie – określeni mianem ludzi z
Cro-Magnon – byli tak bardzo do nas podobni, że wystarczyłoby im dać współczesne
ubrania, by zgubili się w tłumie każdego europejskiego czy amerykańskiego miasta. Z
powodu olśniewających dzieł sztuki, jakie tworzyli w jaskiniach, nazywano ich z początku
„jaskiniowcami”. W rzeczywistości wędrowali swobodnie, wiedzieli bowiem, jak ze skór
zwierzęcych i kamieni zbudować dach nad głową, gdziekolwiek go potrzebowali.
Przez miliony lat narzędziami człowieka były zwykłe kamienie o użytecznych kształtach.
Człowiek z Cro-Magnon wytwarzał jednak z drewna i kości wyspecjalizowane narzędzia i
bronie. Nie był już „nagą małpą”, bo odziewał się w skóry. Jego społeczność była
4
zorganizowana; żył w klanach o patriarchalnej hegemonii. Jego rysunki naskalne
odznaczają się artyzmem i wyrażają głębię uczuć, a rzeźby i malowidła świadczą o
jakiejś formie religii przejawiającej się w kulcie bogini matki, którą czasem przedstawiał z
symbolem półksiężyca. Grzebał swoich zmarłych, musiał zatem kultywować jakąś
filozofię dotyczącą życia, śmierci, a być może i życia po śmierci.
Jakby nie dość było tajemniczości osnuwającej nie wyjaśnione pojawienie się człowieka
z Cro-Magnon, zagadka jest jeszcze bardziej skomplikowana. Kiedy inne szczątki
człowieka współczesnego zostały odkryte (w takich miejscach jak Swanscombe,
Steinheim i Montmaurin), okazało się, że człowiek z Cro-Magnon pochodzi od jeszcze
wcześniejszego Homo sapiens, który żył w Azji zachodniej i Afryce północnej około
250 000 lat przed nim.
Pojawienie się człowieka współczesnego zaledwie 700 000 lat po Homo erectus, a jakieś
200 000 lat przed człowiekiem neandertalskim wydaje się czymś zgoła
nieprawdopodobnym. Jasne jest zarazem, że Homo sapiens zrywa z powolnym
procesem ewolucji tak gwałtownie, że wiele naszych cech, takich jak zdolność mówienia,
nie ma żadnego związku z wcześniejszymi formami naczelnych.
Wybitnego znawcę przedmiotu, profesora Theodosiusa Dobzhansky'ego (Mankind
Evolving), szczególnie zaintrygował fakt, że ten rozwój odbywał się w czasie, gdy Ziemia
przechodziła okres zlodowacenia, a więc w czasie najmniej sprzyjającym ewolucyjnemu
postępowi. Zwracając uwagę na to, że Homo sapiens nie nosi pewnych szczególnych
cech właściwych wcześniejszym rodzajom, przejawia natomiast takie, jakie nie wystąpiły
nigdy przedtem, profesor konkluduje: „Człowiek współczesny ma wielu skamieniałych
ubocznych krewnych, ale nie ma przodków, wobec czego pochodzenie Homo sapiens
pozostaje zagadką”.
Jak więc to możliwe, że antenaci człowieka współczesnego pojawiają się jakieś 300 000
lat temu – zamiast za dwa lub trzy miliony lat w przyszłości, co byłoby zgodne z dalszym
rozwojem ewolucji? Czy byliśmy importowani na Ziemię z jakiegoś miejsca, czy, jak
utrzymuje Stary Testament i inne starożytne źródła, zostaliśmy stworzeni przez bogów?
Wiemy obecnie, gdzie zaczęła się cywilizacja i jak się rozwijała, skoro się już zaczęła.
Odpowiedzi wymaga pytanie: dlaczego – dlaczego w ogóle powstała cywilizacja?
Ponieważ człowiek, jak przyznaje teraz większość zawiedzionych uczonych, powinien
według wszelkich danych wciąż bytować bez cywilizacji. Nie ma żadnego oczywistego
powodu, dla którego powinniśmy być choćby trochę bardziej cywilizowani niż prymitywne
szczepy z rejonu Amazonki czy niedostępnych części Nowej Gwinei.
Ale mówi się, że te plemiona żyją wciąż jakby w epoce kamiennej, ponieważ były
izolowane. Ale od czego izolowane? Jeśli żyją na tej samej Ziemi, co my, dlaczego
własnymi siłami nie przyswoiły sobie tych samych nauk i technologii, jak się to sugeruje
w naszym przypadku?
Prawdziwą zagadką jednak nie jest zacofanie Buszmenów, lecz nasz postęp; obecnie
uznaje się bowiem, że w normalnym przebiegu ewolucji człowiek powinien być zaliczany
nadal do Buszmenów, nie do nas, ludzi współczesnych. Człowiek zużył jakieś 2000000
lat, by przejść w swym „przemyśle narzędziowym” od używania kamieni, jakie znalazł, do
uświadomienia sobie, że mógłby je łupać i kształtować, by lepiej odpowiadały jego
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]